Dzisiaj: | 76 |
W tym miesiącu: | 4705 |
W tym roku: | 15839 |
Ogólnie: | 490242 |
Od dnia 21-09-2006
– Polski Związek Zachodni – 500 Kół z 50 tysiącami członków. Kto z żyjących obywateli III RP pamięta o powstałym w Poznaniu w 1921 roku Związku Obrony Kresów Zachodnich (ZOKZ), wyłonionym z Komitetu Obrony Górnego Śląska? Gdy w 1934 r. nastąpiła odwilż polsko – niemiecka (pakt Hitler – Piłsudski) ZOKZ przekształcił się w organizację bardziej umiarkowaną w swej antyniemieckiej postawie – w: Polski Związek Zachodni (PZZ), jednocześnie bardziej podporządkowany Ministerstwu Spraw Zagranicznych w Warszawie. I gdy do 1926 r. przeważały w ZOKZ wpływy endecko – klerykalne, to po 1934 r. – sanacyjne; a po II wojnie można już tylko mówić o dyspozycyjności tego wznowionego stowarzyszenia od rządzącej wtedy partii (PPR-PZPR).
Wojna 1939 r. przerwała działalność PZZ. W szczątkowej formie przeszedł do konspiracji (1942 r.), by odrodzić się w 1944 r. w Lublinie, już w PRL, a w 1950 r. stał się dla władz państwowych niepotrzebny (o czym niżej) i włączono go do Ligii Morskiej (bez sensownego uzasadnienia), a w 1957 r. powstało na jego ideowym dorobku Towarzystwo Rozwoju Ziem Zachodnich (TRZZ), oczywiście za przyzwoleniem Partii.
PZZ w swym podstawowym ideologicznym pionie był, mimo zmiennej taktyki, z natury rzeczy zawsze antyniemiecki, występując i demaskując niemiecki rewizjonizm, broniąc aktualnej granicy polsko – niemieckiej, prowadząc akcje repolonizacyjne na tzw. ziemiach odzyskanych (nie zawsze zresztą skutecznie wobec innej polityki administracji państwowej i ogólnego powojennego chaosu przy braku praworządności). Ponadto nowy PZZ prowadził na znaczną skalę akcję oświatowo – edukacyjną, jak np. kursy języka polskiego dla ludności autochtonicznej oraz pomagając władzom państwowym w procesie nadawania jej obywatelstwa polskiego (tzw. weryfikacja); wreszcie integrując społeczeństwo na uzyskanych po wojnie poniemieckich ziemiach, ongiś polskich, będące powojennym zlepkiem różnych grup i grupek ludzi przybyłych z różnych części Polski i różnych krajów (Francji, Niemiec, Rumunii, Zw. Radzieckiego itp.). Jednocześnie prowadził znaczną akcję wydawniczą (m.in. parę czasopism, wiele broszur) popierając ponadto niepodległościowe dążenia Serbo- Łużyczan za Nysą.
Oczywiście, realizując tak ważne cele musiał PZZ współpracować z władzami państwowymi chociaż jednocześnie zachowując idee i narodowe postawy, popadał w konflikty z polityką władz terenowych. Wprawdzie próbował zapewnić sobie pewną autonomię, co zależało, po pierwsze, zarówno od fluktuacji sytuacji wewnętrznej jak i międzynarodowej; a po drugie, natrafiało na trudności ze względu na konieczność w PRL przynależności partyjnej kierownictwa, zwykle prezesa Związku, a w takiej sytuacji wiele zależało w praktyce od jego siły charakteru oraz ideowego zaangażowania w pracę społeczną, bez marzeń o stanowisku ministra; a więc traktowania swej społecznej funkcji jako odskoczni dla kariery politycznej, co czyniło go „miękkim” w wielu sprawach związkowych.
Jak często ma to u nas miejsce, Centrala Związku, a więc jego sztab w Poznaniu była nadmiernie rozbudowana w stosunku do równie ważnego tzw. terenu, a więc „frontu” działań Związku; w konsekwencji większość otrzymywanych od państwa środków finansowych pozostawała w Centrali, gdy „front” cierpiał na stały ich brak.
Po trzecie, w PRL pojawił się cichy konflikt między antynacjonalistyczną propagandą rządową, a celami Związku, który operował siłą rzeczy hasłami narodowymi, utożsamianymi często przez lokalne władze partyjne z nacjonalizmem, choć był to niewątpliwie nacjonalizm obronny w przeciwieństwie do niemieckiego – agresywnego. Lecz powodowało to trudności w przypadku interwencji przedstawicieli Związku w obronie ludności autochtonicznej przed nadużyciami władzy czy poszczególnych członków Partii. Choć traktowany instrumentalnie był jednak PZZ tolerowany i oficjalnie popierany ze względu na bliską Konferencję Pokojową i uznanie przez nią przynależności nowych ziem do Polski. Dopiero w 1950 r. okazał się zbyteczny.
Warto jeszcze nadmienić, iż inteligentniejsza i bardziej patriotyczna część społeczeństwa polskiego na ziemiach zachodnich okazywała zrozumienie i poparcie dla działalności PZZ; większość jednak społeczeństwa, zwłaszcza przybyła z Polski centralnej nie rozumiała ani złożonych problemów tamtejszej pochodzenia polskiego ludności autochtonicznej, ani celów PZZ. Najczęściej kierowała się ona własnym interesem (zabór mienia, tzw. szaber, zajmowanie lepszych mieszkań itp.). A PZZ nie miał w tych sprawach i w istniejącej sytuacji wystarczająco silnego poparcia ze strony lokalnych władz, mimo iż, co warto tu podkreślić, miał poparcie ze strony Gomułki, ówczesnego ministra ziem odzyskanych (znany autorowi przypadek przysłania z ministerstwa swego zaufanego inspektora, mjr Strzałkowskiego, w przypadku jaskrawej krzywdy autochtonki; również nie spełniał żądania władz lokalnych, by odwołać z ziem zachodnich kierownika jednego z Okręgów PZZ, broniącego zbyt gorliwie ludności autochtonicznej, „ponieważ szkodzi polskiej racji stanu” na tych ziemiach). Bezpośrednie interwencje działaczy PZZ w ministerstwie Gomułki budziły, oczywiście, wściekłość lokalnej władzy. Interesujące jest, iż przesiedleńcy zza Buga oraz z Wielkopolski odnosili się do działań PZZ z większym zrozumieniem niż przesiedleni z centralnej Polski: pierwsi, bo sami ucierpieli z powodu przesiedlenia, drudzy, bo wyróżniali się nieco większym zmysłem państwowym, ukształtowanym w walce z germanizacją.
Ogólnie można bez przesady stwierdzić, iż działalność obu stowarzyszeń: ZOKZ i PZZ odegrała pozytywną dla Polski rolę w omawianych tu dwóch okresach, skupiając w swych szeregach sporo ludzi ideowych. Nic więc dziwnego, iż byli pilnie obserwowani przez nacjonalistyczne organizacje niemieckie już przed wojną, w tym również przez ludzi z mniejszości niemieckiej w Polsce, zwłaszcza w ostatnich paru latach przed wybuchem II wojny. Można powiedzieć, że działacze tych Związków byli już wtedy na muszce hitlerowskich karabinów.
Z. T. Wierzbicki
kierownik Okręgu Dolnośląskiego PZZ w l. 1946-1947