Facebook
Bunt Młodych Duchem
Książki polecane:
Licznik odwiedzin:
Dzisiaj: 341
W tym miesiącu: 2062
W tym roku: 40974
Ogólnie: 468025

Od dnia 21-09-2006

Bunt Młodych Duchem

O stanie wojennym po 30 latach - dwógłos"

Autor: admin
20-09-2013

Marceli Kosman, profesor UAM w Poznaniu i Jacek Giebułtowicz, redaktor Buntu Młodych Duchem"
Wypowiedź Marcelego Kosmana:
Kiedy w przyszłości – gdy wyciszone zostaną tak silne dziś emocje aktorów sceny publicznej – badacze kultury politycznej w Polsce spojrzą z perspektywy czasowej na lata 1980 – 2011, w jakże innych niż dzisiaj proporcjach zaczną oddzielać prawdy od kłamstw, a wolni od demagogii przestaną demonizować stan wojenny i dostrzegać ewolucję ustrojową, jaka w swym podstawowym kształcie trwała, jeśli nie od 13 grudnia 1981 to już bodaj od następnego roku – do symbolicznej daty wyborów parlamentarnych dnia 4 czerwca 1989 i – ku ironii losu – zbiegła się z wydarzeniami na pekińskim placu Tien an men (Niebiańskiego spokoju!), gdzie czołgi rządowe zmiażdżyły setki, jeśli nie więcej demonstrantów.
Ale dzisiejsza propaganda w naszym kraju raczej tego nie eksponuje, choć po zniesieniu w 1990 r. cenzury uważny czytelnik może dostrzec nawiązywanie do dwóch dróg przemian politycznych – okupionej krwią lub pozbawionej takich ofiar na wielką skalę. Oczywiście niektóre pióra potrafią zmieniać fakty, jedne wyolbrzymiać a inne tonować. Pozwala im to nie dostrzegać zbrodni junt w Ameryce Południowej tego samego okresu, tak jak przed trzydziestu laty przekazywano na zachód informacje o dziesiątkach tysięcy ofiar na polskich stadionach polewanych zimną wodą przy ówczesnym grudniowym mrozie, a paryski kardynał Jean Marie Lustiger odprawił w katedrze Notre Dame żałobne nabożeństwo za duszę rzekomej ofiary warszawskiego reżimu – Tadeusza Mazowieckiego, który w osiem lat później został premierem przy prezydencie symbolizującym „ponurą, czarną noc stanu wojennego”, a obecnie jest oficjalnym doradcą jego kolejnego następcy, Bronisława Komorowskiego.
W szeregu ofiar stanu wojennego, których liczba z biegiem lat wzrasta po stanie wojennym, zabrakło miejsca dla jednej z głównych postaci – właśnie Generała. Ten przechodząc w stan spoczynku miał nadzieję, że po latach nieustannych stresów, znajdzie czas na lektury, wizyty w teatrach i filharmonii. Z taką nadzieją rozpoczynał pamiętniki, które spisał Gabriel Meretik, a ukazały się we Francji, Niemczech i Włoszech ale nie w jego ojczyźnie, gdzie rozpoczął się okres prokuratorskich przesłuchań, oskarżeń o zorganizowanie „spisku przestępczego” (…). Warto zauważyć, że obiektywizm potrafili wykazać ci dawni opozycjoniści, którzy doznali niemałych krzywd po 13 grudnia, natomiast z oskarżeniami występowali ludzie nie mający ku temu moralnego prawa. Historyk powie: nihil novi sub sole (nic nowego pod słońcem – Red.), jest to zjawisko znane z różnych czasów, od starożytności po najnowsze. Sprawiedliwie potrafili ocenić scenę polityczną poważni przywódcy Kościoła, w tym prymas Józef Glemp i kolejny jego następca a wcześniej długoletni nuncjusz apostolski w latach przełomowych Józef Kowalczyk. Również ich wypowiedzi – przecież syntetyczne, ostrożne i nad wyraz wyważone – nie były na szerszą skalę upowszechniane.
Starzejący się i z biegiem lat coraz bardziej schorowany wojownik zaś zamienił przysłowiową szablę na pióro i stał się publicystą i pisarzem politycznym, który w ostatnim dwudziestoleciu bronił swych decyzji i dziś z całą mocą potwierdza ich słuszność (…)
W 2008 r. ukazała się kolejna książka Wojciecha Jaruzelskiego, pod znamiennym tytułem: Być może to Ostatnie słowo (Wyjaśnienia złożone przed Sądem). Na uwagę zasługuje owo zastrzeżenie: być może... Najwybitniejszy w moim przekonaniu mąż stanu w Polsce drugiej połowy XX wieku, przywódca państwowy czasu wielkich przemian, nie zaprzestał walki piórem w obronie swych racji nawet na łożu szpitalnym, kiedy nadchodziła trzydziesta rocznica 13 grudnia i należało się spodziewać kolejnych ataków na jego osobę. Nie obyło się rzeczywiście też bez tradycyjnych manifestacji przed jego domem, choć Generał walczący o fizyczne przetrwanie musiał wówczas – wbrew swym zamiarom, jako że tradycyjnie ową grudniową noc każdego roku trwał na posterunku słuchając głosów swych antagonistów (a od pewnego czasu również i zwolenników) – przebywać w lecznicy. Nie przeszkodziło to przeciwnikom pomówić go o... brak odwagi. (…)
Najnowsza książka Generała nosi tytuł: „Starsi o 30 lat” a ukazała się podobnie jak kilka wcześniejszych w otwartym na różne opcje polityczne Wydawnictwie A. Marszałek (Toruń 2011, ss. 205). W moim przekonaniu stanowi wyjątkowe przesłanie do współczesnych pokoleń i podręcznik wychowania obywatelskiego. Zasadnicze w niej miejsce zajmuje gruntownie uzasadniona odpowiedź na pytanie: czy musiało dojść do wprowadzenia stanu wojennego. Kwestii tej dotyczą obszerne aneksy, zwłaszcza tekst wystąpienia podczas konferencji zorganizowanej dnia 9 listopada 2010 r. przez Akademię Humanistyczną im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku (próżno byłoby szukać jej nagłośnienia przez media, nie byli też obecni dwaj pozostali uczestnicy owej historycznej rozmowy) oraz wywiad dla tygodnika „Przegląd” w dziewiętnastą rocznicę Spotkania Trzech (Jaruzelski – Glemp – Wałęsa) z dnia 6 listopada 2000 r.
Zasadniczy tekst stanowi wykład o najnowszych dziejach Polski, oparty o gruntowną znajomość współczesności z uwzględnieniem narodowych tradycji sięgających czasów porozbiorowych. Mówią za siebie nagłówki kolejnych, przeważnie kilkustronicowych napisanych doskonałą polszczyzną rozdziałów, których jest niemal pięćdziesiąt (s. 9 – 160): (…)
Ten traktat politologiczno-pedagogiczny zasługuje na wnikliwą analizę i trwałe miejsce w naszym piśmiennictwie. Na pierwszą wypadnie nieco poczekać, co do drugiej dziś trudno mieć większe złudzenia. W środkach masowego przekazu dominują ekscytujące odbiorcę jednowymiarowe scenki, choć nie mógł nie dostrzec znamiennego spotkania w szpitalnej scenerii trzech kolejnych prezydentów wywodzących się z różnych stron politycznej barykady i reprezentujących różne generacje: Lecha Wałęsy u Wojciecha Jaruzelskiego oraz tegoż u Aleksandra Kwaśniewskiego, gdy na ekranie włączonego telewizora pojawił się Wałęsa. Pierwszy prezydent Odrodzonej Rzeczypospolitej w Słowie wstępnym napisał: „Każdy ma prawo do własnej oceny. Jednakże nienaruszalną zasadą być powinno – bez przyczyn nie ma skutków! W tej materii jest wiele «białych plam» – znamiennych luk, spłyceń, uników. Ta książka konsekwentnie je obnaża. Jednocześnie nie uchylam się od krytyki minionego systemu, jego schorzeń i popełnionych wówczas błędów. Niestety, «huragan» psychologiczno-propagandowy – w każdą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego – ma zastąpić rzetelną, obiektywną analizę ówczesnej sytuacji. 30 rocznica niewątpliwie to potwierdzi”.
I potwierdziła. Tym razem 13 grudnia Anno Domini 2011 manifestanci zwrócili się nie tylko przeciw twórcom „zbrodniczego stanu wojennego” (co z ich punktu widzenia zrozumiałe!) ale i zaatakowali (bodaj w sposób bardziej widoczny) obecne kierownictwo rządowe nie oszczędzając majestatu Rzeczypospolitej. (…)
W wystąpieniu na wspomnianej konferencji w Pułtusku Wojciech Jaruzelski nie pominął manipulacji propagandowych i wspomniał o służących ofiarnie tej sprawie swym autorytetem (...) „dyżurnych telewizyjnych historykach”. Na innych miejscach nie bez goryczy przypominał swe listy do młodszych o kilkadziesiąt lat osób publicznych, zwłaszcza funkcjonariuszy Instytutu Pamięci Narodowej (!), które nie były łaskawe odpowiedzieć i wystąpienia byłego prezydenta zbywały milczeniem. Nie zapominał o wąskim oddziaływaniu swych publikacji oraz materiałów źródłowych, co nie było kwestią przypadku, bowiem jak piszą wydawcy „Ostatniego słowa”, stanowią one „materiał bardzo niewygodny, a nawet wstydliwy dla tych osób i kręgów politycznych, którzy stan wojenny i w ogóle całą historię Polski Ludowej – bez uwzględnienia uwarunkowań i zróżnicowań – totalnie potępiają i oskarżają”. Traktują bowiem przeszłość pozostającą w pamięci żyjących pokoleń w wymiarach baśniowych i barwach czarno-białych. Na wnikliwą lekturę zasługuje cały tekst, w tym aneksy a w nich wspomniany wywiad z 6 listopada 2000 r. – zawarte w nim oceny oddają sprawiedliwość dawnym antagonistom i stanowią dobrą szkołę kultury politycznej. Podkreślają doniosłą rolę Kościoła katolickiego a zwłaszcza ówczesnego prymasa J. Glempa i nuncjusza J. Kowalczyka, który nie krył swego zrozumienia dla politycznych uzasadnień stanu wojennego przy uwzględnieniu realiów międzynarodowych tamtego czasu, przypomniał też dwie drogi do samodzielności z jesieni 1946 r., polskiej i węgierskiej oraz skutki przyjętych wówczas rozwiązań. (…)
Spoglądając w odleglejszą przeszłość przypomnijmy sentencję Jana Kochanowskiego z drugiej połowy XVI wieku:
„Nową przypowieść Polak sobie kupi, / Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.”
Należy ją przypomnieć niejednemu z dzisiejszych polityków czy nawet niekiedy (w ich mniemaniu)... mężów stanu.
Marceli Kosman


Uwagi wątpiącego - wypowiedź Jacka Giebułtowicza


Prof. Marceli Kosman przedstawił swój akt strzelisty wiary w gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Choć jestem w tej sprawie głęboko wątpiący, odczuwam pewnego rodzaju satysfakcję, że zwolennicy stanu wojennego otwarcie w polskich mediach mogą bronić swoich racji, że generał kolejną książkę wydaje w Toruniu, a nie w Moskwie; że często udziela wywiadów, zawsze na własnych warunkach, według dobrze opracowanego scenariusza (bodaj tylko raz – podczas rozmowy z Teresą Torańską – odsłonił się i od tego czasu jest już bardzo ostrożny); że trafił nawet ostatnio na okładkę ekskluzywnego magazynu „MaleMen”.
Nie jestem historykiem, więc nie zamierzam spierać się o to, czy groźba interwencji wojsk sowieckich była realna, zresztą ani zwolennicy, ani przeciwnicy tej teorii nie mają żadnych przesądzających argumentów.
Kreml mógł równie dobrze wysłać swoje wojska pół roku wcześniej („Wejdą, nie wejdą?” – tak się wtedy śpiewało). Czy gen. Jaruzelski sprzeciwiłby się tej decyzji, skoro sam lojalnie uczestniczył w ekspedycji karnej wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji? Jest jakaś sprzeczność między internacjonalistą i obrońcą socjalizmu udzielającym tzw. bratniej pomocy w 1968, a patriotą polskim chroniącym naród przed obcą interwencją w grudniu 1981. Dostrzega ją sam generał, bo udział w tłumieniu Praskiej Wiosny gotów jest uznać za swój błąd (o żadnym innym fakcie ze swojej biografii tak krytycznie się nie wypowiada).
Nie chcę negować, że generał, ogłaszając stan wojenny, kierował się, we własnym rozumieniu, dobrem państwa, ale nie sądzę, aby te intencje miały dokładnie takie znaczenie, jakie zainteresowany i jego zwolennicy przypisują im obecnie, po trzydziestu latach..
„Polska, która istnieje między Bugiem i Odrą, jest socjalistyczna. Innej nie ma i nie będzie” – to główna teza referatu I sekretarza Wojciecha Jaruzelskiego na Krajowej Konferencji Delegatów PZPR w marcu 1984 r. Generał jasno wyłożył jak przebiegały ówczesne linie podziału: „Konflikt wartości przybrał formę drastyczną. Jedni opowiedzieli się za socjalizmem, za społeczną sprawiedliwością, inni – za burżuazyjnym modelem, za reprywatyzacją. Jedni za obroną Polski przed imperialistycznym dyktatem, inni – za godzącymi w kraj restrykcjami”. Polska socjalistyczna to znaczyło: sojusz ze Związkiem Radzieckim, kierownicza rola Partii, uspołecznione środki produkcji… nie ma tu miejsca na żadne reformy ustrojowe; do nich reformatorzy PZPR dojrzewali bardzo długo.
Nikt rozsądny nie porównuje Jaruzelskiego do Pinocheta, a usprawiedliwiać chilijskiego dyktatora próbowało tylko kilku antykomunistycznych dogmatyków i już się chyba tego wstydzą. Ale junta generalska stanu wojennego też ma na swoim koncie zbrodnie. Górnicy z „Wujka” zostali zastrzeleni z premedytacją, tłumaczenie, że oddział szturmowy ZOMO użył broni w obronie własnej jest cyniczne. Lekarze wykonujący sekcje zwłok potwierdzili, że rany nie pochodziły z przypadkowych postrzałów. Asystujący im esbecy zabrali wszystkie kule wyjęte z ciał zabitych górników, aby uniemożliwić identyfikację broni i chronić przed odpowiedzialnością zabójców.
Po dwóch krwawych pacyfikacjach kopalń (15 grudnia „Manifestu Lipcowego” – 4 rannych, i 16 grudnia „Wujka” – 9 zabitych, 21 rannych) efekt zastraszenia osiągnięto i do świąt Bożego Narodzenia udało się zagasić niemal wszystkie ogniska strajkowe. Wstydzę się, że w grudniu 1981 roku czułem rozczarowanie, bo wielomilionowa „Solidarność” tak szybko uległa władzy. Dziś bardzo doceniam tę roztropność polskich robotników – służby specjalne kierowane przez gen. Kiszczaka były gotowe na więcej.
Nie podoba mi się drwina prof. Kosmana z arcybiskupa Paryża, który odprawiał nabożeństwo „za duszę rzekomej ofiary warszawskiego reżimu Tadeusza Mazowieckiego”. Jeżeli jednej nocy wyprowadza się czołgi na ulice, aresztuje bezprawnie i wywozi w nieznanym kierunku pięć tysięcy osób i wyłącza telefony w całym kraju, to trudno się dziwić, że natychmiast powstają plotki i tworzy się „czarny pijar”.
Osobiście zetknąłem się z kilkoma przypadkami tragicznej śmierci za rządów generał Jaruzelskiego. Pierwszym był mój sąsiad, robotnik krótko przed emeryturą, nie należący, ba, nawet nie sympatyzujący z „Solidarnością”. 14 grudnia stojąc przy maszynie w swoim zakładzie pracy zobaczył oddział uzbrojonych komandosów, którzy wchodzili przez okna do wnętrza hali, aby zapobiec zawiązaniu tam strajku okupacyjnego. Przeraził się – może ożyły jakieś wspomnienia okupacyjne – dostał wylewu, zmarł niedługo potem. To kategoria „wypadki losowe”, do której zaliczyć można chorych, do których nie wezwano na czas karetki pogotowia, bo przez kilka tygodni nie działały telefony.
Grzegorz Przemyk, zginął w 14 maja 1983, syn poetki i opozycjonistki Barbary Sadowskiej, z którą pracowałem w Prymasowskim Komitecie Pomocy Osobom Internowanym w staromiejskim klasztorze sióstr franciszkanek. Zatrzymano go, gdy z kolegami świętował zdaną maturę, chłopcy napili się wina i zachowywali głośno. W komisariacie przy Jezuickiej (dwie uliczki od Piwnej, gdzie pracował Komitet) został bestialsko pobity, zmarł dwa dni później na stole operacyjnym. Po tej śmierci, która mogła być spowodowana samowolnym wybrykiem załogi komisariatu, minister Kiszczak kazał uruchomić ogromna machinę prawno-propagandową: w zabójstwo wrobiono lekarkę pogotowia i dwóch sanitariuszy, dorobiono im przestępcze życiorysy, podstawiono fałszywych świadków i jednocześnie zastraszano prawdziwych, urządzano nawet transmisje sfingowanych wizji lokalnych. Przypadek miał być zaliczony do kategorii „napady chuligańskie”.
Ks. Stefan Niedzielak zginął w nocy z 19 na 20 stycznia 1989 r. Był sędziwym człowiekiem z piękną kartą patriotyczną, w latach osiemdziesiątych pracował jako proboszcz warszawskich Powązek, gdzie tworzył Sanktuarium Poległych i Pomordowanych na Wschodzie. Dane mi było, młodemu wówczas dziennikarzowi katolickiemu, często go widywać, zawsze w nieodłącznym towarzystwie innej legendy opozycji, Wojciecha Ziembińskiego przezywanego „Kasztanką”.
Prałatowi grożono wielokrotnie, a mimo to uparcie utrwalał prawdę historyczną na kamiennych płytach wmurowywanych w boczną ścianę kościoła św. Karola Boromeusza. Napastnik, który wtargnął do jego mieszkania złamał mu kark z wprawą zawodowego zapaśnika nie pozorując nawet specjalnie motywu rabunkowego, bo w pokoju proboszcza nie było czego rabować. To kategoria zabójstw dokonanych przez tzw. „nieznanych sprawców”, choć poważnie brano też pod uwagę „nieszczęśliwy upadek z fotela”.
Śmierć ks. Niedzielaka ma swoją dodatkową symbolikę, bo prałat wypełniał obowiązek pamięci, który gen. Jaruzelski, syn zmarłego na Syberii zesłańca, przez lata zaniedbywał. Dziś trudno uwierzyć, że takie przypadki gwałtownej i okrutnej śmierci duchownych związanych z opozycją (dokładnie w tych samych dniach stracił życie kapelan białostockiej „Solidarności” ks. Stanisław Suchowolec) mogły zdarzyć się na kilka tygodni przed rozpoczęciem obrad Okrągłego Stołu.

Okres rządów gen. Wojciecha Jaruzelskiego był ponury i jałowy, choć zakończony happy endem, za co generałowi należy się oczywiście uznanie. Aby aspirować do miana wybitnego męża stanu, pierwszy przezydent III RP powinien się jednak wytłumaczyć z kilku niejasnych wątków swojej długiej wojskowo-partyjnej kariery. Lub… czekać na osąd historii.
Jacek Giebułtowicz