Dzisiaj: | 113 |
W tym miesiącu: | 4370 |
W tym roku: | 23366 |
Ogólnie: | 497769 |
Od dnia 21-09-2006
Poniżej prezentujemy fragmenty dziennika Jana Stocka, oraz kartki, które przesyłał z drogi do niewoli rosyjskiej i pobytu w Turkiestanie, głównie adresowane do dzieci: Tadzia i Zosi.
Droga do niewoli wiodła przez Lwów, Kijów, Syzrań, Penzę, Samarę do Taszkientu
Pochodził z niezamożnej rodziny niemieckiej z Dobromila (woj. Lwowskie, obecnie na Ukrainie).
Po zdaniu matury w Przemyślu, studiował fizykę na Uniwersytecie Lwowskim utrzymując się z korepetycji. Zwrócił na siebie uwagę Mariana Smoluchowskiego i został przez niego zatrudniony w Zakładzie Fizyki jako „demonstrator”, później asystent na Uniwersytecie Lwowskim. W 1905 ukończył studia i z powodu trudnych warunków materialnych podjął dodatkową pracę jako nauczyciel gimnazjum we Lwowie. W 1906 roku zrezygnował z pracy w gimnazjum i na Uniwersytecie i został nauczycielem fizyki i matematyki w gimnazjum w Brzeżanach. Rozwinął tam działalność oświatową organizując np. wykłady pracowników lwowskich uczelni.
W lipcu 1908 doktoryzował się na Uniwersytecie Lwowskim na podstawie rozprawy z dziedziny hydromechaniki zatytułowanej: „Ruch kuli w cieczy lepkiej, równolegle do ściany nieskończenie dużej”. Praca została wysoko oceniona, otrzymał zasiłek i staż naukowy za granicą. W końcu tego roku wyjechał do Anglii i Niemiec, zwiedzał laboratoria na Uniwersytecie w Getyndze. W 1911 r. wrócił do pracy w Zakładzie Fizyki Uniwersytetu Lwowskiego. W 1912 habilitował się, a w rok później prowadził wykłady dodatkowo na Politechnice Lwowskiej.
Na przełomie roku 1914/15 przebywał w Wiedniu, gdzie w zakładach Simensa zapoznawał się z pracą precyzyjnych aparatów elektrycznych.
Po wybuchu I wojny światowej w 1914 został zmobilizowany do armii austro-węgierskiej jako rezerwista zapasowy. Penił służbę w VII obwodzie obronnym twierdzy (w części południowej z koszrami w Pikulicach). Po kapitulacji w marcu 1915 r. dostał się do niewoli rosyjskiej i został wywieziony do Taszkientu (Turkiestan, obecnie Uzbekistan).
Prowadził tam samodzielne studia z fizyki i działalność oświatową wśród jeńców Polaków. We wrześniu 1918 r. przedarł się przez ogarniętą rewolucją Rosję do Dobromila.
W 1919 otrzymał profesurę zwyczajną fizyki w tworzącej się Akademii Górniczej w Krakowie.
Był pierwszym prodziekanem, a następnie dziekanem Wydziału Górniczego (rok 1920/21). Był bardzo aktywnym pracownikiem naukowym, postarał się o zakup w Wiedniu aparatury dla laboratorium fizycznego, zorganizował bursę dla studentów u augustianów przy ul. Paulińskiej, jako prezes oddziału krakowskiego Polskiego Tow. Fizycznego zorganizował w Krakowie w 1924 r. drugi Zjazd Fizyków Polskich. Interesował się radiotechniką, jako współzałożyciel Krakowskiego Radioklubu redagował dwutygodnik „Radio dla wszystkich”.
Zmarł w Krakowie po operacji wrzodu żołądka i wyrostka robaczkowego 19 kwietnia 1925 r. w wieku 44 lat. Pochowany w Dobromilu.
Fragmenty dziennika z twierdzy Przemyśl dr Jana Stocka
27 IX 1914 r. niedziela, godz. 2 po południu
Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Strach pomyśleć o tym, że było i może być życie inne lepsze, niezależne, poświęcone pracy ulubionej! O chwili przywitania się z rodziną, bo to tak bardzo niepewne. Bezpośrednio nie grozi na razie niebezpieczeństwo, bo siedzimy za górą, na której stoją forty, ale śmierć w tych czasach ma dużo pomocników i nie przebiera. I o niej nieraz myślę. I żal mi wtedy tylko Jańci i dzieci, życia i ludzi nie bardzo. Bo znowu chodzi o krótszy czas przejściowy między życiem, do któregośmy się przyzwyczaili, a tamtą stroną, do której musimy się przyzwyczaić, bez względu na to, czy tam jest nic, wieczne spanie, jak sądzę, czy błądzenie duchów indywidualnych, czy wreszcie zlanie się ducha mego z wszech-duchem, podobnie jak ciała z resztą materii.
Pasja mnie porywa, kiedy widzę, jak każdy starszy oficer wyrzeka na młodszych, że nic nie robi, a sam patrzy tylko, aby dobrze zjeść i wypić i wyspać się. W porównaniu z prostymi żołnierzami są za dobrze wynagradzani, tak że im duże zostają sumy, podczas gdy żołnierze, robiący forsowną służbę nie zawsze mają do sytości jedzenia. Zrozumiałe to, jeśli się zważy, że oni mają rządy, a syty nie zrozumie nigdy głodnego.
28. IX. poniedziałek godz. 6.
Pochmurno, silny wiatr, dzień prawdziwie jesienny.
Bezczelni są Madziarzy. Biorą, co im pod rękę wpadnie, wpychają się, gdzie mogą. Dziś miałem dwa zajścia z nimi. Rano doniósł mi szewc nasz, że mu skradli skórę. Poszedłem do warsztatu, tam się najpierw wyparli, a potem dopiero się przyznali, że wzięli. Musieli oczywiście zapłacić. Po południu znowu wpakowało się trzech do kuźni naszej. Nasi ludzie są długą niewolą tak zahukani, że nie umieją bronić nawet swej własności i dają się na swej ziemi wypychać pierwszemu lepszemu przybłędzie. W najwyższej pasji wyrzuciłem ich z kuźni, zbesztawszy porządnie kowala za tchórzostwo.
Jutro wysyłam szewca i krawca po skórę i ubrania dla ludzi do miasta. Cieszę się każdą drobnostką, o którą ja jeden tylko dla nich się postarałem. Zresztą pies nie zapyta się o nich, czy potrzebują czego, czy nie. Jak inaczej jest, gdy przełożeni są tej samej narodowości, co ludzie.
Dziś otrzymałem płacę jako gażysta — 240 koron. Pieniędzy mam więc pod dostatkiem i przynajmniej ta strona życia wojskowego nie sprawia mi kłopotów. Dziś wyszedł pierwszy dziennik — przemyski — z wiadomościami.
29. IX. godz. 10 rano
Święty Michał dzisiaj patronuje Galicji. Nie bardzo widocznie mu zależy na niej, kiedy łzy, klęski, niedole ciągle na nią zsyła. Tu się nic nie wie o świętach. Wskutek tego dnie wydają się okropnie monotonne. Pracuje się bez przerwy; Pozornie zyskuje się na tym, w rzeczywistości dużo się traci, bo ludzie nie są w stanie bez odpoczynku dziennego czy w tygodniu pracować.
Na dworze huczy wiatr już drugi dzień, siekąc deszczem i powietrzem. Dziś przyjemniej siedzieć w domu, niż na dworze, zwłaszcza jeśli się chwilę zostanie samemu. (...) Wczoraj ostrzeliwano okręg Nr 6. ciężkimi działami, jak dotąd bez skutku. Jutro, w środę spodziewane jest ostrzeliwanie fortów w naszym okręgu.
Środa 2. XII. 1914. godz. 6-ta wieczorem
Jeśli lotnicy nieprzyjacielscy postawili sobie za cel wywołać panikę w twierdzy rzucaniem bomby, osiągnęli go w zupełności. Dziś w południe znowu latały nad miastem i nad Pikulicami i gdy tylko zabrzmiał sygnał trębacza, wszystko, co żyło w barakach uciekało na sąsiednie pola, aby ujść przed bombą. Nerwowość i podniecenie opanowało wszystkich. W mieście pewnie nie lepiej. Strzelają z armat bez przerwy i w nocy. Dzisiaj przywieźli moździerze — olbrzymy 30”5 cm i ustawili je na końcu Pikulic aby walić w baterie nieprzyjacielskie, podsuwające się coraz bliżej.
Z świata same dwuznaczne i niejasne wiadomości. Widocznie znowu na całej linii się cofają mimo zamianowania Hindenburga marszałkiem.
A propos lotników nasunęło mi się interesujące zagadnienie: jakiego celownika (aufsatz) należy użyć, aby trafić przedmiot znajdujący się w znanej odległości, w znanej wysokości nad poziomem. Zagadnienie rozwiązuje się elementarnymi środkami. Ostateczny wynik osiągnąłem, ale nie mam jeszcze przeglądu w poszczególnych wypadkach, bo brak mi logarytmów.
Sobota 19 XII 1914 r.
Mimo pomyślnych wiadomości z pola bitwy, nieprędko widocznie będziemy wolni, a końca wojny nie widać. Całą Polska z wyjątkiem Poznańskiego, wzdłuż i wszerz, stratowana i zniszczona. Czy wezmą to przy ostatecznym obrachunku pod uwagę. Jeżeli Polska wstanie, to byt swój, widzę coraz jaśniej, będzie zawdzięczała zazdrości potęg europejskich. Bo chyba dyplomaci niemieccy, angielscy, etc. nie odbiegli daleko sposobem myślenia od przeciętnych obywateli niemieckich. W razie więc zwycięstwa (po tej stronie terenu) Niemiec, duże mocarstwa nie zgodzą się na wzmożenie potęgi Niemiec, ale uchwalą utworzenie małego Królestwa Polskiego.
Poniedziałek 21. XII. 1914
Wobec zmian, które wojna przyniesie ze sobą, staje myśl jak przed murem zasłaniającym daleki widnokrąg. Nie ma absolutnie żadnych danych, które pozwalałyby prorokować o przyszłości i to po pięciu miesiącach strasznej wojny i straszniejszego jeszcze spustoszenia. Każdy naród ponosi tak kolosalne ofiary, że słusznie powiada, iż zatrzyma to, co zdobył, jeśli tylko będzie miał odpowiednie po temu siły. Więc Niemcom ani w głowie stwarzać Polskę, jeśli tylko zdoła utrzymać zdobyte prowincje. Pod tym względem pozbyłem się wszelkich złud w rozmowach prowadzonych nawet z szlachetniej myślącymi Niemcami. Pozostaje tylko jedna droga uzyskania samodzielności, o ile szczęście nie dopisze nam tak jak Albanii: pracować tak, jak Węgrzy nad usamodzielnieniem. (Na Albanię lubią się powoływać Niemcy, twierdząc że sztuczny utwór nie da się utrzymać. Bezczelność — porównywać Polaków z bandami albańskimi).
Dzisiaj mgła zaściela widnokrąg, przeto milczy artyleria z obu stron cały dzień, a aeroplany nie niepokoją miasta jak w sobotę; od rzuconej bomby zburzone zostały trzy domki na lwowskim przedmieściu, zginęło kilka osób (matka z kilkorgiem dzieci) a zranionych także kilka.
Sobota 26 XII 1914 r., godz. 11. rano
(...) Robotnicy Polacy i saperzy w licznie 50 mieli wilię w magazynie. Barszcz (zachwalany), pierogi z kapustą, kutia, herbata z rumem, chleb biały i tytoń stanowiły wilię. Przy harmonii śpiewano pieśni kościelne — i co charakterystyczne, chciano koniecznie śpiewać hymn ludowy.
Wczoraj znowu odprowadziliśmy 13 koni na zarżnięcie i pozostało nam tylko dwadzieścia kilka par. Dowiadywałem się wczoraj u naszego gościa — urzędnika prowiantury w Przemyślu, o zapasach żywności. Owsa mają mało, żywności dla ludzi wystarczy jeszcze na dłuższy czas. Samych konserw mięsnych jest przeszło 2 miliony, co wystarczy dla załogi na miesiąc.
Wiadomości z pola bitwy nie brzmią pomyślnie. Belgrad miał zostać opuszczony przez wojska austriackie, Rumunia miała pozwolić na przemarsz wojsk rosyjskich, Włochy znowu się ruszają. W Galicji musiały się nasze wojska cofnąć od Liska na płd. ku Łupkowowi, tak, że linia bojowa ciągnie się od Łupkowa przez Krosno — Tuchów — Dolny Dunajec — Łódź — Łowicz. Tak było przed kilkoma dniami. Co dzisiaj jest — nie wiemy.
Poniedziałek 28. XII. 1914.
Święta były błotniste, deszcz drobny rozpuszczał błoto. Widok był nieciekawy. Dzisiaj w nocy spadł kilkucentymetrowy śnieg, który ubrał na biało pola i drzewa. Drogi pozostały błotniste, tak, że się po kolana zapada na gościńcu. Wypogadza się, więc może przyjdzie mróz.
Dziś odesłaliśmy trzecią i oby ostatnią partię koni wcale dobrych w liczbie 44. Rozpacz ludzi ogromna, bo konie były dobre, a po wojnie i za drogie pieniądze trudno będzie coś kupić. Do naszego użytku pozostało nam 5 par z 100 par na początku. Znać w tej gospodarce bezhołowie. W jesieni, kiedy ziemia się uginała od zbóż, palono, co się dało bez miłosierdzia i nikt nie myślał o stertach zboża, siana niemiłosiernie palonych dlatego, że chwilowo zasłaniały widok. Swoją drogą nie było w tym kierunku żadnego doświadczenia a nadto wszystkie konie woziły potrzebne materiały.
Przed chwilą wróciłem z Przemyśla, dokąd jeździłem, aby fasować (jaki polski wyraz na to?) chleb, cwibak, i konserwy, bo oficer zajmujący się tym zachorował.
Wtorek 30 XII, godz. 5-ta po południu
Usposobienie u nas i w ogóle w twierdzy fatalne. Składa się na to ogólne położenie, niekorzystne. Armia stanąwszy na pewnej linii (front długości 400 km ciągnie się od Liska przez Tarnów, wzdłuż Dunajca, Nidy, Pilicy, Bzury do Wisły) nie może ruszyć, a nawet cofa się częściowo. W Serbii [armia] cofnęła się, jak się zdaje aż do Dunaju i Sawy, bo wojska przerzucone zostały na północ. Armia maszerująca przeciw Stryjowi nie daje znaku życia. A my siedzimy w więzieniu i... dusimy się. Wycieczki nie nadzwyczajnie się udają, zapasy żywności dla koni wyczerpują. Co dzień więc każą posyłać konie na rzeź. Dotąd odesłaliśmy 127, a w całym okręgu VII przeszło 500. Konie ładne idą pod nóż, dlatego, że nie pomyślano wcześnie o kolei łączącej Przemyśl np. z Jasłem.
Osobiście też dzisiaj jestem przygnieciony wypadkami. Rano jeździłem do Przemyśla fasować na 10 dni. Przy tym tyle trzeba znieść upokorzeń, zwłaszcza z początku, że się na jakiś czas ma dosyć wojskowości. Przy każdej sposobności trzeba czekać, aż oficer, który zjawił się na końcu otrzyma wszystko, czego pragnie. W magazynach pełno wszystkiego — wydają z taką hojnością, jak gdyby na długo jeszcze mogło wystarczyć.
Piątek, 29 I 1915 r.
godz. 4-ta po południu
Dziś odbył się pogrzeb naczelnego intendenta twierdzy majora Rauscha, który popełnił samobójstwo przez otrucie się. Wykryto braki w magazynach; on sam miał sprzedać jakiemuś kelnerowi za 4.000 koron tytoniu, a w mieszkaniu miano znaleźć duże zapasy wszelakich prowiantów. Nie potrzebują więc Niemcy, jak zresztą sami przyznają wskazywać na Rosję jako kolos o glinianych nogach. Parszywe owce wszędzie się znajdują.
Piątek, 5 II 1915 r.
Usposobienie w twierdzy różne: inne u oficerów, a inne u ludzi prostych. Ostatni myślą tylko o tym, aby zaspokoić dokuczliwy głód. Jedzą co się nawinie i płacą, co kto każe. (...) Głód patrzy im z zapadłych gorączkowo świecących oczu. Wczoraj przebieraliśmy w jamie buraki dla koni, kiedy nadszedł oddział robotników węgierskich. Rzucili się na zgniłe buraki jak wilki i obgryzali je w stanie surowym. Psy muszą pilnować, bo łapią je, zwłaszcza tłuste i większe i zabijają, ze skóry robią kamasze, a mięso spożywają z wielkim apetytem. Oficerowie mają pod dostatkiem jeszcze jedzenia. I mięso wołowe i mąka i chleb.
Sobota, 13 III 2015 r. godz. 5-ta po południu
Spotkała mnie dzisiaj przykrość (zaczynam wierzyć w feralność 13-tki dla mnie). Przyszedł dekret podpisany przez dyrektora inżynierii mianujący mnie „aż” (!) tzw. „gefrieterem” [kapralem - Red.] Zaszczyt to dla mnie niesychany piastować tak wysoką godność w wojsku austriackim, ale mimo to wymawiałem się od niej stale. (...) Zamieniłem zresztą godności i stanowisko profesora Uniwersytetu z godnością „gefreitera”.
Fragmenty "Notatnika z twierdzy Przenyśl"Autor: Jan Jakub Stock, oprac. Janusz Bator, Przemyśl 2014 r.
Jan Jakub Stock, fizyk, profesor Akademii Górniczej w Krakowie,
ur. 22 lipca 1881 w Dobromilu, zm. 19 kwietnia 1925 r. w Krakowie