Dzisiaj: | 67 |
W tym miesiącu: | 384 |
W tym roku: | 44048 |
Ogólnie: | 471100 |
Od dnia 21-09-2006
W dworku Emila Młynarskiego (1870-1935), znakomitego skrzypka, kompozytora, dyrygenta i jednocześnie dyrektora Filharmonii Narodowej w Warszawie bywało wielu artystów i pisarzy: Ignacy Paderewski, Paweł Kochański, Stefan Żeromski oraz Artur Rubinstein, który był zięciem Młynarskiego, poślubił bowiem jego córkę Anielę, zwaną Nelą. Rubinstein po latach wspominał: „Dom znajdował się na niewielkim wzgórzu nad majestatycznie płynącym Niemnem, przez który musieliśmy się przeprawiać w łodzi wiosłowej. Wyglądał skromnie i staroświecko, lecz przesycony był ciepłem. Najbardziej spodobał mi się wielki pokój muzyczny. Długo siedziałem sam w pustym pokoju i wydawało mi się, jakby ze ścian płynęła cała ta muzyka, którą tutaj grano”.
Dwór jest stary, siedemnastowieczny, drewniany, na podmurówce z polnego kamienia, podobno z rozebranego zamku krzyżackiego. Roztacza się stąd rozległy widok na dolinę Niemna. Dziś stoi zamknięty na głucho.
Dorota Giebułtowicz
Wspomnienia Artura Rubinsteina z pobytu na Litwie w 1938 r.
„Zupełnie nieoczekiwanie przyszło zaproszenie od prezydenta Litwy Antanasa Smetony, który chciał, żebym zagrał w Kownie, stolicy kraju. Po pierwszej wojnie światowej Litwa i Polska rozdzieliły się. Wilno zostało w polskich rękach, co spowodowało najpierw zamknięcie granicy między obu krajami, a następnie całkowite zerwanie stosunków dyplomatycznych. Dla mnie, jako dla Polaka, to zaproszenie było zatem wielkim wyróżnieniem. Ten mój pierwszy koncert w Kownie stał się! także pierwszą okazją odwiedzenia miejsca urodzin Neli [żona, Aniela z domu Młynarska - Red.], gdzie już wielokrotnie byłem zapraszany. Nela nie mogła mi towarzyszyć – nowy dom pochłaniał cały jej czas.
Jechałem do Kowna przez Warszawę, gdzie miałem dać koncert i dokąd przysłano mi wizę litewską na specjalnym dokumencie. Warszawski występ jak zwykle odniósł sukces, lecz następnego dnia z obrzydzeniem przeczytałem recenzje trzech krytyków, którzy zamiast obiektywnie ocenić moją grę, wystąpili z antysemickimi obelgami.
Pani Młynarska, matka Neli, przyjechała do Kowna na koncert i zatrzymała się u swego uroczego bratanka Jana Gromadzkiego. Koncert wypadł niezwykle uroczyście – od pierwszej chwili, gdy pojawiłem się na estradzie, czułem, że publiczność jest mi życzliwa i zadowolona z tego, że prezydent zaszczycił mnie swoją obecnością.
Program wybrałem dobrze, nie dając zbyt wiele Chopina, którego dzieła mogłyby zostać uznane za prowokacyjne politycznie. Taniec ognia de Falli na ostatni bis jak zawsze spełnił swoje zadanie.
Pan Smetona obdarzył mnie kilkoma ciepłymi słowami, ja zaś wysoko oceniłem litewskich miłośników muzyki.
Po koncercie wraz z moją teściową i jej bratankiem w znakomitych nastrojach udaliśmy się na kolację. Nazajutrz pani Młynarska zabrała mnie do posiadłości rodzinnej, do Iłgowa; cuda opowiadał mi o nim Paweł Kochański, który się tam wychował i był nawet obecny przy urodzinach Neli. Ona sama ogromnie kochała to miejsce i stale o nim opowiadała.
Dom znajdował się na niewielkim wzgórzu nad majestatycznie płynącym Niemnem, przez który musieliśmy się przeprawiać w łodzi wiosłowej. Wyglądał skromnie i staroświecko, lecz przesycony był ciepłem. Najbardziej spodobał mi się wielki pokój muzyczny. Długo siedziałem sam w pustym pokoju i wydawało mi się, jakby ze ścian płynęła cała ta muzyka, którą tutaj grano. Pokój stołowy przypominał mi jadalnię w Tymoszówce (posiadłości Szymanowskiego), gdyż i tu, i tam wisiały ciemne i wyblakłe portrety przodków. Największe wrażenie zrobiła na mnie ogromna kuchnia, w której królowała słynna kucharka Barbara. Na długiej ścianie wisiały miedziane patelnie, począwszy od ogromnej aż – decrescendo – do najmniejszej; o ile dobrze pamiętam, naliczyłem ich tam około dwudziestu. W tej pięknej kuchni i w piwnicy, pełnej owoców, żywo czułem obecność. Neli.
Posiadłością zarządzał kuzyn Neli, Henryk Hryncewicz, który mieszkał tutaj wraz z żoną i dziećmi. Oprowadzono mnie po całym majątku; obejrzałem żywy inwentarz, spichlerze i stajnie; ogromnie podobały mi się piękne stare kasztany.
Spędziłem tu dwa cudowne dni, traktowany iście po królewsku.”
Artur Rubinstein „Moje długie życie”.
Warszawa 1988. s. 488-289