Dzisiaj: | 313 |
W tym miesiącu: | 2867 |
W tym roku: | 7978 |
Ogólnie: | 482381 |
Od dnia 21-09-2006
Nastały po wiekach czasy różnych otwarć. Na szczęście religie — powoli, z oporami, cofnięciami, z wybuchami wręcz terroryzmu — przestają dzielić zamiast łączyć. Jest także czas jednania się chrześcijan różnych wyznań. Jest czas proroków tych różnych otwarć. Byli papieże Janowie, był patriarcha Konstantynopola Atenagoras, był szwedzki arcybiskup luterański Söderblom, był brat Roger, współtwórca Taizé, jest Jean Vanier, ekumenista w sensie podwójnym.
Iloraz serca
Jest współtwórcą Arki. To ruch, którego zadaniem jest partnerska opieka nad niepełnosprawnymi umysłowo, mieszkającymi razem z pełnosprawnymi asystentami w osobnych domach. Vanier jest też współzałożycielem ruchu „Wiara i Światło”, gdzie niepełnosprawni mieszkają z własnymi rodzinami, ale spotykają się systematycznie w podobnym układzie personalnym, wspólnie wyjeżdżają na wakacje, rekolekcje, razem się modlą.
Przez moją córkę Joannę, która działała w ruchu „Wiara i Światło” w Polsce, a teraz pracuje we wspólnocie Arki we Francji w Compiegne, mam z tymi środowiskami kontakt i jakie takie o nich pojęcie. Wymyśliłem nawet coś na ich temat: mają niski iloraz inteligencji, ale wysoki serca. Są wyjątkowo solidarni, serdeczni, otwarci na innych ludzi.
Dzięki Joasi zrobiłem też wraz z nią wywiad z Vanierem dla „Gazety Wyborczej”. Znalazłem Jeana w malutkim domku w centrali Arki, wsi Trosly, w pewnie dawnej wiejskiej chacie, w izdebce zapchanej książkami. Oczarował mnie też swoją osobistą skromnością. Niełatwo się doń dostać, otoczenie pilnuje spokoju postaci dziś tak głośnej, ale on sam niszczy dystans. Promieniuje dobrocią.
Oficer marynarki wojennej
Urodził się w roku 1928. Mając lat trzynaście, zaczął życie wojskowe w szkole kadetów marynarki wojennej. Postanowił popłynąć w tym celu z Kanady do Anglii, przez ocean pełen niemieckich łodzi podwodnych (była wojna). Te początki nie bardzo mi pasują do obrazu Jeana jako przepełnionego wrażliwością duchową, ale może to zresztą niedziwne: wspomina jego starsza siostra, że był urwisem — więc na pewno żądnym przygód. Po drugie, miał tradycję wojskową w rodzinie: jego ojciec stracił na wojnie nogę, miał stopień generalski. Co prawda, karierę zrobił nie wojskową, ale dyplomatyczną — uwieńczoną najwyższym stanowiskiem w państwie kanadyjskim: generalnego gubernatora, czyli faktycznej głowy państwa.
W każdym razie z książki Kathryn Spink pt. „Jean Vanier i jego Arka” (polskie wydanie w Znaku w r. 2008) nie wynika, by jej bohaterowi było w wojsku źle. Nie narzekał ani nie narzekano na niego. Wyjąwszy może opinię o nim, że żywił większy szacunek wobec mniej ważnych od siebie niż wobec zwierzchników: tu już widać wrażliwca. Tak jak i w jego myśli, że oficer musi kochać ludzi prawdziwą miłością. Dlatego wojsko przestało mu wystarczać: zaczął myśleć wręcz o stanie duchownym. A swoją drogą sam uważa, że wojsko nauczyło go dyscypliny wewnętrznej; przydała mu się ona bardzo w dalszym życiu.
Prainicjator pere Thomas
W życiorysie Jeana jest postać ogromna: dominikanin ojciec Thomas Philippe. W książce pani Spink jest o nim mowa bardzo często, bo też i bardzo często mówi o nim Vanier. Podkreśla wciąż, że jest uczniem ojca Tomasza, co ma, wydaje mi się, podtekst szczególny. Stosunki między nimi nie zawsze były dobre. Dzieliła ich teologia: mistrz myślał bardziej tradycyjnie od ucznia, ale pewnie też i typ psychiczny: ojciec Tomasz był mistykiem bez żadnych zdolności organizacyjnych i talentów praktycznych, które dane zostały Vanierowi. On zatem rozwinął praktycznie ideę partnerstwa z niepełnosprawnymi pochodzącą niewątpliwie od Tomasza.
Osoba tego dominikanina warta jest uwagi także z innego powodu. Stanowi smutny przykład człowieka, po którym przejechał walec przedsoborowego Kościoła. Zaczęło się od tego, że jako konserwatysta został posłany do sławnego ośrodka studiów w Saulchoir pod Paryżem, by tam zrobić porządek. Miał tam wejść na miejsce kierownicze wielce reformatorskiego dominikanina ojca Marie-Dominique Chenu. Była to postać ogromna, jeden z głównych twórców teologii, z której powstało Vaticanum II, bodaj wśród nich najbardziej radykalny w poglądach i o najostrzejszym języku. Ojciec Tomasz zgodził się spełnić tę misję bez entuzjazmu, bo był człowiekiem świętym, okazało się jednak, że i on nie pasował Świętemu Oficjum. Co więcej, nie pasował tak bardzo, że nie tylko przestał tam rządzić, ale i został straszliwie uderzony osobiście: na jakiś czas wręcz pozbawiony wszystkich praw kapłańskich. Co było tego przyczyną? Skrajny konserwatyzm watykański czy też może raczej opinia o nim jako o człowieku trochę „nawiedzonym”. Na tę hipotezę naprowadziła mnie informacja Kathryn Spink, że też Jan XXIII poradził Vanierowi, by unikał kontaktów ze swoim mistrzem. Może ten papież nierozumiejący mistyków (na przykład ojca Pio) uprzedził się też do tego świętego zakonnika.
Jak nie został księdzem
Ojciec Tomasz założył ośrodek dla świeckich interesujących się teologią (inicjatywa wtedy nowatorska) pod nazwą Eau Vive (Woda Żywa), w którym zaczął dokształcać się też były marynarz wojenny. Mistrz duchowy tak cenił ucznia, że gdy został wyrzucony także z tej instytucji, wytypował go na swego następcę. Taka sytuacja nie mogła jednak trwać długo: Jean wszedł w konflikt z kapelanem Eau Vive ojcem Cayré (po latach przyznawał jednak, że nie był wobec niego dość dyplomatyczny) i w wyniku różnych działań również on wyleciał z owej „Wody Żywej”. Co więcej, odmówiono mu możliwości zostania księdzem, choć był przedtem już w tej sprawie dogadany z odpowiednią władzą kościelną.
Ma przerwę w życiorysie organizatora. Przebywa w klasztorze trapistów, gdzieś na wsi w jeszcze większej samotności, buduje dom w Fatimie, by tam założyć nową wspólnotę Eau Vive, pisze doktorat o szczęściu w filozofii Arystotelesa, dobrze oceniony przez specjalistów. Prowadzi nawet potem wykłady z etyki, okazuje się świetnym mówcą, z czasem rozchwytywanym w całym świecie, ale nie decyduje się na karierę uniwersytecką, tak jak nie został admirałem ani prałatem. Gdybym był papieżem, zrobiłbym go świeckim kardynałem.
Początki
Ojciec Tomasz został z czasem kapelanem zakładu dla młodych mężczyzn niepełnosprawnych umysłowo i tak zaczęła się prehistoria Arki. Wraz z dwoma psychiatrami, doktorami Thompsonem i Préautem, zaczyna tworzyć teorię na temat tych ludzi, których dobrze rozumie, bo sam wiele wycierpiał. Są oni często głęboko zranieni przez zaburzenie koniecznego w dzieciństwie jedynego w swoim rodzaju związku matki i dziecka. Są ograniczeni intelektualnie, ale nieraz bardzo uzdolnieni artystycznie, a przede wszystkim mają głęboką potrzebę tworzenia międzyludzkich więzi.
Jean poznaje warunki, w których żyją niepełnosprawni umysłowo: w przytułkach ówczesnej Francji nieraz straszne. Widzi jednego z nich przykutego przez rodzinę łańcuchem w garażu, widzi innych mieszkających tłumnie i bez żadnego zajęcia w szpitalach psychiatrycznych. Postanawia zamieszkać z trzema pensjonariuszami takich zakładów i mimo oporów rodziny, w r. 1964 tworzy pierwsze takie foyer (ognisko domowe). Wnet mieszkańców jest już tylko trzech, bo jeden z niepełnosprawnych okazuje się zbyt trudny psychicznie, ale dwóch innych stanowi wraz z Jeanem pierwszych ludzi Arki. Jeden z nich wspomina nawet, że zakładał ją wraz z Jeanem... Żyją najpierw w biedzie, w chatce z jednym kranem i jednym piecem na węgiel.
Ekumenista zaprawdę totalny
Można by powiedzieć, że Jean Vanier, inspirowany przez ojca Tomasza, stworzył ruch, który też można nazwać ekumenizmem, jeśli przez to słowo rozumieć otwarcie na ludzką inność z założeniem, że ten ktoś inny nie jest tylko zdolny brać, że może również dawać. Oczywiście porównanie z dialogiem ekumenicznym kuleje o tyle, że relacja między katolikiem a protestantem albo prawosławnym i na odwrót nie jest relacją asystenta z niepełnosprawnym, w której jednak ten pierwszy daje więcej. Choć Jean powiedziałby pewnie, że tego nie da się policzyć.
Nie jest to jednak bynajmniej jedyny ekumenizm Vaniera i Arki. Według ojca Tomasza niepełnosprawni to ludzie niemal zawsze spontanicznie religijni — ale przecież nie asystenci. W naszej rozmowie z Jeanem zacytował on to, co powiedział kandydatowi na asystenta, który wyznał mu, że jest ateistą: „Wolę, żeby ktoś wierzył w osoby z upośledzeniem i nie wierzył w Boga, niż żeby wierzył w Boga i nie wierzył w ludzi z upośledzeniem”. Asystenci to jednak także — na przykład w Anglii — anglikanie, gdzie indziej protestanci, a w Indiach w ogóle niechrześcijanie. We wspólnotach Arki nie ma jakiegokolwiek przymusu religijnego, ale modlitwa jest stałym punktem pracy, powstał zatem problem na przykład Eucharystii: ma to być Msza czy protestancka Wieczerza Pańska, a może interkonfesyjna koncelebra. Na to trzecie nie zgadza się Watykan, więc odprawia się równolegle różne Eucharystie. Natomiast w jednej z indyjskich Arek wspólnota spontanicznie zgodziła przeznaczyć jeden pokój na miejsce różnorakiej modlitwy. „Stopniowo wypełnił się on obrazami różnych bogów: obok krzyża i ikony Chrystusa znalazł się obraz Ganeszy, boga z głową słonia.” Kathryn Spink dodaje jednak, że taki widok trochę niektórych chrześcijan szokował.
Może tylko z początku. W książce jest obok wielu innych ciekawa wiadomość, że ekumeniczny klimat Arki tworzył się stopniowo. Bo najpierw niektórzy niekatolicy „wyczuwali — nawet jeśli nie było żadnych widocznych oznak narzucania wiary rzymskokatolickiej — że bycie niekatolikiem w Trosly traktuje się jako poważne ograniczenie. W pierwszych latach działalności wspólnoty gotowe były raczej pomagać ludziom stać się katolikami, niż pomagać każdemu człowiekowi stać się sobą. Jean Vanier pozostawał wprawdzie otwarty na inne narodowości, religie i tradycje, ale ponieważ był duchowym synem ojca Tomasza, bardzo głęboko tkwił w tradycji rzymskokatolickiej. W pierwszych latach funkcjonowania wspólnoty traktował protestantów jak ludzi, których należy nawrócić, a nie jak braci i siostry, z którymi należy żyć i umacniać się w Chrystusie.” Był bowiem na przykład głęboko maryjny, wiązał wręcz swoje wyjście z marynarki z równoczesnym ogłoszeniem dogmatu Wniebowzięcia. Pozostał w tej szczególnej czci dla Maryi, niemniej rozwijał się ekumenicznie. Jest dziś jednym z wielkich świadków Jedności.
Jan Turnau
Artykuł ukazał się w innej wersji w r. 2008 w miesięczniku „Przegląd Powszechny”.