Facebook
Bunt Młodych Duchem
Książki polecane:
Licznik odwiedzin:
Dzisiaj: 36
W tym miesiącu: 4293
W tym roku: 23289
Ogólnie: 497692

Od dnia 21-09-2006

Bunt Młodych Duchem

Zapis pamięci. W Armii Czerwonej

Autor: Wladyslaw Zielecki
07-01-2014

Kolejny odcinek mieszkańca bieszczadzkiej wsi Ulucz, która przed wojną była w 90% ukraińska.
Jechaliśmy przez Kijów i Połtawę, w tym mieście transport się zatrzymał i nas rozdzielono, jedna część pojechała w jednym kierunku, my natomiast w innym. Podczas postoju mieliśmy okazję porozmawiać z tamtejszymi ludźmi, dowiedzieli się, skąd jesteśmy, i zaczęli opowiadać, jakie straszne rzeczy przeżyli. Opowiadali o strasznym głodzie, jak organizowano kołchozy i jak niszczono kułaków, nie wiem, dlaczego, ale nie bali się o tym mówić. Tam dowiedzieliśmy się, co się działo na wschodzie pod panowaniem władzy radzieckiej.

W koszarach w Charkowie
Nasza połowa transportu ruszyła dalej i dojechaliśmy do Charkowa. Jechaliśmy niedługo, bo tylko dwie doby. Skierowano nas do łaźni znajdującej się na stacji dworca – wchodziło się tam cywilem, a wychodziło żołnierzem, jeden drugiego nie mógł poznać. Otrzymaliśmy bieliznę, mundury i buty, swoje zaś ubrania można było sprzedać. Następnie zebrano nas w kolumnę marszową i pomaszerowaliśmy do koszar, które znajdowały się na południowym skraju Charkowa.
Koszary mieściły dwie osobne jednostki wojskowe, jedną pancerną i drugą nowo powstałą jednostkę artyleryjską. My trafiliśmy do jednostki artyleryjskiej. Nas wszystkich z Chodorowa przydzielono do jednej baterii. Była to nowoczesna zmechanizowana jednostka artylerii ciężkiej – haubic. Dowódcą pułku był płk. Samodiełkin, szefem sztabu był mjr. Woronow, a zastępcą d-cy pułku do spraw politycznych był politruk Filkielson. (...). Cały 87 Pułk Artylerii składał się z żołnierzy pochodzących z zachodniej Ukrainy i to z okręgu lwowskiego. Jedynie dowódcami wszystkich szczebli byli Rosjanie. Mnie przydzielono do 2-giej baterii, do drużyny zwiadu jako zwiadowca-obserwator. Żadnego odpoczynku po przyjeździe nie było, zaraz na drugi dzień zaczęto szkolenie.(...)
Budynek koszarowy przeznaczony dla nas był piętrowy, sale żołnierskie były duże, na dwóch łóżkach spało trzech żołnierzy, pościel była nowa. Było czysto i schludnie, były klozety i umywalnie na korytarzu było miejsce dla służbowego i na broń, która była ustawiona w stojakach. Parę dni po przyjściu do koszar kazano oddać do depozytu wszystkie modlitewniki i dewocjonalia, obiecując, że kiedy będziemy odchodzić do cywila, to nam zostaną zwrócone. (...)

Radzieckie szkolenia polityczne
Dużo czasu przeznaczano na szkolenie polityczne, wykładano o ustroju socjalistycznym, jego celach wobec własnego społeczeństwa jak i całego świata. Przedstawiano cele i zadania Armii Czerwonej w wyzwoleniu klasy robotniczej spod panowania kapitalizmu. Wskazywano na potęgę Armii Radzieckiej jako armii internacjonalistycznej. Na szkoleniach politycznych było wiele dyskusji na temat religii. W naszych oddziałach byli studenci lub tacy, co ukończyli studia; zadawali oni pytania, nad którymi politrucy musieli się dobrze nagimnastykować, aby dać jakąś sensowną odpowiedź. Niemało było dyskusji na temat wojny obronnej polsko-niemieckiej. Politrucy nie bardzo mogli wytłumaczyć zabór ziem polskich bez wypowiedzenia wojny.
Natomiast szkolenie specjalistyczne było prowadzone bardzo starannie. Ja w drużynie dowodzenia baterii uczyłem się obserwacji przez lornetę nożycową, posługiwania się busolą i innymi przyrządami, pomiarów kątów, odległości oraz rozpoznania w terenie. Była jedna rzecz, która nas dziwiła: za placem ćwiczeń było widać jakieś punkty i kłęby dymu wychodzące z ziemi, natomiast nad ziemią na sznurach wisiała pościel i bielizna. Pytaliśmy się, co tam jest, i dowiedzieliśmy się, że tam w ziemiankach mieszkają robotnicy pracujący w fabryce. Podobno w pierwszych latach rozwoju przemysłu w ZSRR sprawy mieszkaniowe odłożono na czas późniejszy, najważniejszym i pierwszoplanowym zadaniem była rozbudowa przemysłu. Ludzie pobudowali więc sobie ziemianki i tak w nich żyli, oczekując aż władze postawią im domy.
Czas szybko mijał na ciągłych ćwiczeniach i szkoleniu wojskowym. Nigdy nie wspominano ani nie mówiono o jakimś zagrożeniu lub o wybuchu wojny, cały czas jak zwykle mówiono nam, że Związek Radziecki jest silny i nikt nie pokusi się o próbę napaści na niego. Śpiewaliśmy na placu ćwiczeń, jak i w drodze do koszar piosenki polskie i ukraińskie, a w samym mieście tylko rosyjskie. (...)
Co się tyczy wyżywienia, to było ono dość dobre, ale było go mało i chodziło się ciągle głodnym. Dożywialiśmy się pierożkami, które kobiety przynosiły z pobliskich wiosek.

Przysięga wojskowa 22 czerwca 1941 r.
I tak zbliżał się czas na złożenie przysięgi wojskowej, która miała się odbyć 22 czerwca 1941 roku. Przygotowywano się do tej przysięgi bardzo starannie, trzeba było się nauczyć tekstu przysięgi na pamięć. Doskonaliliśmy musztrę i maszerowanie, dzień 21 czerwca był dniem przeznaczonym do nauki na pamięć tekstu przysięgi. Ja nie miałem z tym kłopotu, gdyż znałem język ukraiński, a był on podobny do rosyjskiego, natomiast ci, co go nie znali, przechodzili straszne męki. Uczyli się go biedaki całą noc, aby umieć na 22 czerwca.
Nadszedł wreszcie 22 czerwca; od samego rana odświętnie ubrane koszary i żołnierze, wszystkie rzeczy dopięte na ostatni guzik. No i ok. godz. 9°° rozpoczęła się ostatecznie defilada do przysięgi. Koszary były usytuowane w czworobok. W środku placu przygotowano stoliki, za którymi stali oficerowie z wykazami żołnierzy do przysięgi. Ustawiono nas bateriami i każda bateria miała osobno składać przysięgę. Odbywało się to w ten sposób, że oficer wyczytywał nazwisko i wywołany żołnierz podchodził do stolika, stawał na baczność i recytował z pamięci słowa przysięgi, następnie składał podpis w wykazie. Oficer podawał mu rękę i żołnierz odchodził na swoje miejsce do szeregu, a do stolika podchodził następny. Ja złożyłem przysięgę i czekałem na zakończenie przysięgi całej baterii. Lecz gdzieś ok. godz. 11°° przerwano odbieranie przysięgi, a oficerowie zostali wezwani do sztabu pułku. Z nami pozostali tylko podoficerowie czekając na powrót oficerów, lecz nieobecność oficerów przedłużała się, my natomiast staliśmy, aż nas nogi rozbolały. W końcu pozwolono nam usiąść. Gdzieś około godz. 12-ej wyszli oficerowie ze sztabu, a nam kazano powstać. Kiedy oficerowie wrócili do nas, widać było, że coś jest nie tak, byli bardzo zatrwożeni.
W tym czasie z megafonów rozstawionych w rogach koszar rozległ się donośny głos Mołotowa, który oznajmił, że dzisiejszej nocy Niemcy w brutalny sposób, bez wypowiedzenia wojny napadły na ZSRR. Podał wiadomości o bombardowaniach i o ciężkich walkach toczących się wzdłuż granicy ZSRR. Swoje przemówienie zakończył słowami „Nasze dieło prawoje, wrah budiet rozbit, a pabieda budiet z nami”. Po przemówieniu Mołotowa, przemówił dowódca pułku uzupełniając wiadomości z frontu. Powiedział, że na granicy toczą się ciężkie walki, że Niemcy pozabijali ludzi chorych w szpitalach, dzieci w domach dziecka itp. rzeczy.
Po wysłuchaniu przemówień reszta żołnierzy, którzy nie zdążyli złożyć przysięgi do południa, już jej nie składali, tylko złożyli swoje podpisy. (...)
W czasie przemówienia Mołotowa nie mogło nam się w głowach pomieścić, skąd tak nagle i niespodziewanie wybuchła wojna. Z początku niedowierzaliśmy słowom Mołotowa, myśleliśmy, że to jakieś ćwiczenia albo coś innego. Przecież na szkoleniach politycznych nikt ani słowem nie wspominał o jakichś przygotowaniach Niemców do wojny ze Związkiem Radzieckim.
Po popołudniowym wiecu utworzono wzmocnioną służbę wartowniczą, zarządzono ostre pogotowie stanu wojennego. Zostaliśmy wysłani do lasów za miasto kopać doły pod stanowiska artylerii, amunicji i pojazdy. Tereny wokół Charkowa to tereny piaszczyste, były ogromne trudności z prawidłowym okopaniem sprzętu. Nareszcie nadciągnął sprzęt artyleryjski, który trzeba było poustawiać w okopach i dobrze zamaskować, a lało wtedy jak z cebra. Byliśmy przemęczeni, głodni i przemoknięci do suchej nitki, pełno wszędzie piasku, w butach, ustach. (...)

Wyjazd na front

I nareszcie nadchodzi dzień 26 czerwca, przychodzi rozkaz o wyjeździe na front. (...). Przed samym wymarszem na stację zarządzono zbiórkę, d-ca dywizjonu wyczytał nazwiska niektórych żołnierzy i kazał im wystąpić do przodu. Tak wyczytał ok. 20 nazwisk chłopaków, którym kazano złożyć cały sprzęt na ziemi i pod strażą zabrano ich, nie dając im możliwości pożegnania się z nami. Tak odeszło kilku chłopaków z Chodorowa, na ich miejsce przysłano poborowych Rosjan, których wcielono do naszego pułku. Po tym wydarzeniu odmaszerowaliśmy na stację.
27 czerwca ruszyliśmy na zachód transportem kolejowym, na razie po drodze nie widzieliśmy jakichkolwiek oznak bombardowania.

Nalot lotniczy w Kijowie
Przyjechaliśmy na stację kolejową pod Kijowem zapchaną różnymi transportami, wojskowymi jadącymi na zachód i cywilnymi jadącymi na wschód.
Wjeżdżając na stację musieliśmy czekać na wolny wjazd i wtedy to nadleciały niemieckie samoloty, które bombami zaatakowały stację. Przeżyliśmy pierwszy w życiu nalot lotniczy, gdzieś w oddali spadły bomby. Powstał rwetes, zamieszanie i krzyki rannych, inne samoloty zaczęły ostrzeliwać stację z broni pokładowej. Lecz obrona przeciwlotnicza przegnała ich znad stacji. A było tej artylerii przeciwlotniczej wokół stacji bardzo dużo, bo gdy nadleciały samoloty, to rozpoczął się okrutny trzask i huk artylerii, która zasiała całe niebo pociskami nie pozwalając Niemcom na dokładne zbombardowanie stacji. Widać było, że obrona przeciwlotnicza i porządek na stacji były zachowane wzorowo. Nikomu nie wolno było opuszczać swojego miejsca, ani nigdzie uciekać tylko trwać na miejscu. Straż pożarna gasiła pożary, no i podczas nalotu normalnie odsyłano transporty na wschód i zachód jakby się nic nie działo.
Czekaliśmy jak zmiłowania bożego, żeby nas z tego Kijowa zabrano jak najszybciej. Wyjące nisko nad nami niemieckie samoloty, padające bomby, wybuchające pożary, zdawało się, że nas wszystkich tu wybiją, chciałoby się uciec od tego piekła jak najdalej, a tu nie wolno się ruszyć z miejsca. Jak na pierwszy raz było to straszne przeżycie. Po kilku godzinach postoju nareszcie ruszyliśmy na zachód, w wagonach były ślady po bombardowaniu, ale na szczęście nikt nie został zabity.
Jadąc na front miałem takie przeczucie, że nie przeżyję tej wojny, widziałem, co się działo na stacji kolejowej w Kijowie i wyobrażałem sobie, co się będzie działo na froncie. Przez całą drogę tylko się myślało, jak to będzie, kiedy się spotkamy z Niemcami. Widziałem w 1939 roku wyposażenie i uzbrojenie armii niemieckiej oraz jej siłę i miałem porównanie, jak wyposażona i uzbrojona jest armia radziecka.
Byłem pewny przegranej wojny przez ZSRR, każdy tak myślał, ale nikt nic nie mówił – za rozsiewanie paniki i tchórzostwa surowo karano. Samowolne oddalenie się od swojego oddziału było traktowane jako dezercja, zgubienie lub zniszczenie broni lub sprzętu przydzielonego do obsługi groziło sądem polowym.

Władysław Zielecki
CDN