Dzisiaj: | 302 |
W tym miesiącu: | 6034 |
W tym roku: | 38848 |
Ogólnie: | 513252 |
Od dnia 21-09-2006
Mazowiecki wręcz pasjonował się kościelną odnową w duchu właśnie katolicyzmu otwartego.
Wiadomo: był chrześcijaninem na serio, miał wiarę żywą, autentyczną. Już mniej ludzi wie, że był jednym z najbardziej znanych w Polsce przedstawicieli tego nurtu w Kościele rzymskokatolickim, który zwie się katolicyzmem otwartym. Założona przez niego „Więź” ten typ religijności nadal reprezentuje albo i wręcz symbolizuje, ale premier jest postacią znaną, a periodyk — choćby najciekawszy — ginie pośród publikacji elitarnych.
Był zatem gorącym zwolennikiem otwarcia Kościoła. Symboliczny przypadek: Jan XXIII, który to otwarcie rozpoczął, został wybrany przez kardynałów dokładnie w dzień Tadeuszowych imienin. Papież na pewno o tym nie wiedział, my jednak w „Więzi” staraliśmy się wiedzieć o nim wszystko i to przekazać Polakom. Wydaliśmy jego biografię pióra włoskiego duchownego Leone Algisiego z obszerną przedmową naszego naczelnego, a także z tekstami Tadeusza Żychiewicza, Józefa Smosarskiego, Jarosława Iwaszkiewicza, Andrzeja Bukowskiego, Andrzeja Wielowieyskiego, ks. Michała Czajkowskiego...
Mazowiecki wręcz pasjonował się kościelną odnową w duchu właśnie katolicyzmu otwartego. Przeszły do historii dwa jego eseje: „Antysemityzm ludzi łagodnych i dobrych” oraz „Kredowe koła”. Pierwszy tekst wspomagał ekumeniczne otwarcie Kościoła na starszych braci w wierze, drugi stanowił mocne wezwanie do tego, co jest warunkiem ekumenizmu, mianowicie dialogu. Chcę tu jednak zaznaczyć, że Tadeusz przejmował się także czymś często lekceważonym, czyli polskimi relacjami międzykościelnymi. Innych chrześcijan jest u nas na (ważne!) lekarstwo (w sumie wszystkich mniej niż milion), a mariawityzm uchodzi wciąż u niektórych wręcz za antypatyczny drobiazg, choć jest to jedna z większych mniejszości kościelnych i Kościołowi rzymskokatolickiemu raczej bliska. Gdy Andrzej Grzegorczyk zamieścił w „Więzi” swój rewelacyjnie pionierski artykuł pt. „Nasi bracia mariawici” (pisałem o nim niedawno), sam Mazowiecki wziął udział w numerze z maja 1966 roku w dyskusji na temat tej publikacji. Wśród listów do redakcji znalazł się również jego krótki tekst (niepodpisany nazwiskiem, bo naczelny listów do siebie nie pisuje). Oto on:
„Cieszymy się bardzo, że Redakcja Wasza opublikowała artykuł p. Grzegorczyka o mariawityzmie. Powinniśmy myśleć o wprowadzeniu nowych stosunków także między [naszym] Kościołem, a małymi wyznaniami. W stosunku do mariawityzmu musimy mieć jako katolicy nie tylko urazy, ale także i poczucie winy. Być może, gdyby panowały inne stosunki w Kościele, tego odszczepienia w ogóle by nie było. Później zaś katolicy nie zawsze właściwie odnosili się do mariawitów. Pamiętamy dobrze, jak po ulicach naszego miasta dzieci latały za księżmi i zakonnicami mariawickimi, wykrzykując różne wyzwiska. Starsi temu nie przeciwdziałali, traktując to jako rzecz normalną. Mariawitów otaczała atmosfera plotek i podejrzeń. Mówiono zawsze o zboczeniach moralnych, nie pamiętając o tym, że i w Kościele katolickim także takie fakty się zdarzały. Byli przecież i tacy papieże, jak Aleksander VI. W najlepszym już razie mariawitów otaczało ze strony katolickiej milczenie. Wasz artykuł tę atmosferę przełamuje. I słusznie. Bądźmy sprawiedliwi. I zapomnijmy o przeszłości, a pomyślmy — także i na tym odcinku — o tym, co nas łączy.”
Mówił mi Tadeusz, pochodzący właśnie, podobnie jak mariawityzm, z Płocka, że miał w rodzinie wuja, który był księdzem mariawickim. Zaufałem sklerotycznej pamięci i nie zanotowałem jego nazwiska: Tadeusz zabrał je chyba do grobu.
Jan Turnau
Autor jest dziennikarzem
„Gazety Wyborczej”