Dzisiaj: | 54 |
W tym miesiącu: | 1775 |
W tym roku: | 40687 |
Ogólnie: | 467738 |
Od dnia 21-09-2006
Książka Serge’a Schemanna: „Echoes of a Native Land. Two Centuries of a Russian Village” (Odgłosy z rodzinnego Kraju. Dwa wieki rosyjskiej wsi, Londyn 1997, ss. 350 + zdjęcia) zasługuje na uwagę dla kilku powodów. Po pierwsze, przedstawia dzieje wsi rosyjskiej na przykładzie jednej wioski Koltsowa, w centralnej Rosji, w regionie Kaługi, na przełomie dwóch epok: carskich czasów oraz rewolucji bolszewickiej i sowieckich rządów. Wioska ta jest rodzinną wsią rodziców i dziadków autora; po drugie, przemiany na wsi rosyjskiej są mało znane, a warte poznania choćby ze względu na bliskie sąsiedztwo i wiele podobieństw do polskiej, a zapewne i środkowo-europejskiej wsi; po trzecie, jest to obszerny historyczno-socjologiczny „reportaż”, sumiennie opracowany przez zawodowego dziennikarza „New York Times’a”, lecz Rosjanina, urodzonego i wychowanego na Zachodzie w rodzinie „białych” Rosjan – emigrantów, i co ważniejsze, mówiącego biegle po rosyjsku, przy czym metodę zbierania przez niego danych można śmiało określić jako typową dla antropologów kulturowych: dłuższe pobyty w miejscu badań, bliskie kontakty z ludnością i przeprowadzanie z nią wywiadów, jak również wykorzystanie wszelkich dostępnych źródeł pisanych (archiwum, listy, fotografie), oraz udział w lokalnych imprezach czy uroczystościach (tzw. obserwacja uczestnicząca); ponadto autor uzupełnia tę metodę pamiętnikiem swego dziadka Mikołaja Michajłowicza Osorgina, pomieszczika z Koltsowa. Pamiętnik stanowi dla autora książki bądź punkt wyjścia do jego obserwacji, bądź punkt odniesienia do badanych problemów; a systematycznie prowadzony przez jego dziadka pamiętnik, zawiera zapiski wydarzeń zarówno z czasów carskich jak i z lat rewolucji bolszewickiej, oraz początków władzy sowieckiej.
To, co zwraca uwagę w pamiętniku, to spokojne sielskie życie ziemiańskie na wsi rosyjskiej, z czym współgrał zarówno patriotyzm i przywiązanie do dynastii carskiej jak i, podobnie jak w Polsce, słaby w tej warstwie realizm polityczno-społeczny, wynikający w znacznej mierze z izolacji dworu od chłopskiej wsi i od życia w wielkich miastach.. Wieść o zamordowaniu Mikołaja II była dla właścicieli Koltsowa olbrzymim szokiem (dla chłopskiej wsi również) tym większym, że niespodziewanym. Lecz również pierwsza rewolucja demokratyczna (Kiereńskiego), a tym bardziej druga (Lenina) była dla nich zaskoczeniem, choć niepokojące symptomy pojawiały się wcześniej. Autor przytacza z pamiętnika dziadka. charakterystyczny list frontowych żołnierzy rosyjskich z 1917 r., do dzieci szkolnych w Koltsowie, które z inicjatywy Mikołaja Michajłowicza oraz miejscowego popa i nauczyciela, wysłały żołnierzom na froncie paczki na Wielkanoc: „Dziękujemy Wam – piszą żołnierze – za pamięć o nas, oderwanych od swoich rodzin decyzją znienawidzonego rządu. Lecz obecnie mamy wolność. Pamiętajcie dzieci, że jest ona wielką rzeczą. Nie ma więcej panów, obszarników czy właścicieli. Ceńcie tę wolność i używajcie jej w pełni”. Zapewne podziękowanie to było pisane pod dyktando czynnych już w armii carskiej agitatorów rewolucyjnych.
A właściwy adresat tego listu Mikołaj Michajłowicz Osorgin był jak na owe czasy wrażliwym społecznie pomieszczikiem. Brał nie tylko żywy udział w życiu religijnym wsi, lecz wspomagał parafialną szkółkę, a nawet chciał część swej ziemi przekazać przez bank kolektywowi chłopskiemu, co się zresztą nie udało ze względu na biurokratyczne przepisy reformy stołypinowskiej. Może dlatego miejscowi chłopi w czasie burzliwych wydarzeń bolszewickich nie napadli na jego dwór, w którym mieszkał z rodziną do chwili wywłaszczenia w… 1923 r.; nie rabowali i nikogo nie zabili, a nawet zapewnili mu i jego rodzinie osłonę w ich tułaczej ucieczce do Moskwy. A jednak..., o czym niżej. Natomiast to, że ci młodzi, których Mikołaj Mikołajewicz uczulał na sprawy społeczne wsi, stali się najszybciej komunistycznymi działaczami młodzieżowymi, można uznać za gorzki rezultat jego ideowej działalności.
Autor poświęca wiele miejsca cywilizacyjnemu zacofaniu wsi rosyjskiej (m.in. wspomina o powszechnie stosowanej jeszcze trójpolówce, która w Europie Zachodniej zanikła rychło po średniowieczu, o biednych i brudnych często chatach, o analfabetyzmie ludności w okresie przedsowieckim, s. 299 i n.), lecz pisze również o ambitnych planach komunistów „dogonienia” Zachodu, co się, jego zdaniem, nie udało. I autor wiele miejsca poświęca stosowanemu przez władzę sowiecką terrorowi. We wszystkich i we wszystkim doszukiwano się potencjalnych wrogów, początkowo w osobach o „niedobrym” pochodzeniu klasowym, lecz rychło i u tych, którzy mieli „dobre” pochodzenie, lecz budzili podejrzenie bądź z powodu pewnej niezależności intelektualnej, bądź nieostrożnej wypowiedzi czy nawet postawionych publicznie zbyt „swobodnych” pytań lub opowiedzianych dowcipach o podtekście politycznym. Wykonywana dobrze praca czy kwalifikacje zawodowe nie miały znaczenia. Aresztowano często na ulicy, po wyjściu z pracy czy w tak zwanym „kotle mieszkaniowym” przypadkowo przybyłych gości, nie powiadamiając z zasady o tym rodzin aresztowanych.
Oto dalszy krewny autora, Jerzy O., zostaje aresztowany, bo trafił do mieszkania, gdzie założono „kocioł”, i został zesłany do gułagu nie tylko z powodu jego pochodzenia, a więc założonej z góry wrogości wobec „nowego”, lecz i dlatego, że w śledztwie nie taił swych przekonań religijnych. Później, w jakiejś obozowej akcji represyjnej zostaje rozstrzelany w grupie współwięźniów: wszyscy idą na śmierć, śpiewając pieśń religijną.
Oto wykwalifikowana chemiczka, pracująca w laboratorium tajnej fabryki NKWD (!), znika pewnego dnia po odmowie dokonywania doświadczeń na więźniach zamiast na małpach.
Lecz relacjonując rozmowy ze swymi respondentami, autor porusza ważny psychologicznie problem: zahamowań psychicznych i to nawet w czasach głasnosti. Jego rozmówcy nie chcą mówić o ciemnych stronach ustroju sowieckiego i o tragediach własnych bądź krewnych czy znajomych. Silence become habit – pisze autor. Można się zapytać, czy ta ogólna zmowa milczenia nie stała się drugą naturą homo sovieticus? Natomiast respondenci dobrze pamiętają i chętnie wspominają swoją młodość, studia, walkę z analfabetyzmem na wsi i w ogóle pracę społeczną, polityczną, a nawet – lata powszechnego głodu w Związku Radzieckim!
Lecz czytelnik może się zapytać, czy to wypieranie ze świadomości ważnej części swego życiorysu nie jest swoistą samoobroną swego na starość spokoju, co byłoby przejawem pewnego egoizmu tych, którym udało się przeżyć terror, a obecnie chcą korzystać bez wyrzutów sumienia z uzyskanego, dzięki władzy sowieckiej, awansu społecznego? Zwłaszcza, jeśli akceptowało się ówczesne zło lub gorzej, samemu się w nim umoczyło?
Zdarza się jednak, że ktoś się nagle przed autorem „otwiera”, jak np. Nadieżda L., gdy po paru z nim spotkaniach ujrzała go w lokalnych mediach! A będąc mieszkanką Koltsowa, a ponadto córką popa, zaś obecnie emerytowaną nauczycielką opiekującą się lokalnym muzeum (założonym tu oczywiście przez władze sowieckie, tak jak i tutejsze technikum pedagogiczne!), jest podobnie jak wielu innych rozmówców autora, przykładem dziwnego pomieszania postaw. Wspomina z miłością ojca-popa, który zapewnił jej szczęśliwe dzieciństwo (przed 1914 r.), a jednocześnie z dumą pokazuje legitymację partyjną, otrzymaną ze względu na niedobre pochodzenie społeczne bardzo późno, bo w 1952 r.; a jednocześnie jako była członkini młodzieżowej organizacji chlubi się swą społeczną, w jej ramach, działalnością o politycznym, oczywiście, podtekście; lecz obecnie uczęszcza do cerkwi, a więc deklaruje się jako ponownie wierząca. A opowiadając o tragicznych losach swojej rodziny (m. in. brat lekarz w gułagu, skierowany na front na okres wojny fińsko-sowieckiej), oraz wszystkich prawie swoich znajomych, usprawiedliwia władze (!), bo realizowały wielki cel: stworzenie lepszego świata, a to wymagało ofiar! I wylicza sukcesy reżimu: likwidację analfabetyzmu, wielkie budowle komunizmu, pierwszy człowiek w kosmosie i last but non least, zwycięstwo nad Niemcami, które zintegrowało naród. To ostatnie uznaje i autor książki za prawdziwy, jedyny zresztą sukces Rosji sowieckiej. Czy jednak, zapytuje przytomnie, inne sukcesy warte były poniesionych olbrzymich kosztów i ofiar?
Oczywiście, nie daje na to pytanie odpowiedzi, bo dać nie może bez porównania sowieckich sukcesów i społecznych kosztów z analogicznymi w demokratycznych państwach Zachodu, czego jednak nie czyni. I następne pytanie autora: czy odchodzące już pokolenie Rosjan, które przeszło przez rewolucję bolszewicką i wojnę domową, czystki polityczne i straszliwy terror, głody, kołchozy i gułagi oraz II wojnę światową nie zasługuje, jeśli nie na nasze współczucie, to co najmniej na ulgowy osąd, zważywszy i to, iż mrzonki i urojenia społeczne umierają tym trudniej, im większych wymagają ofiar? Może i dlatego opory wobec komunizmu były w Rosji coraz słabsze, a w dzisiejszej Rosji komunizm nie spotyka się ze zdecydowanym potępieniem, jak ma to choćby miejsce w Koltsowie.
Ostatnia tu próba pokojowego protestu miała miejsce w l. 30-ych, głównie ze strony kobiet i to pod postacią obrony Cerkwi, a więc wartości religijnych, lecz wówczas gdy wznawiano we wsi kolektywizację! Chłopi – mężczyźni, podobnie jak później w Polsce, byli bardziej bierni nie tylko z obawy przed większymi represjami niż w przypadku protestujących kobiet, lecz i dlatego, że coraz więcej z nich dojeżdżało do pracy w pobliskim mieście, mieszkając w swojej wsi już tylko „jedną nogą”.
Lecz czytelnik książki może postawić jeszcze jedno pytanie: czy do słabego oporu na tej etnicznie czysto rosyjskiej wsi, jak i akceptowania względnie szybko owych społecznych „mrzonek i urojeń”, a więc utopii, nie przyczyniły się istniejące tu, mimo zgodnego współżycia dworu i wsi tak znaczne różnice w poziomie i trybie życia ludności chłopskiej i mieszkańców dworu? Czy ludność ta, gdy w okresie rewolucji swobodnie oglądała wnętrze dworu Osorginów, nie miała przypadkiem podobnych myśli i uczuć jak Celtowie czy Frankowie, zajmujący opuszczone wille obywateli rzymskich, gdy rozpadało się Cesarstwo? Dla Koltsowian dwór ten mógł się wydać pałacem z bajki, a znajdowały się w nim przedmioty, np. zabawki w pokoju dziecinnym, których ani nigdy nie widzieli, ani nie domyślali się, czemu służą. Czyż nie ułatwiło to bolszewikom ich populistycznej propagandy, odwołującej się do negatywnych uczuć w człowieku? Warto tu może przytoczyć słowa Józefa Piłsudskiego z jego rozmowy z nieoficjalnie przybyłym do Warszawy przedstawicielem „białej” Rosji (gen. Wrangla) generałem P. Machrowem, we wrześniu 1920 roku (cyt. za prof. UJ A. Nowakiem, Historie politycznych tradycji, 2007, s. 237): „…byłem w wielu miastach i wsiach, które znajdowały się wcześniej pod władzą bolszewików. Ludzie przemieniali się w zwierzęta walczące o kęs chleba; w niegdyś bogatej Rosji, karmiącej całą Europę – głód, mór, brud, nędza i ubóstwo. Umierają nie tylko żywi ludzie, ale i przedmioty…A jednak są Rosjanie, i jest ich dużo, którzy idą z bolszewikami. Nie wierzę, że gonią ich tylko karabinami maszynowymi, ale są też tutaj i inne motywy. Jestem pewien, że lud boi się – wie Pan czego? – powiedział, uczyniwszy długą pauzę, Marszałek – powrotu przywilejów, którymi jedna klasa ludzi panowała nad innymi”.
A myśl, że w nowym porządku społecznym może być gorzej niż w dawnym, nie niepokoi tych, którzy czują się aktualnie upośledzeni przez los czy tylko niedowartościowani społecznie. Ci łatwo uwierzą obietnicom populistów, jeśli tylko mówią to, co chcieliby usłyszeć i co odpowiada ich cichym marzeniom, mimo iż doświadczenie historyczne, którego zresztą nie znają, udowadnia coś przeciwnego: po rewolucji, w dyktaturze, większość społeczeństwa po krótkim okresie euforii żyje gorzej niż dawniej, a gdy niedomogi czy niezadowalający stan rządzący próbują wreszcie naprawić, a więc reformować autorytarny ustrój, dyktatura słabnie i upada, a życie ulega, co najmniej przejściowo, większemu jeszcze pogorszeniu. Tak stało się na wsi rosyjskiej... po reformach Gorbaczowa i Jelcyna!
Zbigniew T. Wierzbicki
(em. prof. UMK w Toruniu)