Dzisiaj: | 51 |
W tym miesiącu: | 3280 |
W tym roku: | 14630 |
Ogólnie: | 441679 |
Od dnia 21-09-2006
Główne wytyczne Unii Europejskiej tworzą fundamenty dla stosunków międzyetnicznych: pełne równouprawnienie dla wszystkich grup etnicznych i wzajemna tolerancja. Lecz czy nie powinniśmy pójść o krok dalej, mając w pamięci tradycje jagiellońskie w tej dziedzinie?
W poprzednim artykule wstępnym („Bunt…”, nr 5/45) ustaliliśmy dwie podstawowe tezy w koncepcji rozwoju Polski: 1. Oba totalitaryzmy, hitlerowski i sowiecki, trzeba ocenić nie z narodowego punktu widzenia (wobec różnych dla narodów skutków: od zagłady do pewnych korzyści dla części społeczeństwa, zwykle sprawującej władzę), lecz przede wszystkim z ogólnoludzkiego punktu widzenia jako groźnego regresu w rozwoju ludzkości; 2. Patriotyzm ma sens, jeśli przyczynia się do doskonalenia wewnętrznego jednostki, a tym samym i społeczeństwa, co ma najczęściej miejsce w pracy organicznej dla dobra małych ojczyzn („prywatnych” wedle S. Ossowskiego).
Trzecia nasza teza dotyczy wzajemnych stosunków narodowościowych: między większością społeczeństwa a mniejszościami etnicznymi na tym samym terytorium oraz między narodami krajów sąsiadujących ze sobą. II RP nie miała, niestety, wypracowanej rozsądnej polityki wobec swych mniejszości etnicznych (ok. 30% ogółu ludności). Inną politykę prowadził wojewoda wołyński H. Józewski (budzenie lojalności Ukraińców wobec państwa polskiego, później krytykowana, skoro holokaust ludności polskiej w czasie II wojny rozpoczął się właśnie na Wołyniu); a inną — sfery wojskowe: odgórna administracyjna polonizacja m. in. poprzez burzenie cerkwi prawosławnych, co oczywiście nie miało sensu, a nawet było przestępczą działalnością.
Główne wytyczne Unii Europejskiej tworzą fundamenty dla stosunków międzyetnicznych: pełne równouprawnienie dla wszystkich grup etnicznych i wzajemna tolerancja. Lecz czy nie powinniśmy pójść o krok dalej, mając w pamięci tradycje jagiellońskie w tej dziedzinie?
Wydaje się, że tak, bo zależy nam na głębokiej przebudowie mentalności i postaw naszego społeczeństwa; i tu sięgamy zarówno do psychologii jak i socjologii narodowej. Przede wszystkim musimy pozbyć się zarówno poczucia wyższości (głównie wobec sąsiadów na Wschodzie) jak i nieuzasadnionego kompleksu niższości wobec narodów zachodnich. Benedykt Dybowski, światowej sławy uczony i podróżnik „odkrywca” Bajkału, pisał, że nie ma narodów czy ras „niższych” bądź „wyższych”; są jedynie narody (ludy) zapóźnione w rozwoju na skutek przyczyn zewnętrznych (klimat, imperializm i egoizm narodów silniejszych, wojny czy powstania itp.). I dlatego oceniając np. osiągnięcia Polski trzeba stale uwzględniać jej możliwości i szanse historyczne (podobnie i w przypadku innych narodów).
Tak więc wzajemna tolerancja nie wystarcza. Trzeba nawiązać bezpośrednie międzyetniczne kontakty towarzyskie i społeczne poprzez wspólne działania członków różnych nacji, współdziałając również w rozwoju ich kultur. A we wzajemnych stosunkach nie należy przemilczać błędów czy zbrodni przeszłości, lecz zawsze nie w formie odwetu, lecz pod kątem wyeliminowania ich na przyszłość. A obchodom ku czci pomordowanych w niedawnej przeszłości należy nadać charakter pojednania, z elementami skruchy — żalu — przebaczenia — w imię lepszej przyszłości. Dlatego odmowę udziału przez wielu naszych polityków w uroczystościach w Jedwabnem czy ku czci ofiar na Wołyniu należy uznać za błąd. A kształtowana sub specie aktualnych potrzeb „polityka historyczna” staje się w tych sytuacjach niewybaczalnym błędem, również z europejskiego, wspólnotowego punktu widzenia.
W niewydanej jeszcze publikacji profesora KUL-u ks. Z. Chlewińskiego, pt. „Horror Polaków i Żydów na Wileńszczyźnie” (w posiadaniu Redakcji) jest zarówno poparcie dla niepodległościowych dążeń Litwinów, jak i przykłady naciąganej polityki historycznej. Oto np. dokonuje się po wojnie w Święcianach ekshumacja pomordowanych Polaków w obecności ich rodzin. Opis jest dramatyczny: miejscowy litewski ksiądz wygłasza nad szczątkami ofiar homilię, w której obciąża winą za zbrodnie Niemców, czyniąc ich „kozłem ofiarnym”. Polacy głośno przez łzy protestują: „to Litwini, Litwini”, lecz ksiądz nie reaguje. Podobnie obecni funkcjonariusze NKWD, odnosząc się bardzo delikatnie do członków polskich rodzin, wpisują jednak do protokołu jako sprawców: Niemców, bo tego wymaga aktualna sowiecka polityka.
Oczywiście, ksiądz fałszuje przeszłość, lecz i Polacy, oskarżają en bloc naród litewski, a nie przestępczą organizację litewską (szaulisi lub sauguma), która zbrodni dokonała, uprawiają również swoją politykę historyczną. Lecz o ile Polaków można usprawiedliwić ich rozpaczą, to ksiądz świadomie fałszuje fakty. A to nie służy porozumieniu między narodami i zabliźnianiu się jeszcze świeżych ran!
Jak więc działać? Przede wszystkim uświadamiać siebie i otoczenie w prywatnych rozmowach (nawet w szeptanej propagandzie!, jeśli wymaga tego aktualna sytuacja) o doniosłości tego postulatu; na drugim miejscu znajdą się pozarządowe towarzystwa wielonarodowe na wzór dobrze działającego przy Wolnej Wszechnicy Polskiej Towarzystwa Polsko-Serbołużyckiego czy niezależnej Fundacji „Pojednanie” w Sejnach; wreszcie ważką rolę powinny odegrać w akcji upowszechniania tej tezy szkoły, radio i telewizja oraz organizowane konkursy wiedzy o osobach i wydarzeniach historycznych jako wzorach działań dzisiaj. To co robi m. in. „Bunt…” choćby na łamach Trybuny Polsko-Ukraińskiej. Jak wiadomo, exempla trahunt — przykłady pociągają, stając się zachętą dla następnych pokoleń. Amen.