Dzisiaj: | 343 |
W tym miesiącu: | 2064 |
W tym roku: | 40976 |
Ogólnie: | 468027 |
Od dnia 21-09-2006
„Gazeta Wyborcza”, która przez lata traktowała Litwinów z dużą przychylnością, natomiast Polaków na Litwie z pewnym lekceważeniem, zmieniła swoje nastawienie. Ale tylko w stosunku do tych pierwszych. O tej zmianie może świadczyć wymowny tytuł komentarza Bartosza T. Wielickiego: „Musimy przeczekać fochy Wilna” (GW, 15.10.2014). Autor wypomina politykom litewskim (rychło w czas) ich antypolskie fobie, brak uregulowań praw mniejszości polskiej zgodnych z normami europejskimi, niedoinwestowanie „polskich” rejonów na Wileńszczyźnie, wreszcie sekowanie firm polskich, które prowadzą interesy na Litwie.
Prawda, tyle że to nic nowego. Litwini nie zachorowali nagle na antypolonizm. Wszystko im można zarzucać, ale nie brak konsekwencji. Poza krótkim okresem, zaraz po odzyskaniu niepodległości, gdy na Litwie obowiązywała wręcz wzorcowa, lecz niestety tymczasowa ustawa o ochronie mniejszości narodowych, sprawy polskie nie szły w dobrym kierunku. Były reprywatyzacyjne manipulacje z poszerzaniem obszaru administracyjnego Wilna w celu rugowania Polaków z najlepszych terenów podmiejskich; było ograniczanie polskiej matury i przedmiotów obowiązkowych w języku polskim; było i jest usuwanie polskich inskrypcji na murach zabytkowych budowli, także niestety kościołów; był zdumiewający, bo zorganizowany przez Kurię wileńską „zajazd” na kościół dominikanów w celu odebrania Polakom otaczanego przez nich wielką czcią i chronionego jak największy skarb, zwłaszcza w czasach sowieckich, obrazu Jezusa Miłosiernego.
Przypadkowi Stanisława Narutowicza, którego Litwini przemianowali na Stanislovasa Narutaviciusa, łącznie ze zmianą napisu na jego grobie, bo jakże to może być, żeby jeden z założycieli Państwa Litewskiego nosił polskie nazwisko, poświęciliśmy wiele miejsca w naszym czasopiśmie (patrz: „Bunt...” nr 2/2013 i 5/2013).
Polsko-litewski Traktat o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy z 1994 roku gwarantuje litewskim Polakom i polskim Litwinom zachowanie oryginalnej pisowni nazwisk z użyciem wszelkich koniecznych znaków diakrytycznych. Tymczasem Państwowa Komisja Języka Litewskiego orzekła ostatnio, że polskie nazwiska zagrażają czystości języka litewskiego i ten werdykt jest dla parlamentu litewskiego ważniejszy od międzypaństwowej umowy, którą ratyfikował.
Przez wiele lat kolejne polskie rządy z pobłażliwością traktowały antypolskie działania litewskich władz. Tolerowano nieprzestrzeganie dwustronnej umowy i niedotrzymywanie kolejnych obietnic, które przy różnych okazjach padały ze strony Wilna. Czym to było spowodowane? Dogmatycznym stosowaniem się do wskazań Jerzego Giedroycia (diagnozy wielkich ludzi nie zawsze mają zastosowanie w zmieniającym się świecie) czy też nieumiejętnością doboru właściwych ludzi do prowadzenia polityki zagranicznej? Wystarczy przypomnieć niesławnie zapisanego w pamięci wileńskich Polaków ambasadora prof. Jana Widackiego (lata 1992-1996), który spuentował swoją misję dyplomatyczną wykonując efektowny obrót: przestał być ambasadorem Rzeczypospolitej Polskiej na Litwie, został konsulem honorowym Republiki Litewskiej w Polsce. Nic dodać, nic ująć.
Niepotrzebne są nam w stosunkach z Litwą wielkopańskie gesty: ataki złości w stylu ministra Radosława Sikorskiego ani wybryki podobne do tego, którym popisali się w ubiegłym roku kibice Lecha Poznań (patrz: Piotr Łossowski:„O skandalu na poznańskim stadionie”, „Bunt...” nr 4/2013). Jeśli nie ma się dość mocnych argumentów — nieważne, politycznych, czy futbolowych — łatwo narazić się na śmieszność.
Potrzebna jest spokojna, rzeczowa i konsekwentna polityka: upominanie się o prawa Polaków, o zachowanie wielowiekowego dziedzictwa wspólnego dla obu narodów i dbanie o polskie interesy na Litwie. Ale nie będzie to możliwe bez solidarnego współdziałania z organizacjami reprezentującymi litewskich Polaków: Związkiem Polaków na Litwie i Akcją Wyborczą Polaków na Litwie (AWPL). A z tym niektóre środowiska opiniotwórcze w kraju — w tym „Gazeta Wyborcza” — mają ogromny problem.
Czytamy w komentarzu Bartosza T. Wielickiego: „Warszawa powinna jednak przyjrzeć się dziwnemu zbliżeniu przywódców polskiej mniejszości z Rosją. Waldemar Tomaszewski, szef Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, dał się ostatnio sfotografować z tzw. wstążką gieorgiewską w klapie, symbolem, który noszą prorosyjscy separatyści na Ukrainie. Nie wiadomo, czy chciał poprzeć odbudowę rosyjskiego imperium, czy tylko zabiegał o głosy rosyjskiej mniejszości. Ale to bez znaczenia. Polska powinna go bojkotować”.
Żeby wypowiadać się o litewskich Polakach, trzeba ich trochę znać, rozmawiać z nimi i przynajmniej próbować zrozumieć. W innym wypadku jest tylko traktowanie z góry i mędrkowanie.
Nie jest tajemnicą, że Polacy na Litwie mają prorosyjskie sympatie, podobnie zresztą jak spora część społeczeństwa litewskiego (gdyby było inaczej, władze litewskie nie rozważałyby na serio możliwości blokowania telewizyjnych kanałów rosyjskojęzycznych). Pamiętam moje rozmowy z przyjaciółmi wileńskimi jeszcze przy okazji wojny czeczeńskiej. Ogólnie mówiąc: mieli nieco inne widzenie sprawy, niż my w Polsce. Zwłaszcza starsi wiekiem wilniucy dość powszechnie uważają, że władza sowiecka była dla nich bardziej opiekuńcza niż władza litewska. To podobny mechanizm psychologiczny jak sentyment do PRL-u części naszego społeczeństwa.
Dlatego sojusz AWPL z mniejszością rosyjską, zresztą trwający już od dziesięciu lat, nie wywołuje w środowisku polskim na Litwie większych oporów. Wcześniej, gdy startowali samodzielnie, wynik wyborczy był słabszy i łatwiej było Litwinom wymanewrować polskich przedstawicieli w Sejmie czy Radzie Miasta Wilna. W wyborach 2012 r., dzięki wspólnemu startowi z Sojuszem Rosyjskim, Akcja Wyborcza po raz pierwszy przekroczyła 5 procentowy próg wyborczy i wprowadziła do sejmu litewskiego ośmiu posłów. Udało się jej wejść do koalicji rządowej,
Jacek Giebułtowicz