Dzisiaj: | 114 |
W tym miesiącu: | 1783 |
W tym roku: | 42034 |
Ogólnie: | 516438 |
Od dnia 21-09-2006
Było to w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej w stanie wojennym. Nie było już co prawda całkiem niebezpiecznie, można już było się zbierać, ale każdy ważył słowa. Biskup Zdzisław Tranda i jego brat ksiądz Bogdan opowiadali o swoim Kościele ewangelicko-reformowanym (zwanym nieściśle kalwińskim). Przedstawili doktrynę i organizację w Polsce, ale pewnemu słuchaczowi (chyba prostodusznemu, nie prowokatorowi) zabrakło informacji, jakie są poglądy polityczne tej wspólnoty religijnej, i nie omieszkał zadać tego pytania. Powiało grozą, biskup Zdzisław rozładował jednak napięcie dowcipem.
Trzy powody wyrzucenia z PZPR
Opowiedział anegdotę o tym, dlaczego towarzysza Iksińskiego wyrzucono z Partii. Najpierw był pogrzeb przewodniczącego Rady Państwa Aleksandra Zawadzkiego. Iksiński zapytał Igrekowskiego, ile taka uroczystość może kosztować. Gdy dowiedział się, że dobre kilka milionów, powiedział, że za taką sumę to można pochować całe KC. Upiekło mu się, ale kazano mu udekorować salę na jakąś akademię. Powiesił portrety Lenina, Stalina i Trockiego. Nie spodobało to się ważniejszemu towarzyszowi, kazał zdjąć portret tego sukinsyna. Iksiński przedtem wykazał skąpstwo, teraz niedomyślność: zapytał, którego. I to mu uszło na sucho, ale w końcu zapytano go, czemu nie był na ostatnim zebraniu partyjnym. Pogrążył się ostatecznie odpowiedzią: – Gdybym wiedział, że to będzie ostatnie, to bym na pewno przyszedł... Nikt już więcej na tym zebraniu o politykę nie pytał.
Mały, ale odważny
Polski Kościół ewangelicko-reformowany nie jest potężny liczbą wyznawców: to zaledwie cztery tysiące ciał i dusz. Wśród wspólnot należących do Polskiej Rady Ekumenicznej i w ogóle wśród Kościołów mniejszościowych jest jednym z najmniejszych, ale i najodważniejszych. Jak się rzekło, przede wszystkim politycznie. Władze komunistyczne rządziły wszystkim, także Kościołami. Najgorzej im to szło ze wspólnotą rzymskokatolicką, która jednak mogła sobie pozwolić na niezawisłość, bo jest olbrzymia: inne są przy niej jak myszki przy słoniu, zniknięcia ich nikt by nie zauważył. Ciekawe, że właśnie reformowani nie bali się wcale komunistycznych możnowładców. Duża w tym zasługa w szczególności obu braci Trandów. Mój druh w służbie Jedności, znany dziennikarz Grzegorz Polak wspominał w tekście napisanym dla Katolickiej Agencji Informacyjnej.
„Jest 3 maja 1982 r. Trwa jeszcze stan wojenny. Garstka chrześcijan różnych wyznań gromadzi się na comiesięcznym nabożeństwie ekumenicznym w stołecznym kościele ewangelicko-reformowanym. Za drzwiami defilują oddziały ZOMO, bezpardonowo robiąc porządek ze wszystkimi, którzy chcieli uczcić tego dnia nasze święto narodowe. Sytuacja zaczyna być groźna. W gronie organizatorów i członków Kolegium Kościelnego zaczęto rozważać możliwość odwołania nabożeństwa. Ktoś rzuca myśl: zapytajmy biskupa Trandę. Biskup nie ma wątpliwości: nabożeństwo powinno się odbyć. Dzięki jego postawie w czasie, kiedy po ówczesnej Alei Świerczewskiego (dziś Alei Solidarności) ZOMO rzucało petardami, w kościele „mała trzódka” Chrystusowa modliła się o jedność.
Dwa lata później w kościele ewangelicko-reformowanym odbywa się nabożeństwo ekumeniczne w ramach Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan. Bp Tranda ponownie daje dowód odwagi cywilnej, wznosząc modlitwę za aresztowanego przez władze PRL mecenasa Macieja Bednarkiewicza. Niektórzy duchowni reagują na to kwaśną miną, a jeden ze zwierzchników Kościołów Polskiej Rady Ekumenicznej, nieżyjący już dzisiaj, strofuje Biskupa, że wprowadza politykę do nabożeństw.
Po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki Ksiądz Biskup i jego brat śp. ks. Bogdan Tranda okazali wielką solidarność katolikom po uprowadzeniu i zamordowaniu kapelana „Solidarności”. W stołecznym kościele ewangelicko-reformowanym modlono się po porwaniu ks. Jerzego, a potem delegacja ewangelików reformowanych uczestniczyła w jego pogrzebie.”
Polak napisał też, że ze względu na swoją niepokorną postawę polityczną biskup Zdzisław nie mógł liczyć na urząd prezesa Polskiej Rady Ekumenicznej, został nim dopiero, gdy wybuchła wolność. Takie były tamte czasy, ktoś z Kościoła mniejszościowego określił mi PRE jako przedsionek Urzędu Wyznań, jako narzędzie polityki „dziel i rządź”. Przede wszystkim oddzielano „myszki” od „słonia”, zmuszano je do kąsania wielkiego zwierza.
Ekumenizm znaczy solidarność
Można to było robić także w sprawach czysto religijnych, przez utrudnianie dialogu ekumenicznego. I tutaj reformowani świecili odwagą, ich miesięcznik „Jednota” stał się miejscem spotkań różnych autorów, także rzymskokatolickich, wyszedł poza wyznaniowe opłotki. Tu też najpierw, w świątyni na Lesznie, odbywały się comiesięczne ekumeniczne nabożeństwa Słowa Bożego (dzisiaj są u luteranów na Puławskiej 2a), a zgoda na taki pomysł dwóch katolików wcale nie była w środowisku protestanckim oczywista. Ale i biskup Zdzisław nie od razu otworzył się ekumenicznie. Opowiadał na ambonie, że w ewangelicko-reformowanej parafii Zelów (w rejonie Łodzi - Red.), gdzie był długie lata proboszczem, zaczynał od narzekania na katolików. Aż skrytykował go za to własny parafianin. Pochodził z rodziny niegdyś czeskiej (Bracia Czescy uciekłszy do Polski współtworzyli u nas jego Kościół wraz z tradycją kalwińsko-zwingliańską), nie znał najlepiej języka polskiego, ale dobrze język chrześcijański: używając zaimka „tkóry” zamiast „który” powiedział proboszczowi, że nie powinien tak się wypowiadać.
Kaznodzieja, co nie nudzi
A mówcą jest mój temat znakomitym. Kaznodzieje ewangeliccy są w ogóle dobrymi oratorami, bo kazanie to w ich nabożeństwach część podstawowa, ale treść nieraz nie dorasta do formy: słychać pustosłowie. Otóż nie z ambony, gdy stoi na niej biskup Zdzisław. Mówi długo, ale zawsze ciekawie, bo nie banalnie. Studiuje przedtem tekst biblijny, który komentuje. Zapamiętałem, co powiedział kiedyś na temat przypowieści o dobrym Samarytaninie. Że kapłan i lewita nie pomogli poranionemu przez zbójców, żeby się nie skalać dotknięciem człowieka, który może już był trupem. To uczyniłoby ich nieczystymi rytualnie przez siedem dni, niezdolnymi do odprawienia nabożeństwa. Jedna z hipotez, inna niż ta, że to była po prostu znieczulica. Pamiętam również, co Biskup napisał do „Gazety Wyborczej”, a potem do książeczki „Dwunastu apostołów” o Tomaszu zwanym niewiernym: „Jakże można o tym uczniu mówić «niewierny» albo «niewierzący». Jest ogromna różnica między wątpliwościami, powątpieniem a niewiarą. Określenie «niewierny» lub «niewierzący» zawiera w sobie element dyskwalifikujący Tomasza jako apostoła, natomiast wątpliwości to bardzo ludzkie reakcje”.
Ładunek teologiczny oraz komiczny: prawie zawsze jakaś anegdota. Zdzisław celnie łączy powagę bijącą z całej jego postaci z poczuciem humoru, takim trochę „z cicha pęk”, ale miło ożywiającym kazanie, którego na ogół słucha się z trudem.
Autorytet
Urodził się 18 grudnia 1925 roku w Poznaniu, ojciec był dziennikarzem, matka, Marta z domu Essers, pracownicą banku. Jej ojciec był Holendrem; skąd pochodzi ród Trandów, nie wiadomo. Wiadomo mi natomiast, że rodzina Zdzisława po wojennej tułaczce znalazła się w Radomiu i tu na wiosnę 1945 roku przyszły biskup spotkał się w liceum z moim ciotecznym bratem Stefanem Poźniakiem. Od niego wiem, że Zdzisław był nie tylko świetnym matematykiem (zaraz po maturze uczył tego przedmiotu w dwóch szkołach średnich), ale i oczywistym klasowym autorytetem: imponował nie tylko wiekiem (był bodaj najstarszy), ale i powagą w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Biskup to u protestantów urząd przejściowy, po zakończeniu kadencji jest się z powrotem zwykłym pastorem. Ksiądz Tranda był wybierany na biskupa wiele razy, aż trzeba było zmienić kościelne prawo, by to było dalej możliwe. Po 14 latach urzędowania przeszedł jednak na emeryturę, ale dla mnie biskupem jest dalej. Jest nim, tak jak nikt w Rzeczypospolitej.
Jan Turnau