Dzisiaj: | 84 |
W tym miesiącu: | 4341 |
W tym roku: | 23337 |
Ogólnie: | 497740 |
Od dnia 21-09-2006
Oskar Żawrocki, nauczyciel wychowania fizycznego w Gimnazjum i Liceum im. Sułkowskich w Rydzynie w latach 1928 – 1936. To, że sport może być ważnym czynnikiem wychowującym jest prawdą znaną od dawna, co najmniej od olimpiad w starożytnej Grecji. A w Rydzynie, w koncepcji pedagogicznej Tadeusza Łopuszańskiego, miał stanowić jeden z trzech filarów edukacji narodowej, obok zainteresowań indywidualnych uczniów (realizowanych zazwyczaj w kółkach naukowych), oraz robót ręcznych w drewnie i metalu. Nieco później, w miarę rozwoju Szkoły, a tym samym wzbogacania eksperymentu, doszedł jeszcze jeden filar: praca społeczna uczniów (kółko zagadnień społecznych) w dwóch okolicznych wsiach i w samym miasteczku.
Lecz jak praktycznie realizować w życiu szkolnym „prawdę” o wychowawczym znaczeniu sportu? Tym trudniej, że w sporcie dorosłych obserwujemy zgoła przeciwne oddziaływanie sportu na społeczeństwo, w tym i na młodzież, co nie przeszkadza organizatorom sportu (w praktyce bardziej zawodowego niż amatorskiego) powoływać się na słowa Piłsudskiego: „wolę sportowanie niż sport”.
Wydaje się, że Oskar Żawrocki związany całe swe życie z harcerstwem (był harcmistrzem) i wychowaniem polskiej młodzieży również poza szkołą, wyróżniany wieloma odznaczeniami państwowymi, a w późniejszych latach, tytułem doktora za swój dorobek organizacyjny i naukowy, stworzył w Szkole Rydzyńskiej modelowy wzorzec wychowania fizycznego, wykorzystując sprzyjające temu warunki materialne: obszerny wokół Zamku-Szkoły park z boiskami, dobrze wyposażoną salę gimnastyczną, a w latach późniejszych i halę sportową, oraz liczny sprzęt sportowy. Lecz warunki te, choć ważne, nie były decydujące dla powodzenia wypracowanego modelu. Decydował czynnik intelektualny i ramy organizacyjne życia szkolnego. Dzięki nim sport i przepisana przez Ministerstwo WRiOP gimnastyka stały się w Rydzynie potężnym czynnikiem edukacyjnym.
W Szkole Rydzyńskiej (internatowej) poza 5-cio minutową gimnastyką poranną (prowadzoną przez przeszkolonych starszych uczniów) oraz obowiązkową gimnastyką w sali wyposażonej w odpowiednie przyrządy, obowiązywały wszystkich uczniów przez 6 dni w tygodniu popołudniowe półtoragodzinne gry i ćwiczenia sportowe na boiskach w parku, w wydzielonych pod względem wieku grupach. Na sygnał trąbki uczniowie wracali do Zamku, zwracali wypożyczony sprzęt (oszczepy, kule, piłki, łuki itp.) i po krótkiej kąpieli prysznicowej, udawali się do swych klas lub pracowni na dwie godziny indywidualnej pracy. A w niedzielę odbywały się zazwyczaj zawody sportowe wewnętrzne lub z reprezentacjami innych szkół bądź klubów (akademickich lub wojskowych) z Wielkopolski, oraz raz w roku 3-dniowe zawody sportowe z Liceum Krzemienieckim, przeplatane artystycznymi występami (np. deklamowanie wierszy o tematyce sportowej, przedstawienia teatralne).
To rozbudowane „sportowanie” stanowiło dla nas, uczniów, ważne przeżycie w szkolnym internatowym życiu. Odważyłbym się nawet na użycie tu określenia: swoiste misterium, które umiał wytworzyć Oskar Żawrocki. Streściłbym je w kilku punktach:
1. przede wszystkim wykorzystując naturalny pęd młodzieży do wysiłku fizycznego oraz współzawodnictwa sportowego nadał mu formę zabawy „na poważnie”, w której nawet pewna dyscyplina i porządek, a w tym i punktualność stawały się istotnymi elementami zabawowymi, celami liczącymi się w ogólnym rezultacie tej sportowej zabawy. Ulubionym jego powiedzeniem było: „trzeba stawiać zawsze kropkę nad i”;
2. w tej zabawie obowiązywała rycerskość, bo każdy „faul”, czy przekręt psuł sens zabawy. I rzeczywiście tego przestrzegano, chwaląc tych również wśród przeciwników, którzy potrafili zachować się po rycersku; lepiej było przegrać niż faulować; a wobec przyjeżdżających zawodników (np. z Korpusu Kadetów z Rawicza) obowiązywała gościnność a po meczu trzykrotny na ich cześć okrzyk;
3. warunkiem uczestnictwa w reprezentacji szkolnej było ostatnie świadectwo (okresowa ocena) bez stopnia niedostatecznego. Najlepsi sportowcy byli w Rydzynie co najmniej dobrymi uczniami!;
4. oczywiście w podobnym misterium sportowym nie mogły być używane w Szkole żadne używki (alkohol czy palenie papierosów). I tego w ogóle w Szkole Rydzyńskiej nie było. Lecz obowiązywała również czystość języka, a więc nieużywanie słów wulgarnych;
5. istniała rozsądna troska o sprzęt sportowy jako o wspólne dobro i ważny instrument zespołowej zabawy.
Prof. Żawrocki nie wygłaszał pogadanek. Natomiast celował w krótkich zagajeniach czy komentarzach do wydarzeń szkolnych a niekiedy i krajowych (gdy np. chwalił wytrwałość czy twardość zawodników z kadry narodowej w meczach z reprezentacją Niemiec). Oto parę charakterystycznych przykładów: na corocznym obozie letnim młodszych klas nad jeziorem Serwy (w Puszczy Augustowskiej) wieczorne ognisko podpalał wyznaczony chłopiec, który czymś się wyróżnił, np. wrodzoną uczynnością lub tym, że udało mu się wreszcie samodzielnie przepłynąć obowiązkowe minimum – 50 m. To wyróżnienie w podpaleniu ogniska z odpowiednim komentarzem Nauczyciela cenili sobie chłopcy; lub gdy Mirek S. po jakichś zawodach znosił z własnej inicjatywy do budynku szkolnego, zapomniane w parku krzesła, usłyszał on i cała Szkoła na zbiórce przed ćwiczeniami sympatyczną uwagę o znaczeniu poczucia odpowiedzialności; lub gdy pochwalił na zbiórce postawę drużyny lub jej pojedynczych członków na zawodach, a mogli to być również zawodnicy konkurencyjnej drużyny. Tym interpretacjom towarzyszyły i charakterystyczne zwroty, i gesty, jak np.: „szukam w jednej kieszeni, szukam w drugiej i nie znajduję. Czego szukam? Kluczyka do waszych serc. Lecz oto znajduję” (i tu kładzie rękę na sercu). Podobne zachowania na pewno silniej oddziaływały na młodszych, lecz i starsi żywili do Niego duży szacunek. Ponadto wiedziano, że taka cecha charakteru jak twardość nie była Mu obca. Z własnych przeżyć pamiętam poprowadzoną przez Niego karną musztrę dla całej naszej grupy za błaznowanie kilku podczas p. w. (przysposobienie wojskowe), na co pożalił się porucznik z 55 pp. z Leszna prowadzący ćwiczenia. A p. Żawrocki był szczególnie, sądzę, że przesadnie uczulony na naruszenie tzw. honoru munduru. I tego się w tym przypadku dopatrzył, chociaż i ów porucznik nie był bez winy. Ćwiczenie karne było rzeczywiście ostre, wszystkie z padaniem z karabinem na ziemię, niezależnie czy było tam sucho czy mokro…Wracaliśmy do Zamku z wywieszonymi językami…
Charakterystyczne, pasujące do wytworzonego misterium sportowego, było niespodziewane odejście prof. Żawrockiego z Rydzyny (1936 r.). Na wieczornej zbiórce Szkoły do modlitwy oświadczył: „Proszę by nikt mnie nie żegnał. Odchodzę do innej pracy…” i parę jeszcze ogólnych słów podziękowania za lata wspólnej pracy i działań, przyjęte przez wszystkich w porażającym i niedowierzającym milczeniu, gdyż wydawało się, iż wali się jeden z filarów Szkoły, że powstaje w niej dziura trudna do załatania. Jeden z uczniów, wybitny sportowiec, był bliski omdlenia, a komentarze starszych uczniów były jednoznaczne: powstała wyrwa w naszym życiu niełatwa do naprawienia.
Zapewne w zachowaniu Oskara Żawrockiego była szczypta aktorstwa, nierzadka u wybitniejszych nauczycieli i działaczy, od której nie był wolny i Jan Paweł II. Lecz była ona zgodna z dotychczasowym postępowaniem Profesora, a cele były godne, zaś wyniki pozytywne.
Oskar Żawrocki urodził się na Ukrainie; swe życie związał z harcerstwem, działając w nim i po swoim przejściu do pracy w Wolnym Mieście Gdańsku. Na Ukrainie poznał Tadeusza Maresza, przyszłego harcmistrza RP (zob. poprzedni nr „Buntu…”), oraz Aleksandra Kamińskiego przyszłego działacza harcerskiego i autora „Kamieni na szaniec”, z którymi współpracował i później, w II RP. W Rydzynie mieszkał z rodziną, żoną Jadwigą, nauczycielką z zawodu i zamiłowania, wyjątkowej wartości i trwałych zasad, co wysoko oceniał dyrektor Szkoły Rydzyńskiej, Tadeusz Łopuszański. Wychowali cztery dzielne i wybitne zawodowo córki. W Gdańsku oboje Żawroccy prowadzili ważną, lecz i niebezpieczną działalność wojskowo-harcerską (m.in. organizowanie bojowych grup harcerskich). Do końca życia oboje byli „młodymi duchem” (szerzej o obojgu, zob. J. B. Gliński, Gimnazjum i Liceum im. Sułkowskich w Rydzynie, 2005, s. 80-84).
Z. T. Wierzbicki, b. Rydzyniak