Facebook
Bunt Młodych Duchem
Książki polecane:
Licznik odwiedzin:
Dzisiaj: 126
W tym miesiącu: 4383
W tym roku: 23379
Ogólnie: 497782

Od dnia 21-09-2006

Bunt Młodych Duchem

Osoby, które wywarły wpływ na moje życie - Odpowiada dr Jan Gliński

Autor: Jan Gliński
20-01-2015

Chciałbym opowiedzieć o moim ojcu, któremu bardzo dużo zawdzięczam.
Życie mojego ojca było bardzo bogate. Urodził się w 1886 r. w Uściługu nad Bugiem koło Włodzimierza Wołyńskiego. Do szkoły uczęszczał w Kazaniu, gdzie przenieśli się jego rodzice. Jego ojciec, a mój dziadek Otto Gliński, był farmaceutą po studiach w Warszawie. W drugiej połowie XIX w. związał się z rosyjskim obszarnikiem i za nim przeniósł się właśnie do stolicy Tatarstanu, Kazania. Był tam głównym aptekarzem w czasie wojny rosyjsko-tureckiej w 1877–78 r.
Mój ojciec, który miał na imię Bohdan, po maturze postanowił studiować medycynę we Francji. Razem ze swoją młodszą siostrą Janiną wybrali się w podróż; po drodze siostra została w Warszawie, a on pojechał dalej do Krakowa. Dawna stolica Polski zrobiła na nim tak duże wrażenie swoimi zabytkami i atmosferą polskości, że postanowił nie jechać dalej, tylko pozostać tutaj na studia. W tym czasie medycyna na Uniwersytecie Jagiellońskim stała na bardzo wysokim poziomie. W Krakowie poznał na studiach swoją przyszłą żonę. Rodzina mojej mamy pochodziła z Kujaw: jej ojciec był powstańcem styczniowym, który po konfiskacie majątku uciekł do Krakowa, jest pochowany w kwaterze powstańczej na Cmentarzu Rakowickim. Moja matka miała podobną przygodę ze studiami jak ojciec, też zamierzała studiować we Francji, w Montpellier, ale tam nie dojechała, zatrzymała się na studia we Fryburgu w Szwajcarii. Po kilku latach musiała jednak ze względów finansowych powrócić do Krakowa na dokończenie studiów. Tutaj rodzice się poznali. Mama uzyskała dyplom w styczniu 1915 r. już jako młoda mężatka i zaraz potem dostała skierowanie na roczny staż lekarski do szpitala wojskowego w Wiedniu, i tam w grudniu 1915 r. ja się urodziłem.
Mój ojciec po ukończeniu studiów w 1915 r. dostał propozycję asystentury od wybitnego w owym czasie chirurga prof. Kadera, ale jej nie przyjął, postanowił pojechać do Rzeszowa, gdzie panowała epidemia duru brzusznego i innych chorób i gdzie bardzo brakowało lekarzy.
W międzyczasie siostra mojego ojca wyszła za mąż za dyrektora szpitala powiatowego w Opatowie. Gdy w 1918 r. jej mąż uzyskał awans do Kielc, zaproponował mojemu ojcu, aby objął po nim stanowisko. I tak od kwietnia 1918 r. rodzice osiedli w Opatowie i rozpoczął się najważniejszy okres w ich życiu.
W Opatowie.



Opatów przed wojną liczył około 5 tys. mieszkańców, z czego połowę stanowili Żydzi.
Ojciec objął szpital powiatowy, który liczył 28 łóżek. To były czasy, kiedy w powiecie był jeden lekarz, oczywiście byli także lekarze żydowscy.
W sąsiedztwie szpitala powiatowego znajdował się szpital zakaźny, w którym zaczęła pracować moja mama. Później został on włączony jako oddział do szpitala powiatowego, czyli podlegał mojemu ojcu. Mama opiekowała się jeszcze ochronką, prowadziła Poradnię dla Matki i Dziecka, później Poradnię Przeciwjagliczą, gdy w powiecie wybuchła epidemia. Jaglica to była bardzo niebezpieczna choroba, która doprowadzała do utraty wzroku. Zabiegi, które mama przeprowadzała, były bardzo bolesne, ale skuteczne.
W szpitalu ojciec musiał wszystkie działy prowadzić sam: i choroby wewnętrzne, i chirurgię, i położnictwo, choroby zakaźne i weneryczne. Pracował codziennie, często w niedzielę. Operował tylko w przypadkach zagrożenia życia, w innych — odsyłał do Ostrowca Świętokrzyskiego, gdzie było więcej lekarzy. Operował kilkakrotnie karczmarzy żydowskich ze wsi, na których były napady rabunkowe. Były to skomplikowane operacje, urazy głowy, połamanie czaszki po uderzeniu. Dopiero w 1937 r. udało mu się sprowadzić do pomocy wybitnego chirurga ze Lwowa. Do samej wojny ojciec znacznie szpital powiększył.
Ojciec mnie bardzo wielu rzeczy nauczył. Gdy postanowiłem zostać lekarzem, ojciec zaczął mnie wprowadzać w tajniki wiedzy medycznej. Wiele mu zawdzięczam w zakresie leczenia chorób zakaźnych. Oddział zakaźny szpitala w Opatowie był dość mały, miał tylko cztery sale — koedukacyjne, bo to nie płeć decydowała tylko rodzaj choroby. A choroby były różne: tyfus, szkarlatyna, odra, błonnica, okropne przypadki chorób gruźliczych, bo nie było antybiotyków. Mimo tych czterech sal, które się obchodziło w kółko, w naszym szpitalu nigdy nie było przenoszenia chorób zakaźnych. Pracowała wtedy jedna pielęgniarka i jedna salowa, przyuczona przez ojca, która była zresztą niepiśmienna. Co ciekawe, jej syn studiował ze mną medycynę i został lekarzem.
W 1934 r. rozpocząłem studia medyczne w Warszawie. Gdy wybuchła wojna, wstąpiłem we wrześniu do „Grupy Polesie” gen. Kleeberga jako strzelec-ochotnik, brałem udział w bitwie pod Kockiem jako zwykły strzelec. W październiku 1939 r. dostałem się do niewoli niemieckiej. Pracowałem w stalagu jako sanitariusz, ale jako szeregowca zwolniono mnie wraz z dużym transportem sanitariuszy i lekarzy. Powróciłem do Opatowa w lutym 1940 r. i dojeżdżałem do Warszawy na końcowe egzaminy dyplomowe, oczywiście zdawałem je na tajnych kompletach. W Opatowie nie zamieszkałem z rodzicami, tylko w szpitalu, dzięki czemu miałem okazję zdobycia dużej wiedzy praktycznej, robiłem analizy, asystowałem przy operacjach, pomagałem ojcu.
Ojciec na przykład nauczył mnie leczenia tężca. Gdy po studiach w Warszawie odrabiałem staż w stołecznej klinice, przywieziono do nas tramwajarza skaleczonego w nogę, który się zaraził tężcem i zmarł w klinice. A w Opatowie nigdy nikt nie zmarł ojcu na tężec!
Ojciec sam wynalazł metodę leczenia tej choroby. Zakażenie tężcem powoduje drgawki, najpierw małe, drobne, potem coraz mocniejsze i dłużej trwające, w końcu tak intensywne, że doprowadzają do uduszenia i zgonu. Drgawki nie występują jednak w czasie snu. Ojca metoda polegała na utrzymaniu w sztucznym śnie chorego przez kilka dni, a nawet tydzień. Jak to się robiło? Nie było wtedy leków nasennych, jak dzisiaj, podawało się więc morfinę. Nie można jej było za dużo aplikować, żeby pacjenta nie uzależnić, dlatego ojciec stosował różne inne leki, głównie iniekcje  dożylne preparatów wapnia, które sprzyjały senności, obniżały pobudzenie nerwowe, tak że drgawki nie występowały.
Gdy pracowałem już pod koniec wojny samodzielnie w szpitalu w Zgorzelcu od 1945 r., to miałem cały szereg przypadków tej choroby i leczyłem skutecznie chorych jego metodą.
W Opatowie leczyłem też przypadki ukąszenia przez żmije. Ojciec nauczył mnie, jak w takich trudnych przypadkach postępować. Pamiętam moją pierwszą pacjentkę w Zgorzelcu, młodą kobietę ukąszoną przez żmiję w stopę: przywieziono ją wozem konnym dwadzieścia kilka kilometrów, jej noga cała aż do biodra była już spuchnięta i sina. Na szczęście miałem szczepionkę. Szczepionkę daje się domięśniowo, ale widząc jej ciężki stan zaryzykowałem i dałem jej dożylnie, uważnie obserwując reakcję. Chora dobrze to zniosła, uspokoiła się, sinica ustąpiła — została uratowana.
 


Ochotnicza Straż Pożarna – pasja mojego ojca
Drugim polem działalności ojca zaraz po przybyciu do Opatowa była praca społeczna w Ochotniczej Straży Pożarnej. Wybrano go na naczelnika Straży i tę działalność prowadził przez 50 lat. Początkowo nawet jeździł do pożarów jako zwykły strażak. Będąc prezesem bardzo rozwinął działalność Straży, urządził remizę, zorganizował wiejskie oddziały, wprowadził stałe dyżury, dbał o szkolenia, zorganizował sprawnie działającą sieć ochotników. Pod koniec lat 30-tych urządzał coroczne zawody strażackie — to było święto dla całego Opatowa; zawody uświetniały występy orkiestry strażackiej. Mieszkaliśmy wtedy w Opatowie w rynku, w mieszkaniu wynajmowanym od Żyda, w domu zresztą bez wygód, bez ubikacji w mieszkaniu (mama zawsze mówiła, że jej marzeniem jest łazienka z bieżącą wodą!). W dniu imienin ojca 9 listopada orkiestra strażacka zawsze przychodziła pod dom i grała; potem była zapraszana przez rodziców na poczęstunek. Przed wojną w remizie urządzono pierwszą w Opatowie salę kinową.
Ojciec organizował też wyjazdy lekarzy do okolicznych wsi: ustalało się termin, najczęściej była to niedziela, i przyjmowano wszystkich chorych, udzielano porad. Oczywiście była to działalność czysto społeczna.
Dopiero w 1938 r. ojciec wraz z rodziną przeniósł się do własnego wybudowanego domu, zatrudnił fornala i utrzymywał konie, aby dojeżdżać do chorych.


Czasy wojenne
W czasie okupacji Niemcy zrobili ojca lekarzem powiatowym opatowskim i sandomierskim, ale w Sandomierzu był drugi lekarz, który był zastępcą ojca, tak że nie musiał tam dojeżdżać. Sprawował też funkcję dyrektora szpitala. W związku z tym miał przymusowe kontakty z władzami niemieckimi i Niemcy czasem przychodzili do nas do mieszkania. Przychodzili też potajemnie do ojca żołnierze niemieccy, aby ich leczył, gdy zachorowali na chorobę weneryczną; bali się zgłosić do swojego wojskowego lekarza, bo zaraz ich wysyłano na front, prosili więc o pomoc ojca.
Burmistrzem Niemcy zrobili pana Kulaka, który był bardzo porządnym człowiekiem. Ojciec się z nim często spotykał służbowo. Kiedyś się zmówili i zaprosili szefa SD, który był najwyższą władzą niemiecką w powiecie, do kawiarni na pogawędkę. W Opatowie była jedna elegancka kawiarnia na rynku – Kulniewa. Zaaranżowali dłuższą rozmowę przy alkoholu, dolewając zwłaszcza Niemcowi i próbując w czasie wieczoru wyciągnąć od niego jakieś informacje. Udało się — w trakcie spotkania Niemiec dobrze już podpity pokazał im listę osób, które będą wkrótce aresztowane. Panowie zapamiętali nazwiska i wszystkie te osoby zostały w porę ostrzeżone. Szef SD może się czegoś domyślał, nie wyciągnął jednak żadnych konsekwencji, zapewne obawiając się kompromitacji w oczach swoich przełożonych.
 Ojciec pracował w Opatowie przez 50 lat, był bardzo szanowany nie tylko w mieście, ale i w szerszej okolicy. Imponował mi swoją postawą, poświęceniem, ale także spokojem, zrównoważeniem, stosunkiem do chorych. Potrafił też pięknie przemawiać, był bardzo rodzinny, zżyty ze swoimi siostrami. Po wojnie miał propozycje awansu,  proponowano mu stanowisko lekarza wojewódzkiego w Poznaniu; ojciec odmówił, nie chciał być urzędnikiem, chciał leczyć ludzi, poza tym nie wyobrażał sobie życia poza Opatowem. W 1965 roku został laureatem konkursu ogłoszonego przez „Słowo Ludu” z Kielc na najpopularniejszego człowieka roku.
Ojciec mimo podeszłego wieku do końca jeździł do chorych i do szpitala. Rodzice wyprowadzili się z Opatowa dopiero w 1970 r. i zamieszkali wraz z moją rodziną  w Rudce. Dwa lata później w wieku 88 lat ojciec zmarł.



(Wysłuchała Dorota Giebułtowicz,
Warszawa, 8 marca 2014 r.)

Dr Jan Gliński, ur. w 1915 r. w Wiedniu. Kształcił się przez cztery lata w Rydzynie,  tam otrzymał świadectwo dojrzałości (1934 r.)  Wstąpił na Wydział Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego, noszącego wtedy imię Józefa Piłsudskiego; absolutorium zdobył w 1939 r. We wrześniu brał udział w walkach Grupy „Polesie” gen. Kleeberga. W lutym 1942 r. wstąpił do organizacji „Unia”, która weszła następnie w skład Armii Krajowej. Prowadził szkolenie sanitariuszek w Zgrupowaniu „Gurt” w 3 kompanii. W Powstaniu Warszawskim był dowódcą punktu ratowniczo-sanitarnego w Śródmieściu. Okrążeni i wyprowadzeni przez Niemców wraz z całym personelem sanitarnym (18 dziewcząt) uciekli z transportu we Włochach pod Warszawą. Gliński nawiązał kontakt z miejscowym dowódcą AK i został wraz z całym personelem sanitarnym skierowany do wsi Górce (obecnie część Warszawy – dzielnica Wola), tam objął opieką szpitalik powstańczy.  Po wojnie ujawnił swą przynależność do AK, w maju 1945 wyjechał na Dolny Śląsk. Przez miesiąc pracował w szpitalu w Trzebnicy.
W czerwcu 1945 został lekarzem powiatowym w Zgorzelcu, organizował tam od podstaw szpital. Od 1952 r. szykanowany przez miejscowe władze administracyjne za przynależność do AK, przeniósł się w 1954 r. do Sanatorium Przeciwgruźliczego w Rudce, pow. Mińsk Mazowiecki, gdzie pracował kolejno na stanowiskach asystenta, ordynatora (od 1964) i dyrektora (od 1972).
Współpracownik naszego pisma.