Dzisiaj: | 327 |
W tym miesiącu: | 6059 |
W tym roku: | 38873 |
Ogólnie: | 513277 |
Od dnia 21-09-2006
Bezsensowne szafowanie życiem setek tysięcy żołnierzy
przez czołowych dowódców w I wojnie światowej na przykładzie generałów Falkenhayna i Haiga
Wprowadzenie
Zamiarem autora nie jest ani potępienie wojny jako takiej, bo zawsze związana jest z ofiarami ludzkimi, ani rozważania na temat słynnego dulce et decorum est pro patria mori (Słodko i zaszczytnie jest umrzeć dla Ojczyzny - Red.). Chodzi tu wyłącznie o kwestię moralną związaną z wojną: o to, że podczas I wojny światowej niewyobrażalne masy żołnierzy zostały pognane na pewną śmierć tylko i wyłącznie w bezbożnej nadziei, że po stronie wroga zginie jeszcze więcej żołnierzy, żeby tym sposobem „...doprowadzić Francję poprzez wykrwawienie do rozsądku...” — jak szef niemieckiego sztabu generalnego, generał Erich von Falkenhayn pisał w liście z 8. lipca 1916 r. do cesarza Wilhelma II.
Już w amerykańskiej wojnie domowej 1861–1865, ale i później w niemiecko-francuskiej wojnie 1870-1871 powstał fenomen „zindustrializowanej wojny narodowej”, z każdorazowym wciągnięciem całego narodu do wojny, co dzięki ulepszonej technice broni (od końca XIX w. np. karabin maszynowy) i lepszej logistyce (np. dobrze rozwinięta sieć kolejowa zarówno we Francji jak i w Niemczech) oraz dzięki powszechnemu obowiązkowi służby wojskowej prowadziło do utworzenia dobrze uzbrojonych ogromnych armii. Po stronie niemieckiej w sierpniu 1914 r. aż 1.500.000 żołnierzy było gotowych do ataku na Zachodzie. Naprzeciw 70 niemieckim dywizjom piechoty stanęły 92 dywizje alianckie. Ta rozdymana masa żołnierzy, będąca do dyspozycji sztabów generalnych walczących stron, mogła, przy całkowitej anonimowości pojedynczych osób, prowadzić do poczucia możliwości „czerpania pełną garścią” przy wprowadzaniu wojsk do walki. Ponadto problem kierowania tak wielkimi masami nie był jeszcze technicznie rozwiązany, co dotyczyło przede wszystkim efektywnego przekazywania informacji między walczącymi jednostkami a ich sztabami, w szczególności sztabami generalnymi — co dla Niemców podczas jesiennej ofensywy 1914 r. miało niemal katastrofalne skutki.
Uwzględniając ponadto, że po stronie niemieckiej dopiero jesienią 1914 r. nowe oddziały częściowo były prowadzone przez starszych zmobilizowanych oficerów, nie obeznanych z nowszymi sposobami walki (a z pewnością po stronie alianckiej było podobnie), możliwe do uniknięcia wielkie straty nie zadziwiają, ale bezwzględność i gotowość do ponoszenia strat, z jaką planowano i prowadzano jednostki wojskowe do walki, zadziwia tym bardziej. Dotyczy to np. tzw. planu Schlieffena, stanowiącego jedyny plan walki z Francją, bez planów alternatywnych, co już ze względu na powiązanie ataku na Francję z równoczesnym zagrożeniem mobilizacją rosyjską można by nawet określić jako niebywałe zaniedbanie obowiązków przez niemiecki sztab generalny.
Nie inaczej było po stronie aliankiej. I tutaj już tzw. „Plan XVII” francuskiego sztabu generalnego zakładał także koncepcję bezwzględnego szastania życiem ludzkim.
To pozbawione skrupułów nieliczenie się ofiarami ludzkimi znalazło swoje semantyczne odbicie w takich wyrażeniach jak „młyny krwi” (niem. Blutmühlen) itp. jako określenia wielkich bitew, także w osobistych wypowiedziach Falkenhayna1.
Dwie bitwy jako przykład
Chociaż to nieliczenie się stratami ludzkimi można zaobserwować u całego szeregu dowodzących generałów w wielu bitwach, także w przeszłości (np. Napoleon, rosyjscy marszałkowie Dybicz i Paskiewicz w 1831 r., itd.), dwie wielkie bitwy w I wojnie światowej wskazują przykładowo nie znaną wcześniej w tym wymiarze rażącą bezwzględność dwóch głównodowodzących generałów: Ericha von Falkenhayna i Douglasa Haiga.
1. Bitwa pod Verdun
Pod koniec 1915 r. Falkenhayn i jego doradcy w niemieckim sztabie generalnym doszli do przekonania, że Francja w swych wysiłkach doszła niemal do granic wytrzymałości i stoi w obliczu klęski. Ponieważ decydujący główny atak ze względu na liczebną przewagę aliancką nie wchodził w rachubę, Falkenhayn proponował ograniczoną ofensywę w miejscu tak ważnym dla Francji, że dowództwo francuskie byłoby gotowe, wprowadzić do walki „ostatniego żołnierza”; w ten sposób można by siły francuskie „wykrwawić”2. Takim miejscem była twierdza Verdun. Stojąca pod Verdun 5. Armia, dowodzona nominalnie przez niemieckiego następcę tronu Wilhelma, została wzmocniona o 10 dywizji i wyposażona w 1200 armat
(z 2.500.000 pociskami artyleryjskimi!). Falkenhayn z początku nie planował zdobycia samego Verdun; celem jego było tylko zajęcie pobliskich wzgórz, by stamtąd wziąć miasto pod masywny obstrzał artyleryjski. Jego oczekiwania były następujące:
— albo Francuzi nie wytrzymają wysokich strat spowodowanych bombardowaniem i uznają Verdun za stracone,
— albo będą trzymać się twierdzy za wszelką cenę, bez względu na straty, które osłabią wojsko w taki sposób, że w końcu będą zmuszeni Verdun poddać, co spowoduje moralne załamanie się Francji.
Już podczas robienia planów Falkenhayn mawiał często, że wojsko francuskie trzeba „wykrwawić”, niepokojąc tym księcia Wilhelma, chociaż takie krwiożercze wyrażanie się było wówczas między wyższymi wojskowymi, dyplomatami i politykami powszechne. Że bitwę pod Verdun od początku określano jako „bitwę do wykrwawienia” [Ausblutungsschlacht] i „pompę krwi” [Blutpumpe], wywołało wśród żołnierzy wielkie rozgoryczenie i ostrą krytykę cynizmu ich dowództwa3. „Strategia osłabienia” Falkenhayna, dążąca do fizycznego wyniszczenia wroga w „pompach krwi”, zawężała polityczną i dyplomatyczną swobodę działania kanclerza Rzeszy Bethmanna Hollwega, który chciał straty zadane przez wojnę trzymać na możliwie niskim poziomie, by nie wykluczyć możliwości pokojowego rozwiazania konfliktu. Co więcej, logiczna konsekwencja takiego działania, że i własne siły w tak toczonej bitwie mogłyby się tak samo załamać i wykrwawić, nie była uwzględniana.
Od 21 lutego 1916 r. oddziały niemieckie daremnie próbowały zdobyć wzgórza potrzebne do realizacji planu. Tereny zdobyte ze strasznymi ofiarami, stracono częściowo znów jesienią 1916 r. We wzajemnym ogniu zaporowym artylerii, w stałych atakach i kontratakach piechoty, życie traciło codziennie tysiące żołnierzy. Stojący za tym wszystkim cyniczny plan „wykrwawić Francję”, nie przyniósł spodziewanego wyniku ze względu na własne straty: w końcu śmierć 317 tys. Francuzów kosztowała życie 282 tys. Niemców. Dla przykładu: liczba wszystkich niemieckich poległych w wojnach lat 1864, 1866 i 1870/71 wynosiła razem „tylko” 33.351 żołnierzy. Chociaż już od połowy marca, najpóźniej od początku kwietnia 1916 stało się jasne, że plan był fiaskiem i następca tronu żądał ze względu na ogromne straty zaniechania dalszej walki, Falkenhayn ze względów prestiżowych nie przerwał walki: ponieważ w takim wypadku ogromne straty okazałyby się bezsensowne; ponieważ wróg z pewnością cierpiał więcej; ponieważ chciał wykrwawić armię francuską; ponieważ łudził się nadzieją szczęśliwszego zwrotu okoliczności; ponieważ był zdania, że uniemożliwia tym aliancką ofensywę. Po ostatnim wysiłku w czerwcu oddziały niemieckie zaniechały dalszych ataków, ograniczały się tylko do — powiązanej z jeszcze większymi stratami — obrony. Dopiero we wrześniu na rozkaz Hindenburga, następcy Falkenhayna, ofensywę tę zaniechano.
2. Bitwa nad Sommą
1 lipca 1916 r., po ogromnym artyleryjskim ogniu burzącym zaczęła się brytyjska ofensywa mająca odciążyć Verdun. Przyszła późno, choć pierwsze rozmowy w celu przedsięwzięcia wspólnej ofensywy odbyły się już podczas konferencji dowódców alianckich 15 grudnia 1915 r. w Chantilly, a generał Joffre od lutego 1916 r. naglił brytyjskiego głównodowodzącego Haiga do odpowiednich akcji. Marszałek Polowy Sir Douglas Haig planował tam, gdzie stykał się brytyjski odcinek frontu z francuskim, przełamać linie niemieckie. Plan ten był podobny w swej prostocie do planu Falkenhayna, choć celem nie było tylko skruszenie morale przeciwnika i wykrwawienie. Przed bitwą Haig oświadczył, że atak nastąpi dopiero po całkowitym zniszczeniu linii wroga przez artylerię. Zadaniem piechoty miało być tylko zajęcie tego terenu. Ale choć w pierwszym dniu bitwy Anglicy stracili już 60 tys. żołnierzy (w tym 20 tys. zabitych), Haig nie dał rozkazu zaprzestania ataku.
Ten sam upór można było zaobserwować także po stronie francuskiej, gdzie brano gigantyczne straty ludzkie w rachubę, by uzyskać minimalne korzyści terytorialne. W ciągu tej bitwy Brytyjczycy stracili 419.654, Francuzi 194.451 żołnierzy, a straty niemieckie — nie ma tu oficjalnych liczb — były szacowane na maksymalnie 650 tys. W sumie straty wynosiły więc ok. 1.200.000 osób4! Można zresztą kwestię wysokości strat niemieckich pozostawić otwartą, bo w związku z ofensywą nad Sommą chodzi o rolę Haiga. Według (upiększonych?) liczb podanych przez samego Haiga w jego dzienniku wojennym, straty brytyjskie wynosiły 361 tys. żołnierzy, a francuskie 181 tys. Także przy tych niższych liczbach od razu rzuca się w oczy, że liczba strat francuskich jest o połowę mniejsza od brytyjskich, mimo że liczba walczących w tej bitwie Francuzów i Brytyjczyków była mniej więcej równa. Co więc było przyczyną tak wysokich brytyjskich strat?
Po pierwsze niedoświadczenie bojowe posłanych w ogień „świeżych” oddziałów, (co zresztą później Haig uważał za przyczynę niepowodzenia), choć to niedoświadczenie było jemu przecież wiadome i nie postrzymało go od posyłania tychże oddziałów raz po raz na nowo do ataku.
Po drugie błędy strategiczne i taktyczne, np. generał Haig wybrał jako cele ataku najlepiej umocnione pozycje niemieckie, położone na wzgórzach; żołnierze musieli atakować „pod górę”. Błędy takie, powiązane zawsze z ogromnymi stratami, popełniał niestety Haig zarówno przed, jak i po bitwie nad Sommą. Ale katastrofalne straty nie zmieniły nic w pozycji Haiga jako głównodowodzącego, mimo że premier Lloyd George był wobec niego coraz bardziej krytycznie nastawiony.
Po trzecie przeszacowano efektywność własnej artylerii: linie obronne przeciwnika nie były — jak Haig mniemał — zniszczone i gotowe do zajęcia, lecz jeszcze na tyle nieuszkodzone, że przyjęto atakujących śmiertelnym ogniem, na dodatek prędkość atakujących i ogień artyleryjski nie były odpowiednio do siebie dostosowane. Takich błędów można by wskazać więcej.
Przede wszystkim jednak nie wyciągnięto z tych błędów żadnych konsekwencji, bezsensowne ofiary potęgowano dalszymi bezsensownymi ofiarami. Podsumujmy cytatem: „Katastrofalne straty i strategiczna bezmyślność podczas bitwy nad Sommą ukazują chełpliwą postawę wysokich w randze wojskowych. Tępej upartości Haiga nie ustępowała w niczym ostra zuchwałość Focha [... ]. 15 tygodni permanentnej walki nie doprowadziły do niczego”5. Także nadzieje Haiga na wyczerpanie się Niemców w ciągu sześciu tygodni nie spełniły się.
Odpowiedzialność a poczucie odpowiedzialności
Każdy dowódca, dowodząc najmniejszą jednostką wojskową, jest odpowiedzialny za życie jemu podległych żołnierzy. Jako „Generalstabschef” armii niemieckich Falkenhayn od jesieni 1914 r. był odpowiedzialny za planowanie i przeprowadzenie „młynu krwi” pod Verdun.
Jako „Commander in Chief” brytyjskich sił ekspedycyjnych (BEF) Haig był odpowiedzialny za ofensywę nad Sommą.
Jako głównodowodzący obaj generałowie byli odpowiedzialni za życie im podległych i wprowadzonych do walki żołnierzy. Wnioskować można, że zarówno Falkenhayn jak i Haig mieli podobne poglądy militarno-polityczne dotyczące przeprowadzanie operacji wojennych i także związanych z tym ofiar. Na skutek ich wymyślonych z dala od frontu planów i odpowiednich rozkazów setki tysięcy żołnierzy ginęły w walce, i to nawet wtedy, gdy obaj dowódcy ze względu na dotychczasowe wyniki ofensywy musieli zdawać sobie sprawę, że dalsze ataki nie obiecywały sukcesu, a mogły spowodować tylko bezsensowne dalsze ofiary w ludziach. Chyba że jako sens pojmowano „wykrwawienie”, jak czynił to Falkenhayn, albo „wyczerpanie” wroga, jak czynił to Haig.
Tu nasuwa się prawie automatycznie myśl, że może nie byli aż tak zdeprawowani lekkomyślnie szafując życiem setek tysięcy ludzi, że na ich zachowanie miały wpływ szerzące się w Europie na przełomie XIX i XX wieku ideologie społeczno-polityczne, takie jak nacjonalizm, socjalizm, rasizm lub darwinizm społeczny, które odsunęły chrześcijański światopogląd na bok i w imię narodu, klasy lub rasy poświęcały życie jednostek. Ale nawet jeśli te idee miały wielki wpływ na sposób myślenia ich zwolenników, to jednak wszystko zależy od charakteru pojedynczych osób. Szukając przyczyn ich szczególnej bezwzględności trafia się na pewne równoległości w ich życiorysach:
Obaj byli rówieśnikami (urodzeni w 1861 r.) i — jak większość ówczesnej generalicji — pochodzenia drobnoszlacheckiego (co jednak u Haiga było trochę wątpliwe).
Obaj mieli wykształcenie czysto wojskowe (oparte jak we wszystkich krajach europejskich: na bitwach przeszłości, a w pracy sztabowej nie odpowiadające wymaganiom nowoczesnego prowadzenia wojny).
Obaj byli zawodowymi żołnierzami z doświadczeniem zagranicznym (udział w wojnach kolonialnych).
Obaj byli bardzo ambitni i zdolni do przystosowania się, ale nie wyróżniali się intelektualnie.
Obaj szukali i znaleźli protekcję wyższych stopniem wojskowych; Falkenhayn przez dzielność i świetne maniery, (choć wśród innych dowódców nie miał pzyjaciół); Haig przede wszystkim przez świetny wygląd (strikingly handsome).
Obaj cieszyli się poparciem swoich dworów; Falkenhayn wpierw za pośrednictwem brata pełniącego wysoki urząd dworski w Berlinie, a od r. 1907/08 już bezpośrednio uchodził za faworyta cesarza; Haig poprzez obecność starszej siostry na dworze królewskim w Londynie, a później przez osobistą przyjaźń z królem Georg'em V. To że w 1915 r. mimo dwóch zawinionych porażek z wielkimi stratami w ludziach (Neuve Chapelle i Loos) został głównodowodzącym Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych (BEF), zawdzięczał więcej intrygom i dobrym stosunkom niż zdolnościom.
Obydwóch podejrzano o pewne wady charakteru: Falkenhayn jako młody oficer rzekomo był notorycznym graczem6, co może psychologicznie wyjaśnić jego strategię stawiania wszystkiego na jedną kartę i trzymania się uporczywie raz powziętej decyzji. U Haiga ten upór wynikał prawdopodobnie ze świadomości niedostatków własnych fachowych kwalifikacji i miał może zasłaniać błędy w koncepcjach i fałszywe decyzje. Haig z tej przyczyny dopuszczał się później nawet manipulacji historii Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych w I wojnie światowej7. Dodatkowo jeszcze otaczała go aura homoseksualizmu: był protegowanym dowódców (Sir E. Wood, lord Kitchner, lord Esher), znanych ze swych homoseksualnych skłonności.
Choć obaj — wypełniając powierzone im zadanie wygrania wojny — stali pod wojskowo-technicznym przymusem, to jednak obaj zaniechali — zgodne ze swoim obowiązkiem — rozważenia między aktualnym celem a odpowiedzialnością za życie żołnierzy im powierzonych.
Czy rozkazy Falkenhayna i Haiga, skutkujące bezsensownymi ofiarami setek tysięcy żolnierzy, nie powinny mieć konsekwencji prawnych? Pytanie, czy obydwaj nie naruszyli międzynarodowego prawa wojennego, uregulowanego w IV Układzie Haskim z 1907 r., uznanego przez wszystkie ówczesne mocarstwa europejskie, można pozostawić otwarte. Bo przecież chodziło tu o przechodzące wszelką miarę szafowanie życiem „własnych” żołnierzy. Dlatego postępowania Falkenhayna powinno być osądzone przez niemieckie (wojskowe) prawo karne. Podobnemu osądowi wg prawa angielskiego powinien podlegać generał Haig. Ale ani wobec Falkenhayna w Niemczech, ani wobec Haiga w Anglii nigdy nie doszło nawet do odpowiednego śledztwa, mimo że po wojnie mnożyły się krytyczne głosy dotyczące ogromnych strat w ludziach, szczególnie w Anglii wobec Haiga.
Pozostaje więc moralna odpowiedzialność za bezsensowne szafowanie życiem setek tysięcy żołnierzy. Ale do tej odpowiedzialności obydwaj się nigdy nie przyznali — zarówno Falkenhayn jak i Haig milczeli i ani słowem w swych obszernych powojennych publikacjach nie okazali skruchy.
Erhard Brödner
Kolonia
Ważniejsza bibliografia:
Holger Afflerbach: Falkenhayn. Politisches Denken und Handeln im Kaiserreich; wyd. 2., München 1996,
Thomas Nipperdey Deutsche Geschichte 1866 -1918. II tom, Machtstaat vor der Demokratie, München 1998,
Niall Ferguson: Der falsche Krieg. Der Erste Weltkrieg und das 20. Jahrhundert, München 2001,
Günter Wollstein: Theobald von Bethmann Hollweg. Letzter Erbe Bismarcks, erstes Opfer der Dolchstoßlegende, Göttingen/Zürich 1995
Gordon A. Craig: Deutsche Geschichte 1866-1945. Vom Norddeutschen Bund zum Ende des Dritten Reiches, München 1980
Heinz Kraft: Das Problem Falkenhayn. Eine Würdigung der Kriegsführung des Generastabschefs, w: Die Welt als Geschichte, wyd. E. Stier i F. Ernst, rocznik 22, 1962
Gaston Bodart: Losses of Life in Modern Wars, Oxford 1916,
Alistair Home: Des Ruhmes Lohn. Verdun 1916. Minden 1964,
John Keegan: Der Erste Weltkrieg, Der Erste Weltkrieg. Eine europäische Tragödie, Reinbeck 2001.
Denis Winter: Haig's Command, A. Reassessment, London 2001.
Correlli Barnett: Anatomie eines Krieges. Eine Studie über Hintergründe und entscheidende Phasen des Ersten Weltkriegs, München-Esslingen 1963.
Sylwetki generałów
Douglas Haig (ur. 1861 zm. 1928) -generał brytyjski, później marszałek polny, dowódca Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych w czasie I wojny światowej, realizator kontrowersyjnego sposobu prowadzenia wojny, oskarżany m.in. nadmierne szafowanie życiem żołnierzy i dążenie do przełamania frontu za wszelką cenę. Jego taktyka opierała się na wyeliminowaniu jak największej liczby Niemców, mimo że również straty armii brytyjskiej były ogromne. Po zakończeniu I wojny został uhonorowany tytułem szlacheckim.
-----
Erich von Falkenhayn (ur. 1861, zm. 1922 ) - pruski generał piechoty, w latach 1914-1916 naczelny dowódca armii niemieckiej.
Odwołany w sierpniu 1916 r. z frontu zachodniego, został dowódcą 9 Armii walczącej przeciwko Rumunii (wrzesień 1916 - czerwiec 1917). W związku
z niepowodzeniami – w lutym 1918 r. został ponownie odwołany. Przed końcem wojny dowodził jeszcze niemiecką 10 Armią stacjonującą początkowo na Ukrainie, potem na Białorusi.
Falkenhayn jako młody oficer rzekomo był notorycznym graczem, co może psychologicznie wyjaśnić jego strategię stawiania wszystkiego na jedną kartę.