Dzisiaj: | 340 |
W tym miesiącu: | 6072 |
W tym roku: | 38886 |
Ogólnie: | 513290 |
Od dnia 21-09-2006
Wypada zacząć od wyjaśnienia tytułu. Więc najpierw, dlaczego mędrzec. Nie byłoby nad Wisłą problemu, gdyby chodziło mi o innego teologa, nie o kardynała Waltera Kaspera, który jako lider reformatorskiej części ojców synodalnych jest w polskim duchowieństwie raczej podpadnięty — a tu mam ja go za mędrca. Niemniej pierwszy z mędrców ze Wschodu właśnie Kasprem podobno się zwał, choć w wersji naszej „c” „s” zastępuje. Ale mówiąc poważnie, jest i przyczyna druga, żem reformator Kościoła obsesyjny. Tyle tylko, że książka, o której napiszę, bynajmniej rewolucyjna nie jest. W poprzednim numerze „Buntu” wyłożyć to się starałem, gdy omawiałem ją najogólniej, temat ekumeniczny na teraz zostawiając. Otóż i w tej sprawie szczegółowej, której w Watykanie poprzednio szefował, awangardą myślową kardynał niemiecki nie wydaje mi się.
Dzieło i jego autor
Zanim o tym opowiem, cóż to za książka kardynalska, przypomnieć powinienem. Dzieło (stron przeszło sześćset!) zwie się mianowicie: „Kościół katolicki. Istota, rzeczywistość, posłannictwo”, w Polsce wydał je jezuicki WAM, przetłumaczył polszczyzną dobrą Grzegorz Rawski i jest to kościelnego tematu obszerne przedstawienie. Co więcej, wnikliwe: stąd też w moim tytule „szkiełko i oko”. Nie dlatego, bym sugerował w ten sposób jakąś dociekliwość pedancką, tępo racjonalistyczną, antyromantyczną, którą wieszcz nasz najpierwszy chciał tym wyrażeniem jakoś skrytykować. Nie, mędrzec mój z Zachodu romantykiem jest do sześcianu, jeżeli potęgą takową jest wiara chrześcijańska, którą autor jako żywo wyznaje. Niemniej teologiem jest, czyli uczonym, czyli rzecz każdą dogłębnie analizującym, krytycznie, owszem, krytycznie. Także wobec innej doktryny wyznaniowej. A że książka jest o Kościele, to i drążenie teologiczne w niej jego głównie dotyczy.
Kościół jako sakrament
Tak, Kościół jest sakramentem. Nie jest sakramentem w tym znaczeniu, w jakim jest owe siedem, od chrztu do małżeństwa, nie jest po prostu ósmym z kolei, ale jest czymś, co po grecku nazywa się „misterion”, po łacinie i polsku „misterium”. Jest tłumaczone jako „tajemnica”, ale jak nam tłumaczył na studiach teologicznych jeden z profesorów, Kościół nie ma nic do ukrywania: słowo „tajemnica” nie jest tutaj najlepsze, nie chodzi przecież o żaden sekret. Nawiasem mówiąc, teologicznie ksiądz profesor miał rację, ale praktycznie nie całkiem. Nasz rzymskokatolicki Kościół sekretów ma legion: nie tylko zrozumiałą tajemnicę spowiedzi, ale i wiele niezrozumiałych, choćby ów sekret konklawe, zresztą niemal fikcyjny, bo stamtąd przecież „przecieki” były, są i będą. Wracając do świętej teorii, „misterium” to właśnie grecko-łaciński odpowiednik czysto już łacińskiego terminu „sakrament”. Czyli rzeczywistość sakralna, święta, wręcz boska. Ale i ludzka zarazem.
Słowa „Kościół” rozumienia różne
Otóż międzywyznaniowa różnica, dla Kaspera chyba zasadnicza, dotyczy struktury Kościoła. Według kardynała od swojego początku Kościół miał określoną strukturę prawną, miał swój wymiar ludzki, widzialny, nie był — jak go nazwał Marcin Luter — Kościołem ukrytym. Zgodnie z rozumieniem ewangelickim — pisze kardynał — „jeden Kościół (w liczbie pojedynczej), w który się wierzy, jest obecny w różnie ukształtowanych Kościołach (liczba mnoga). Jeden Kościół (w liczbie pojedynczej) nie jest jednak jakoś jednoznacznie, widzialnie umiejscowiony ani nie ma stałej postaci. Jako Kościół ukryty znajduje się — jakby swobodnie dryfując — ponad Kościołami (w liczbie mnogiej) i tam, «gdzie i kiedy» Bogu się podoba, staje się w słowie i sakramencie wydarzeniem. Treść i postać Kościoła przestają być jedną całością. W ten sposób istnieje oczywista różnica między protestanckim rozumieniem Kościoła postrzeganego jako wydarzenie, a sakramentalnym rozumieniem Kościoła katolickiego i prawosławnego, w którym treść i postać stanowią jedność”.
Wynika z tego przekonanie katolickie, ale i prawosławne, że Kościół istnieje w pełni tylko w Kościele katolickim czy też właśnie prawosławnym: w jednej wspólnocie, nie w dwóch, bo według Kaspera rzymskokatolicka i prawosławna jednym Kościołem nazwane być mogą. Owszem, i w innych wspólnotach chrześcijańskich są oczywiście elementy kościelności, ale ich całość jest umiejscowiona tylko w jednej. Tako rzecze kardynał, na ekumeniczne szczęście umiar zachowuje. Tu bowiem zaraz pytanie, czy zatem tylko jedna, ta katolicko-prawosławna może zwać się Kościołem. Kasper nie idzie tak daleko, przyjęte w naszym Kościele nazywanie ewangelickich (protestanckich) tylko „wspólnotami” nie wydaje mu się właściwe. Bardzo rozsądnie twierdzi, że mówić należy o Kościołach w różnym sensie. Niemniej inna eklezjologia wyraża się także w innej wizji przyszłego zjednoczenia, które — mówiąc moimi słowami — w wizji rzymskokatolickiej czy też prawosławnej powinno być znacznie ściślejsze. Kardynał zastrzega się: wizja katolicka nie oznacza idealizacji Kościoła. Dużo i mocno pisze na temat grzechów Kościoła własnego, przypomina pokorną instytucjonalną spowiedź dokonaną przez Jana Pawła II w którąś środę popielcową. A już z całą pewnością formuła, że poza Kościołem nie ma zbawienia, nie sugeruje potępienia innych chrześcijan i w ogóle nikogo. Ten mój skrót szalony myśli Kasperowych nie oznacza ich jakiegokolwiek streszczenia. Wybrałem tylko jedną kwestię, a i ją przedstawiłem lakonicznie, może niejasno. Przepraszam.
Dzieje się międzykościelna osmoza
A mój komentarz do takiego poglądu, że pojęcia Kościoła całkiem różne są? Za uczone to dla mnie, jasnego zdania nie mam. Mam natomiast właśnie optymistyczne wrażenie, że istnieje coś takiego, jak eklezjalna osmoza, wzajemne przenikanie się, upodobnianie. Bo przecież na przykład centralizm rzymskokatolicki nieuchronnie słabnie, Kościoły ewangelickie natomiast jednoczą się między sobą, po trosze jakby centralizując. W poprzednich artykułach przedstawiałem w „Buncie” inne objawy owej osmozy, dodam tu tylko jedną, terminologiczną. Słowo „biskup” ma tutaj dużą siłę, coraz mniej w świecie ewangelickim superintendentów, prezesów, coraz więcej biskupów. No i te eminencje, ekscelencje... Gdyby to miało oznaczać otwarcie na eklezjologię katolicką i prawosławną, byłoby to zapewne dobrze, ale jeśli to tylko coś powierzchownego? Czy nie jest to tylko naśladowanie tego, co w moim Kościele nie najlepsze, nie najbardziej chrześcijańskie, nie najpokorniejsze? Samochwalczo natomiast wyznam, że Kościół mój w osobie papieża Franciszka naśladuje ewangelików w tym, co u nich najbardziej ewangeliczne, najbardziej różniące się od rzymskokatolickiego triumfalizmu, przepychu, przejawów pychy po prostu.
Jeżeli Franciszek, to i papiestwo. Ta centralistyczna specyfika rzymskiego katolicyzmu, która odróżnia go najbardziej od całej reszty chrześcijaństwa, protestanckiej i prawosławnej. To temat także Kasperowego dzieła. Na dzisiaj dość już mojej pisaniny jednak. Zapewne wrócę do niej za dwa miesiące, również inną książkę wówczas wertując.
Jan Turnau
Autor jest publicystą "Gazety Wyborczej"