Dzisiaj: | 129 |
W tym miesiącu: | 4386 |
W tym roku: | 23382 |
Ogólnie: | 497785 |
Od dnia 21-09-2006
Autorka listu z Rosji, Aelita Gorełaja, napisała, że będąc osobą w starszym wieku, zajęła się historią swojego rodu. Zobowiązała ją do tego pamięć jej matki, Zofii Peretjatkiewicz. (Peretjatkiewicz – to rosyjska odmiana nazwiska. Oryginalna pisownia naszego nazwiska, jak i nazwa herbu, nadanego protoplaście rodu Krzysztofowi przez Sejm Rzeczypospolitej w roku 1659, to Peretyatkowicz. W zaborze rosyjskim, w dokumentach nazwisko pisano oczywiście cyrylicą, prywatnie, po polsku pisano różnie. W niepodległej Polsce pisownię uwspółcześniono na Peretjatkowicz, lub Peretiatkowicz. Bywa, że rodzeni bracia mieli w dokumentach inną pisownię nazwiska.)
Dziadkowie Aelity, Michał Peretjatkiewicz i Amanda z domu Szerer (pochodzenia austriacko-szlacheckiego), mieszkali w Kamieńcu Podolskim. We wrześniu 1915 roku Michał i Amanda z dziećmi wyjechali z Kamieńca. Nie jest jasne, czy ze swojej woli, czy władze deportowały rodzinę ze strefy przyfrontowej. Na Syberii zmarli na tyfus. Czworo ich dzieci, (w tym matka Aelity Zofia), wychowywało się w domu dziecka, w mieście Barnauł (na południe od Nowosybirska). W roku 1925 Zofia wyszła za mąż za Wasyla Kiriczenko, który w 1935 roku został aresztowany. W czasie rewizji wiele dokumentów zostało zabranych.
Mimo domu dziecka, represji i wojny przeżytej w Leningradzie, Zofia zachowała dokumenty i rodzinne fotografie. Przez całe życie pragnęła odnaleźć rodzinę i powrócić w ojczyste strony. Wszelkie próby działania w tym kierunku spotykały się z odmową władz. Najbliższym do Ukrainy miastem okazał się Briańsk, gdzie przeniosła się rodzina.
Spełniając testament swojej matki, Aelita wraz ze swoją córką Eleną, zaczęły poszukiwać w archiwach Ukrainy i Rosji dokumentów z historii rodu. Jak napisała Zofia – „dzieci i wnuki powinny znać historię swojego rodu”.
Aelita zmarła w wyniku nowotworu, w grudniu 2006 roku. Aelita z zawodu była baletmistrzem, do emerytury pracowała jako dyrektor Domu Sztuki Ludowej.
Pracę nad poszukiwaniami w archiwach Rosji i Ukrainy kontynuuje córka Aelity, Elena Andrejewa, z zawodu dziennikarka. Nie spodziewałem się takiej energii i skuteczności poszukiwań. Elena jeżdziła kilkakrotnie na Ukrainę, do Płoskirowa (obecnie Chmielnickij), Kamieńca Podolskiego, Żytomierza. Korespondowała z innymi archiwami, między innymi w Łucku i w Petersburgu. Dotychczasowe wyniki poszukiwań są dla mnie rewelacyjne.
Elena wydobyła z archiwów odbitki licznych dokumentów, które jednoznacznie określają powiązanie jej gałęzi rodu z pozostałymi Peretiatkowiczami, zamieszkałymi na terenie Polski.
Niezależnie od poszukiwania w archiwach, Aelita i Elena znalazły na terenie Rosji i Ukrainy sporą grupę osób noszących nasze nazwisko i nawiązała z nimi korespondencję. Są oni bardzo zainteresowani poszukiwaniami swoich korzeni.
Elena przesłała mi odbitki wielu dokumentów z połowy XIX wieku, z których wynika, ze nasi prapraprzodkowie byli stryjecznymi braćmi.
Elena poszukuje nadal, nie tylko materiałów archiwalnych, ale i żyjących na terenie Rosji i Ukrainy potomków naszego protoplasty, Krzysztofa.
Lecz to, co określiłem jako rewelację, to książeczka wydana w języku rosyjskim, w roku 1873, decyzją Rady Uniwersytetu w Kijowie. Książeczka nosi tytuł „W kwestii stosunków Polski z Kozakami w latach 1657 – 1659”. (Tłumaczenie współczesnego aktu z języka polskiego). Książeczka zawiera relację Krzysztofa Peretyatkowicza, zapisaną w księdze grodzkiej w Łucku, w roku 1683. Oryginał tego dokumentu znajduje się w Centralnym Państwowym Archiwum Historycznym w Kijowie. Niestety, dyrektor archiwum poinformował z odpowiednim uzasadnieniem, że u nich kserokopii historycznych dokumentów się nie robi.
W piśmie skierownym do Eleny archiwum poinformowało, że dokument ten został zapisany w języku polskim, częściowo w staroukraińskim i łacińskim i zawiera informacje o udziale Krzysztofa Peretyatkowicza w bitwach przeciw wojskom szwedzkim, węgierskim, rosyjskim, a także przeciw ukraińskim Kozakom w czasie panowania polskiego króla Jana Kazimierza. *
Były to czasy klęsk Rzeczypospolitej. Po buncie Chmielnickiego nadszedł czas najazdu szwedzkiego, na Litwie trwały walki z Moskwą. Z Moskwą udało się zawrzeć rozejm w Wilnie. Walki ze Szwedami trwały. Kiedy Karol Gustaw został wyparty z większej części terytorium Rzeczypospolitej i zaczął tracić nadzieję na polską koronę, wszedł w sojusz z księciem siedmiogrodzkim Jerzym Rakoczym, który najechał Polskę z południa. Chmielnicki pomagał Rakoczemu, Szwedów wspomagał kurfirst brandenburski.
W tej trudnej dla kraju sytuacji Jan Kazimierz podjął próbę rozmów pokojowych z Kozakami, chcąc przeciągnąć ich na stronę Rzeczypospolitej. Był to początek roku 1657.
Tu rozpoczyna się relacja Krzysztofa Peretyatkowicza wpisana w 1683 roku do księgi grodzkiej miasta Łucka.
Krzysztof Peretyatkowicz był w roku 1655 namiestnikem łuckiego zamku i jednocześnie wiceregentem grodzkim w Łucku. Wcześniej, w latach 1645-47 służył w grodzkiej łuckiej kacelarii, gdzie urząd pisarza zajmował Stanisław Kazimierz Bieniewski. Równocześnie w kancelarii tej służył pochodzący z Perejasławia Tetera, syn chrzestny Bohdana Chmielnickiego.
Oddajmy teraz głos Krzysztofowi Peretyatkowiczowi. Oto część I jego relacji, w wolnym przekładzie z języka rosyjskiego (cz. II ukaże się w następnym numerze „Buntu”).
Poniżej odpis dokumentu z XVII w.
„Informacia usługi Krzysztofa Peretyatkowicza ku rzeczy pospolitey”
wpisana w 1683 roku do księgi grodzkiej miasta Łucka
Relacja o usłudze Rzeczypospolitej jego miłości Krzysztofa Peretyatkowicza. Roku 1683, miesiąca listopada, dnia 23, zapisana w roczniku sądowym miasta Łucka.
Po warszawskiej ekspedycji 1656 roku (nie wspominając o równie nieszczęśliwych poprzednich), którą Rzeczpospolita przeprowadziła przeciw Szwedom tak nieszczęśliwie, że jak sądzę, jest ona pamiętna dla każdego kto tam był, (Karol Gustaw po trzydniowej bitwie zajął ponownie stolicę Polski, którą wojska szwedzkie rozgrabiły – Red.) świętej pamięci jego wielmożność król Kazimierz i cała Rzeczpospolita byli tak silnie niepokojeni przez różnych nieprzyjaciół, jak Szwedów, Moskali, Kozaków, po części też Węgrów z Rakoczym, zdawało się, że nastąpił dzień sądny, czas nie do przeżycia (summa venerat dies et ineluctabilis tempus). Wtedy król oceniwszy położenie i podzieliłwszy się oceną ze swoimi panami, postanowił dla uleczenia zła zwrócić się do jego źródła, to jest do Kozaków.
Panowie zaczęli szukać człowieka, nadającego się do wypełnienia królewskiego zlecenia i wybrali pana Bieniewskiego, później wojewodę czernichowskiego, a wcześniej, łuckiego pisarza grodzkiego. Przyczyną tego wyboru było to, że w czasie pisarstwa jego miłości, w latach 1645, 1646 i 1647, Tetera służył wraz ze mną w grodzkiej kancelarii Łucka i cieszył się jego względami. Tetera był rodem z Perejasławia, synem Kozaka i synem chrzestnym hetmana Chmielnickiego. W czasie powstania opuścił stanowisko regenta grodzkiego włodzimierskiego i w roku 1648 został pułkownikiem perejasławskim (wojsk kozackich – Red.).
Tak więc, podczas pogrzebu w Tarnowie wojewody krakowskiego księcia Dominika, (książę Dominik Ostrowski Zasławski był jednym z dowódców polskiego wojska, które poniosło od Kozaków klęskę pod Piławcami, we wrześniu 1648 roku – Red.) w ostatnich dniach stycznia 1657 roku, dotarło do Tarnowa polecenie jego majestatu króla dla pana Bieniewskiego, (przy czym została przysłana asygnata na otrzymanie od Żydów lwowskich dwóch tysięcy złotych), z tym, żeby dla miłej ojczyzny, wziął na siebie ten obowiązek i jak można najprędzej pojechał do Chmielnickiego i porozumiał się z nim w sprawie zawarcia pokoju, ponieważ Węgrzy z Rakoczym i z kilkoma pułkami kozackimi pod dowództwem Antona, podchodzili pod Lwów. Powinien on postarać się o jak najszybsze odwołanie tegoż Antona. Pan Bieniewski, będąc w tym czasie, wraz z innymi, opiekunem księcia Dominika, był obciążony po pogrzebie sprawami związanymi z tą funkcją, a po części nie chciał podjąć się sam oczywistego niebezpieczeństwa, dlatego napisał listy do hetmana Chmielnickiego, do pisarza Wyhowskiego i do pułkownika Tetery, zawiadamiające o poselstwie...
(Z listami został wysłany do Czehryna Krzysztof Peretyatkowicz. Jego zadaniem było przygotowanie wizyty królewskiego posła, Stanisława Bieniewskiego. W sierpniu 1657 zmarł hetman Chmielnicki, a jego następcą został wybrany pisarz Wyhowski – Red.).
...Potem, 22 sierpnia (1658 roku – Red.), wyjechali na Ukrainę panowie komisarze: jego miłość pan Bieniewski, kasztelan wołyński i jego miłość pan Jewłaszewski, kasztelan brześciański.
Przyjechawszy na Ukrainę nie zastaliśmy Wyhowskiego w jego rezydencji (in loco manente), gdyż wraz z Karaczbejem posunął się z wojskiem ku granicy moskiewskiej. Dognaliśmy go pod Hadziaczem, gdzie zastaliśmy diaka albo kanclerza moskiewskiego (diaka alias Kanclerza), który prowadził z Kozakami rozmowy o pokoju i obiecywał im w imieniu cara dużo „zbytecznych” swobód. Dzięki wpływowi starego ojca Wyhowskiego i Daniły, hemańskiego brata, sympatia wielu Kozaków, a także starszyzny, starającej się przypodobać czerni, skłaniała się w stronę Moskali. W jakim zagrożeniu życia wszyscy wtedy się znaleźliśmy, ty Boże widzisz! Przez cały czas, każdy z nas miał w nocy w namiocie (przy budce jednej) dwa samopały, jeden u głowy, drugi u nóg. To trwało cały tydzień, dopóki zawierano traktat, pisano artykuły i ich części i często przepisywano jego warunki. W ciągu tego tygodnia Wojna, sługa (pokojowy) hetmański i Sośnicki, tłumacz Karaczbeja, bywając u nas rankami i wieczorami, niby to ze śmiechem i z żartami, informowali nas o wielu rodzajach oczekującej nas śmierci, lub o wydaniu nas carowi. Na ile te żarty przysparzały nam niepokoju można pojąć z następującego przypadku. W przeddzień zawarcia układu, jak sobie przypominam w środę, jego miłość pan Bieniewski przywołał mnie do swojego namiotu. Stał we łzach przed ikoną przeświętej Bogurodzicy, wiszącą w namiocie.
– Przepadliśmy z kretesem – zaczął.
– Dlaczego? – pytam go.
– Moskiewski komisarz, diak, przekabacił na stronę cara całe zaporoskie wojsko; idzie o nas (agitur de nobis).
– Jednak z nami jest Bóg i Przenajświętsza Bogurodzica. Czy mamy tu kogoś znajomego?
– Nie mamy nikogo oprócz Tetery; tylko on nasz.
W końcu spytał on:
– Co będziemy dalej robić?
Odpowiedziałem:
– Mamy dużo blankietów królewskich, kanclerskich, hetmańskich; napiszemy na nich do Karaczbeja, zaprzysiężonego hetmańskiego brata (stał on z czterdziestotysięcznym wojskiem w odległości pół mili od wojska zaporoskiego) i będziemy go prosić w imieniu króla i Rzeczypospolitej, żeby kończył układ z nami, a nie z diakiem moskiewskim. Kiedy to napiszemy, poprosimy i poślemy do Karaczbeja jego tłumacza, Sośnickiego (wuj jego służył u pana Bieniewskiego).
To spodobało się panu Bieniewskiemu i tak też postąpił: zdjąwszy z siebie mieszek, bogato wyszywany złotem i srebrem, z kilkoma dziesiątkami czerwonych złotych, dał go Sośnickiemu i wysłał go z dwoma młodymi ludźmi do Karaczbeja, zawiadamiając o naszym przybyciu i poselstwie od majestatu króla i Rzeczypospolitej. Wkrótce posłańcy wrócili, przynosząc wiadomość o przychylnym przyjęciu ze strony Karaczbeja. Wtedy, nie zwlekając, pojechaliśmy „o nieszpornej godzinie”.
CDN