Dzisiaj: | 103 |
W tym miesiącu: | 1690 |
W tym roku: | 40602 |
Ogólnie: | 467653 |
Od dnia 21-09-2006
Odpowiedź zależy od treści, jaką nadamy temu słowu. W piśmie piłsudczyków „Droga”, pod redakcją gen. Skwarczyńskiego ideologa politycznego pomajowego obozu, niewątpliwie człowieka dobrej woli i szczerych chęci, lecz koncepcyjnie nieporadnego, ukazał się w 1927 r. (nr 67) artykuł S. Kołaczkowskiego: „O psychologii mafii i jej skutkach”. Autor powołuje się na słowa Juliusza Kadena-Bandrowskiego, znanego pisarza – piłsudczyka, który w imieniu swoim i rządzącej Sanacji napisał: „Tak jest, jesteśmy mafią”. I słowo to – dodaje Kołaczkowski – „stało się ciałem”. Idąc śladem toku jego myśli, w których powołuje się na wybitnego socjologa niemieckiego George’a Simmla, istotę mafii można określić jako: „wyciąganie czy ogarnianie coraz większej liczby osób dla realizacji w sposób tajny czy tajemniczy określonych celów środkami ukrytymi, „pokątnymi”. Lecz w miarę ilościowego rozrastania się mafii oraz zwiększania zakresu jej działań znajomość jej członków i ich wartość dla mafii staje się coraz bardziej powierzchowna, pośrednia, co w konsekwencji zmusza jej kierownictwo do zadowolenia się quasi-biurokratyczną oceną członków poprzez opieranie się na „personaliach”; a więc formalnej ocenie kandydatów oraz coraz chętniejszego kierowania mafią metodą poleceń; nie ma wówczas większych możliwości jej „promieniowania” na otoczenie ideami czy postawami, zaś wzajemna ufność czy zaufanie zmniejszają się równolegle z demokratyzacją wewnętrznych stosunków, co autor określa jako proces „niwelowania” bądź „jednorodności”, a w konsekwencji zmniejsza się „zakres wtajemniczania”; a tracąc „tajność”, ginie istotna cecha każdej mafii.
W ewolucji mafii występuje więc wewnętrzna sprzeczność między skutecznością jej działań, wynikającą ze spójności i wzajemnego zaufania, opartego na znanych osobistych walorach członków, a ekspansją mafii poprzez zwiększenie jej liczebności, czemu towarzyszy nieuniknienie proces jej wewnętrznej „niwelacji”. Oznacza to koniec mafii jako tajnej organizacji, bo w miejsce wzajemnego zaufania pojawia się kryterium: „to nasz człowiek” lub: „nie-nasz”, a więc obcy i niepewny.
Sytuacja się nieco komplikuje, gdy na czele mafii staje wybitna indywidualność, tak zwany wielki człowiek, który w praktyce „zastępuje” (lub sobie podporządkowuje) cele i program mafii. Zanikają wówczas resztki niezależnego myślenia członków (posłużmy się tu przykładem z Legionów: popularne w nich powiedzenie „komendant wie najlepiej jak i co robić”), a zasada „to nasz człowiek” zdecydowanie dominuje w otoczeniu osób przywódcy, co z kolei obniża przeciętny poziom członków mafii… Selekcja członków staje się negatywna, co uniemożliwia pozyskiwanie wartościowszych osób-zwolenników dla głoszonych haseł czy celów (s. 76).
I autor dochodzi do wniosku: „tam, gdzie zniwelowane zostaną w mafii wszystkie wybitniejsze indywidualności, prócz tej jednej, tam zostaje dla tej jednej już tylko jedna droga postępowania: despotyzm i lekceważenie otoczenia” (s. 78).
Uwzględniając ideowe korzenie Sanacji, sięgające co najmniej do początków XX w., gdy powstawały licznie niepodległościowe organizacje (zwłaszcza pod przewodem legionistów I Brygady), jej ewolucja byłaby zgodna z przedstawionym przez Kołaczkowskiego modelem mafii. Z konieczności tajne, oparte na osobistej znajomości i wzajemnym zaufaniu oraz autorytecie przywódców, spośród których wyłaniały się silniejsze i bardziej bezwzględne w działaniu jednostki jako liderzy.
A Sanacja jako rządzący po maju 1926 obóz i jego pierwsza emanacja: Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem (BBWR 1928-1935), powołany decyzją dyktatora – Piłsudskiego, miał początkowo charakter mafijny, który stopniowo zanikał, tracąc spójność i skuteczność działania, a poddany despotycznej władzy jednostki (Walery Sławek z polecenia Marszałka), tracił siłę „promieniowania” społeczno-politycznego. Ostatecznie Sanacja przybrała postać miałkiej papierowej organizacji rządowej pod nazwą Obozu Zjednoczenia Narodowego (OZON), popieranego przez różnych „amatorskich” w gruncie rzeczy polityków (I. Mościcki, E. Rydz-Śmigły czy rządowi posłowie sanacyjni).
Czy możliwa byłaby inna ewolucja Sanacji w istniejącym autorytarnym systemie II RP? Zapewne tak, lecz tu wkraczamy bardziej w psychologiczne niż socjologiczne rozważania. Warunkiem podobnej ewolucji byłoby dopuszczenie do współrządzenia i współodpowiedzialności „nie-naszych ludzi”, reprezentujących różne opcje i różne indywidualności oraz różne projekty; a w związku z tym podjęcie pewnych reform, których ówczesna Polska potrzebowała zresztą jak kania dżdżu. O porozumienie z władzami II RP, Sanacją czy Ozonem, zabiegały usilnie w ostatnim roku przed wybuchem wojny nie tylko opozycyjne kręgi polityczne, lecz również neutralne, np. grupki wybitnych uczonych. Próby te były odrzucane przez sanacyjnych dygnitarzy (m.in. przez Prezydenta Mościckiego). Z różnych przyczyn: egoizmu czy silnego egotyzmu i związanej z tym nadmiernej pewności siebie co do słuszności obranej drogi i metod rządzenia ponad społeczeństwem, niebezpiecznych iluzji co do własnej siły militarnej oraz gotowości do wojny sojuszników czy neutralności wschodniego sąsiada, oraz, zapewne last but non least pewnego poczucia dyskomfortu z powodu objęcia władzy w kraju w drodze krwawego zamachu i nierozliczonych „grzechów” (dyskryminacje przeciwników, pobicia a nawet zabójstwa); wszystko to powstrzymywało aktualnie rządzącą w sposób niekontrolowany Sanację przed pójściem do swoistej Canossy... a więc przyznania się wbrew stałym, często buńczucznym oświadczeniom, do słabości czy nieporadności. O ileż łatwiej było głosić populistyczne hasła i apelować do uczuć nacjonalistycznych czy takich imponderabiliów jak honor, duma bądź … własne zasługi.
Bolesne otrzeźwienie elit i powrót do samokrytycznych analiz sytuacji i wydarzeń, niezbędne w życiu każdego narodu, jeśli chce się normalnie rozwijać, pojawiły się dopiero z chwilą największej w naszych dziejach klęski narodowej.
Zbigniew T. Wierzbicki