Facebook
Bunt Młodych Duchem
Książki polecane:
Licznik odwiedzin:
Dzisiaj: 186
W tym miesiącu: 4868
W tym roku: 30378
Ogólnie: 504781

Od dnia 21-09-2006

Bunt Młodych Duchem

O solidarności i przyjaźni polsko-niemieckiej po upadku powstania listopadowego

Autor: admin
20-09-2013

z Profesorem Piotrem Roguskim, wieloletnim wykładowcą na Wydziale Slawistyki Uniwersytetu w Kolonii rozmawiają Zbigniew T. Wierzbicki i Dorota Giebułtowicz

ZTW. – Jeśli pominie się średniowiecze i walkę Piastów z Niemcami, od jakiego momentu zaczęły się konflikty z Niemcami?
PR. (Piotr Roguski) – Z zawodu jestem polonistą, dopiero w drugim planie czuję się germanistą i historykiem, dlatego wolałbym się wypowiadać przede wszystkim w dziedzinie, na której się znam. Wprowadziłbym więc do naszej rozmowy wątek „pamięci narodowej”, czyli refleksję nad tym co i dlaczego funkcjonuje (jest utrwalane) w naszej świadomości zbiorowej. Przykład niemiecki świetnie ilustruje wypowiedzianą myśl. Na nasze współczesne postrzeganie problemu niemieckiego rzutują (a czy może być inaczej?) wydarzenia ostatniej wojny, cierpień z tym związanych, a wcześniej – antypolska polityka Bismarcka i Prus. Ta pamięć może układać się w ciąg zależności, sięgający początków państwa. Nie tak dawno jeszcze mówiło się o „tysiącletniej wrogości polsko-niemieckiej”. Ważnym propagandowo, nie tylko zresztą dla naszej współczesności, okazało się zwycięstwo pod Grunwaldem.

ZTW. – Chodzi mi jednak o to, kiedy zaczęła się niechęć Polaków i obawa przed Niemcami, bo przecież mówi się, że był długi czas pokoju, że granica zachodnia Polski przez wieki nie płonęła.
PR. – To zadanie dla zawodowych historyków: policzyć i zdefiniować czas pokoju oraz wojny. Ja powołam się tylko na zdanie prof. Janusza Tazbira, że między rokiem 1525 a 1772, czyli dwa i pół wieku, nasza granica zachodnia była najspokojniejsza, „nie płonęła”. Pierwszy rozbiór Polski i udział w nim Prus rozpoczyna nowy rozdział... Prusy zaczynają odgrywać ogromną rolę w naszej historii.
DG. – Po przeczytaniu Pańskiej książki „Słodkie imię wolności. Przejście Polaków przez Niemcy po upadku powstania listopadowego” zauważyłam, że „inni” Niemcy nie utożsamiali się z Prusami...
PR. – We wspomnianej przez Panią książce opisuję wydarzenia mające miejsce na początku lat trzydziestych XIX wieku. Wtedy nie było Niemiec jako suwerennego państwa, był twór polityczny zwany Związkiem Niemieckim (Deutscher Bund), utworzony w wyniku ustaleń kongresu wiedeńskiego (1815), który przetrwał do roku 1866. Związek składał się z 35 „państw” (królestw, księstw, hrabstw...) oraz 4 wolnych miast, zdominowanych przez Cesarstwo Austriackie i Królestwo Prus. Organizm ten scalał język i przeszłość, dzieliły struktury dynastyczno-ustrojowe i świadomość przynależności regionalnej. Już w okresie wojen antynapoleońskich pojawiło się jednak ważne pytanie, ujęte w tytule wiersza Ernsta Moritza Arndta Was ist des Deutschen Vaterland? (Co jest ojczyzną Niemca?). Na pytanie: czy ojczyzną Niemca jest kraj Sasów, Prusaków, Bawarów, Szwabów, Hessów etc., pada odpowiedź, że jest nią „Germania”, idealny twór, jeszcze nie istniejący, kraj cnót i pradawnych przymiotów. Te tendencje ogólnoniemieckie odżyły z nową siłą na początku lat trzydziestych XIX wieku. Oznaczały one z jednej strony potrzebę jedności, z drugiej – zachowania odrębności regionalnej i tak pozostało do dzisiaj. Innymi słowy: tęsknota za jednością nie likwidowała poczucia odrębności, jak i narosłych antagonizmów.

ZTW. – I tu dochodzimy do czasów, które opisuje Pan w swojej książce. Jest rok 1831. Około 50 tys. żołnierzy i oficerów armii powstańczej (czyli większa część wojska) opuszcza granice Królestwa Kongresowego i poddaje się internowaniu w Prusach i Austrii. Ale później tylko jedna piąta z nich, czyli ok. 10 tys., decyduje się odrzucić tzw. amnestię carską i wybiera emigrację, by, jak mówią, nie być niewolnikami w swojej ojczyźnie.

PR. – Polacy przechodzili na stronę pruską, ufając słowom króla pruskiego, Fryderyka Wilhelma III, który w reskrypcie z 11 lutego 1831 roku gwarantował obcym wojskom przekraczającym granicę pruską swobodny powrót do ojczyzny... Gdy sytuacja zaostrzyła się i część wojska odmówiła powrotu, władze pruskie za wszelką cenę chciały się ich pozbyć, godząc się w końcu na ich wyjazd do Francji, opłacając nawet podróż do granicy własnego państwa.

DG. – I tak rozpoczyna się wielka operacja „przejścia Polaków do Francji”. Już na granicy prusko-saskiej Polacy spotykają się nie tylko z odmiennym traktowaniem, ale wręcz z serdecznym, częstwo entuzjastycznym powitaniem i przyjęciem. Miejscowa ludność zakłada Komitety Przyjaciół Polaków, zbiera pieniądze i darowizny, opłaca zakwaterowanie i dalszą podróż. Na cześć Polaków poeci układają wiersze (Polenlieder), muzycy komponują do nich muzykę, o sprawie polskiej głośno jest w lokalnej prasie...

PR. – I to było prawdziwe zaskoczenie dla byłych żołnierzy, teraz tułaczów, wygnańców z ojczyzny, skazanych na niepewny los. Dla większości wiedza o ziemiach, przez które wędrowali, o ludziach, których spotykali, była nikła. Niemców kojarzyli z Prusakami, stąd zdziwienie i odkrywanie prawdy, że są jeszcze jacyś Hessowie, Bawarczycy, Badeńczycy, Wirtemberczycy, czyli... Szwabowie!! Nie „te Szwaby”, jak pogardliwie nazywano każdego mówiącego po niemiecku, a „ci Szwabi”, mieszkańcy historycznej krainy. Ten pogląd, zwłaszcza po serdecznym przyjęciu w Stuttgarcie, należało zweryfikować. Wiele podobnych refleksji, w tym o odwiecznej wrogości, odnajdujemy w pamiętnikach emigrantów. Obie zresztą strony rewidowały swoje myślenie o sobie, burząc – przynajmniej na jakiś czas – uprzedzenia i stereotypy. Wtedy właśnie powstało powiedzenie „der edle Pole”, szlachetny Polak.

ZTW – Jak się to właśnie stało, że byliśmy postrzegani przez opinię publiczną pozytywnie?

PR – Powodów dostarczyła walka Polaków o niepodległość, w zachodnich i południowych krajach niemieckich utożsamiana z walką przeciwko absolutyzmowi, potędze Rosji, która zagrażała Europie, wreszcie z walką o wolność konstytucyjną, jak wolność jednostki, wolność prasy, prawo do stowarzyszeń. W ciąg postulatów włączano również tendencje zjednoczeniowe. W przybywających Polakach widziano nie tylko bohaterów, godnych pochwały za okazane męstwo, ale dostrzeżono również okazję do własnego organizowania się, by osiągnąć wyznaczone cele. Stowarzyszenia Przyjaciół Polaków, które powoływano do życia „dla niesienia pomocy będącym w potrzebie”, przekształcały się w sieć wewnętrznej opozycji pozaparlamentarnej, zmierzającej do mobilizacji tych grup społecznych, które popierały zmiany demokratyczne. Pisząc o Polakach, pisano o własnych sprawach. W ten sposób doszło do ścisłej współpracy między polskimi organizacjami patriotycznymi i niemieckim ruchem liberalno-demokratycznym. Finał akcji przejścia polskich uchodźców przez kraje południowych i zachodnich Niemiec zbiega się z zaplanowaną przez opozycję wielką uroczystością, zwaną Hambacher Fest, Świętem w miejscowości Hambach. Miało ono miejsce 27 maja 1832 roku i zgromadziło ok. 30 tys. uczestników. Przybyły także liczne delegacje zagraniczne, wśród nich silną reprezentację środowisk emigracyjnych stanowili Polacy. Chorążowie nieśli flagi, w tym polską, która jako jedyna zawisła na ruinach zamku w Hambach obok trójkolorowej flagi niemieckiej. Były przemówienia i śpiewy, panował nastrój radości.

DG. – W książce wspomina Pan, iż w przekazach ikonograficznych flaga polska raz pojawia się, raz znika...
PR. – Przekazy pamiętnikarskie, czyli naocznych świadków, jednoznacznie wspominają o tych faktach, pojawiają się też dodatkowe informacje. Chorąży pochodu przepasany był szarfą biało-czerwoną, niesiono wieńce w barwach polskich, oficerowie polscy wystąpili w uniformach narodowych, śpiewano tłumaczone z polskiego pieśni patriotyczne. Tych wszystkich elementów nie oddają różne sztychy. Wraz z minięciem epoki wolności, gdy przywódców ruchu liberalno-demokratycznego zamknięto w więzieniach, a Polakom nie wolno było bez specjalnego pozwolenia przebywać na terenach krajów niemieckich, odeszły w niepamięć tamte pamiątki. Gdy do nich ponownie wrócono, przypomniano przede wszystkim pamięć o Hambach jako niemieckim święcie wolności i demokracji, z jedyną flagą niemiecką w środku. Tak jest np. na znaczku pocztowym, który wyemitowała poczta niemiecka w roku 1982, z okazji 150 rocznicy wydarzeń. Dopiero z okazji 175 rocznicy Hambacher Fest, czyli w 2007 roku, projektanci okolicznościowego znaczka sięgnęli po inną, pochodzącą z późniejszego okresu akwarelę Maxa von Boehna, na której widnieją – zgodnie z przekazem historycznym – obie flagi, umieszczone centralnie. To robi wrażenie i przypomina wagę wydarzenia.
Ale wróćmy jeszcze do Hambach. Tonacja wszystkich zabierających głos była podobna. Demonstrowano wolę powołania nie tylko ogólnoniemieckiego ruchu zjednoczeniowego, ale wyrażano również potrzebę zbudowania nowej Europy, opartej na zasadach wolności podmiotów narodowych. Padały hasła: „Bez wolnej Polski nie ma wolnych Niemiec”, „Bez wolnych narodów nie ma wolnej Europy”. Słowo „wolność”, w znaczeniu narodowym i konstytucyjnym, odmieniano przez wszystkie przypadki. Możemy powiedzieć, że mówcy z Hambach projektowali „nową Europę”, Europę ich marzeń i wyobrażeń. Gdy dziś wracamy to tych haseł, nasuwa się nam skojarzenie z dzisiejszą Unią Europejską, w swych pryncypiach realizującą testament polityczny pokolenia działaczy 1832 roku...

ZTW. – Zatem można powiedzieć, że w latach 1832-1833 narodził się w Niemczech pozytywny stereotyp Polaka: bohatera, patrioty, bojownika o wolność i demokrację.
PR. – Tak, i to jest dziedzictwo tamtego czasu. Ale nic nie jest dane na zawsze. Reakcja sił konserwatywnych doprowadziła do rozbicia ruchu liberalno-demokratycznego, rozprawiono się z wolną prasą, zamknięto w więzieniach działaczy. A już szturmowały do drzwi historii nowe wydarzenia. Polskie powstanie w Wielkopolsce oraz niemieckie powstanie badeńskie 1848-49, krwawo stłumione przez Prusaków, były ostatnim aktem ruchu republikańskiego i wolnościowego.

DG – W swojej książce wspomina Pan opinię Jana Nepomucena Janowskiego z „Notatek autobiograficznych”, który pisze, że gdy w 1846 roku podczas powstania ujawniono w manifeście krakowskim zamiar odbudowania Polski w granicach przedrozbiorowych, sympatia do Polaków przerodziła się w Niemczech w niechęć czy wprost nienawiść.
PR. – Od czasu gdy demokraci oraz liberałowie polscy i niemieccy na Święcie w Hambach mówili jednym głosem, wiele zmieniło się w Niemczech. Górę wzięły tendencje nacjonalistyczne, wielkoniemieckie. Upominanie się o niepodległość Polski oznaczało zdradę tych interesów. Cóż więc mogło łączyć jeszcze oba narody? Wszystko zaczęło dzielić. Do frontu konfrontacyjnego włączyła się również literatura. W 1855 roku ukazała się powieść Gustava Freytaga „Soll und Haben” (Powinien i ma) o tendencjach antypolskich i antyżydowskich, przywracająca i utrwalająca negatywne stereotypy obu nacji. Była to powieść przede wszystkim o cnotach niemieckich, które świeciły jasnym światłem na tle negatywnych cech innych narodów (głównie Słowian i Żydów), stąd ogromnie poczytna, kształtująca świadomość wielu pokoleń czytelników. Opowiadał mi niemiecki przyjaciel, iż praktycznie do wybuchu wojny w każdym domu mieszczańskim był egzemplarz powieści Freytaga, oprócz naturalnie Biblii w przekładzie Lutra. To o czymś świadczy!

DG. – Można by powiedzieć, oto potęga literatury!
PR. – Z całą pewnością. Powieść Freytaga wywołała gwałtowną reakcję pisarzy polskich, m.in. Kraszewskiego i Sienkiewicza. Wchodzimy zatem w fazę oskarżeń i konfrontacji i taki stan trwać będzie praktycznie do końca drugiej wojny światowej.

ZTW. – A mimo to nil desperandum (nie należy rozpaczać).


Od Redakcji:
Rozmowa z Profesorem Piotrem Roguskim o współczesnych stosunkach polsko-niemieckich w następnym numerze „Buntu..”