Facebook
Bunt Młodych Duchem
Książki polecane:
Licznik odwiedzin:
Dzisiaj: 74
W tym miesiącu: 1743
W tym roku: 41994
Ogólnie: 516398

Od dnia 21-09-2006

Bunt Młodych Duchem

Nauczyciele Szkoły Rydzyńskiej cz. VI - Romuald Wilkowski (1908-1941)

Autor: Zbigniew T. Wierzbicki
16-01-2014

Urodził się w Łodzi, a wyższe studia odbył na Uniwersytecie Poznańskim, gdzie otrzymał stopień magistra filozofii w zakresie matematyki w lutym 1930 r. Od tego roku do września 1939 był nauczycielem matematyki w Gimnazjum i Liceum im. Sułkowskich w Rydzynie, stając się jednym z omówionych już w „Buncie…” nauczycielskich filarów tej placówki: polonisty Mariana Jasieńskiego, chemika Kazimierza Karczewskiego, historyka Tadeusza Maresza, fizyka Arkadiusza Piekary, gimnastyka Oskara Żawrockiego. Były to bardzo różne indywidualności. Dyrektor Szkoły — Tadeusz Łopuszański — podobnie jak doświadczony dyrygent chóru dobiera różne głosy, by utworzyć harmonijnie śpiewający zespół — „komponował” swoje pedagogiczne gremium z różniących się między sobą nauczycieli.
Wydaje się, iż uczniowie niedostatecznie doceniali Romualda Wilkowskiego jako wychowawcę. Był zbyt prostolinijny, bez krzty aktorstwa i zbyt drobiazgowy w przestrzeganiu regulaminu internatowego. A tego uczniowie, niezależnie od kraju czy kręgu cywilizacyjnego, bardzo nie lubią. Mimo to zjednywał dla siebie i swych wymagań szacunek nie tyle ze względu na sam trudny dla wielu przedmiot, chociaż i to grało niewątpliwie pewną rolę, co ze względu na swój dydaktyczny talent i umiłowanie nauczanego przedmiotu. Potrafił dla swej specjalności zainteresować sporą grupę uczniów, skłaniając ich nawet do nadprogramowej nauki elementów wyższej matematyki (różniczki, całki, geometria wykreślna itp.). Te nadprogramowe zajęcia odbywały się często na godzinę przed ranną pobudką (600), a więc o 500 godzinie. A wieczorne godziny (po wieczerzy) były najczęściej wypełnione wielu innymi ponadobowiązkowymi zajęciami…. Wówczas nie uświadamialiśmy sobie w pełni faktu, że Jego to, zapewne (choć był wówczas kawalerem), musi poważnie obciążać. Uważaliśmy zresztą wówczas – co dzisiaj może dziwić – bezinteresowną działalność wszystkich nauczycieli za rzecz normalną.
Dyrektor Łopuszański wysoko oceniał Romualda Wilkowskiego pisząc w swym oświadczeniu (list 1946 r.) o jego głębokim wykształceniu i nadzwyczajnej pracowitości, niezwykłym ideowym i ofiarnym oddaniu się młodzieży i szkole.
A ponadto, jak wielu nauczycieli rydzyńskich zachęcanych przez Dyrektora, pracował naukowo, przygotowując podręcznik: „Elementy matematyki wyższej” (ocalały rękopis wydano drukiem po wojnie).
Był On zaprawdę młody nie tylko duchem, lecz i ciałem. Świadczy o tym jego częsty udział w codziennych półtoragodzinnych rozgrywkach sportowych uczniów w Parku Zamkowym; jego udział w czerwcowych wycieczkach pieszych (Góry Świętokrzyskie, Karpaty) i wodnych (spływy Wisłą), w których ubrany sportowo jak uczniowie (koszulka i krótkie spodenki) był często traktowany przez obce osoby jako uczeń, co wywoływało wśród prowadzonych przez Niego uczniów zrozumiałą wesołość. Ożenił się z Kazimierą Sobczyńską, wnuczką powstańca styczniowego, urodzoną na Syberii, a przybyłą do Polski jako dziecko w ramach misji japońskiego Czerwonego Krzyża w 1922 r. i zatrudnioną w Szkole jako kierowniczka gospodarcza internatu szkolnego. Małżeństwo było udane, urodziło się troje dzieci, ostatnie na 2 tygodnie przed wybuchem wojny… I tu rozpoczyna się tragiczny epos rodziny Wilkowskich: wyrzuceni ze swego ładnie urządzonego mieszkania w oficynie zamkowej, zostali wywiezieni niemal jak stali pod Rozwadów. Tam Wilkowski nie uzyskując możliwości pracy w miejscowej szkole, zajął się w pierwszym roku wysiedlenia handlem, do którego nie miał zgoła talentu, choć dzięki swej rzetelności pozyskał stałych klientów. Wkrótce włączył się jednak do tajnego nauczania oraz do działalności wojskowego ugrupowania „Odwet”. Zdaje się, że obie jego czynności, po rozbiciu tej konspiracji przez Gestapo, zadecydowały o wysłaniu Go do obozu w Oświęcimiu jako numeru 12066; tu spotkał się ze swym uczniem z Rydzyny Ludwikiem Rostworowskim, który przeżył, a po wojnie zdał notarialnie potwierdzoną relację ze śmierci swego Nauczyciela: zadenuncjowany przez współwięźnia, że podtrzymuje innych na duchu, zostaje skierowany do kompanii karnej (Strafkommando), której już nie przetrzymał. Ludwik widzi go po raz ostatni, gdy wyczerpany do ostatka wraca w swej karnej grupie do obozu i daje stojącemu przy bramie Ludwikowi ostatni pożegnalny gest ręką… Tak zginął Nauczyciel Rydzyński, członek wielkiej wartości, w wieku zaledwie 33 lat, a Polska straciła wybitnego nauczyciela i świetnie zapowiadającego się naukowca.
Małżonka, pani Kazimiera, przez wiele lat nie wierzyła w Jego śmierć. Dzięki pomocy rydzyńskich przyjaciół dostała pracę na ziemiach zachodnich, wychowując i kształcąc na poziomie uniwersyteckim swoje dzieci, już pół sieroty. Wszystkie zdobyły fach i założyły w PRL własne rodziny. „Non omnis moriar” — nie wszystek umarłem, mógłbyś powiedzieć Profesorze Wilkowski, bo zostawiłeś następców i pozostałeś w pamięci Twoich Bliskich i gromadki uczniów!
Zbigniew T. Wierzbicki