Dzisiaj: | 59 |
W tym miesiącu: | 376 |
W tym roku: | 44040 |
Ogólnie: | 471092 |
Od dnia 21-09-2006
Największa akcja oddziału „Orlika” i jedna z największych bitew antykomunistycznego polskiego podziemia rozegrała się w miejscowości Las Stocki 24 maja 1945 r. W tym dniu do grupy operacyjnej UB i NKWD poszukującej „bandytów” dotarła informacja, że partyzantów widziano w Lesie Stockim. Połączone komunistyczne grupy NKWD, UB i milicji liczyły około 200 żołnierzy, a dowodzone były przez kpt. Henryka Deresiewicza (kierownika WUBP w Lublinie), Jana Leptucha (komendanta UB w Puławach), radzieckiego oficera NKWD oraz komendanta milicji Morguta. Po naradzie przeprowadzonej w Wierzchoniowie, na której częstowano wszystkich sporą ilością bimbru, grupa operacyjna wyjechała w stronę Lasu Stockiego. Żołnierze i funkcjonariusze załadowali się na samochody pancerne, transportery i ciężarówki. Część żołnierzy rozgrzanych alkoholem udała się na spotkanie z partyzantami pieszo. Pośród padającego deszczu kolumna pojazdów mozolnie brnęła w błocie w stronę zgubionej w mokrej mgle wsi. Było godzina 14.
Tymczasem w Lesie Stockim partyzanci odpoczywali po forsownym marszu, suszyli mokre od deszczu mundury i buty, czyścili broń i przygotowywali posiłek. Dzień wcześniej do wsi swój oddział liczący około 120 partyzantów przyprowadził „Orlik”, natomiast tuż przed bitwą dołączyła do niego grupa około 70 ludzi z okolic Baranowa i Kośmina dowodzona przez por. Czesława Szlendaka „Maksa”. Jak widać łącznie siły partyzantów liczyły około 190 dobrze uzbrojonych żołnierzy. Polacy zajęli prawie wszystkie budynki wsi, kwatera główna z „Orlikiem” znajdowała się pośrodku miejscowości w części nazywanej Okręglicą, natomiast kilka domów położonych najbardziej na południe zajęli ludzie „Maksa”. Sam ich dowódca za zgodą Bernaciaka udał się z kilkoma chłopcami do znajomego gospodarza mieszkającego we wschodniej części wsi zwanej Kopaniną. Teren w rejonie wsi Las Stocki poprzecinany był wąskimi dołami oraz wąwozami porośniętymi lasem. Od strony zachodniej wzdłuż wsi ciągnie się wąwóz nazwany Zadolem, a od strony wschodniej Glibienny Dół.
Kiedy od południa do wsi zbliżyły się pojazdy z wojskiem, jeden z samochodów ugrzązł na błotnistej drodze. W tym miejscu znajdowały się posterunki partyzantów dowodzone przez Mieczysława Polaka „Leonidasa”. Żołnierze przebrani za pracujące w polu kobiety nie zdążyli powiadomić zgrupowania o nadciągającym nieprzyjacielu. Dopiero w sytuacji, kiedy jeden z samochodów został unieruchomiony, patrole te ostrzelały go, zmuszając do ucieczki.
Jeszcze zanim padły pierwsze strzały, pojazdy zatrzymały się i komunistyczna grupa operacyjna się rozdzieliła. Jedna część zeszła do zachodniego wąwozu Zadole, kierując w stronę północną. Kilkunastu żołnierzy wkroczyło do wschodniego wąwozu Glibienny Dół i maszerowało w stronę centrum Lasu Stockiego. Główna część grupy posuwała się za tankietką drogą w stronę południowych krańców Okręglicy, gdzie kwaterowali partyzanci od „Maksa”. Niestety pod nieobecność dowódcy, żołnierze nie wystawili żadnych wart. Ponadto dwa posterunki znajdujące się na zachód od wsi zostały zlikwidowane przez sowiecko-komunistyczną grupę idącą Zadolem, a polskie zgrupowanie zostało całkowicie zaskoczone. Kiedy w stronę pierwszych domów zaczęła strzelać posuwająca się tankietka, na wpół ubrani partyzanci odpowiedzieli chaotycznym ogniem. Lecz kiedy od pocisków zapaliły się domy, większa część tej grupy po prostu ratowała się ucieczką.
W tym momencie do swych ludzi dołączył por. „Maks”, ale szybko został ranny i z przestrzelonym płucem został ewakuowany przez „Skrobowiaków”. W krótkiej początkowej potyczce zginęło czterech partyzantów z grupy z Baranowa i Kośmina. Tankietkę i posuwających się za nią żołnierzy wyprzedził transporter opancerzony z Sowietami. Enkawudziści wyskoczyli z pojazdu i wkroczyli do jednego z domów. Wówczas sowiecki pojazd dostał się w krzyżowy i skuteczny ogień partyzantów i został zmuszony do wycofania. Rosjan znajdujących się w domu zlikwidowano granatami wrzuconymi przez okna. Ten transporter ostrzelał Jerzy Ślaski „Nieczuja”, a załogę granatami obrzucili Kazimierz Łukasik „Samopał” i Zdzisław Jarosz „Czarny”. Również pod kwaterami „Skrobowiaków” unieruchomiony został jeden z samochodów pancernych, kiedy podchor. Jerzy Michalak „Świda” rzucił celnie granat przeciwpancerny.
Po pierwszych starciach, na alarm pośrodku wsi przed „Orlikiem” stawiło się około 60-70 partyzantów. Przeprowadzono krótką naradę. Dowództwo zastanawiało się, czy wycofać się, czy też podjąć walkę. Zdecydowano się walczyć i zaraz „Orlik” wydał rozkaz przejścia do kontrataku i podjęcia próby oskrzydlenia komunistów. Jednocześnie postanowiono, że znakiem rozpoznawczym drużyn partyzanckich będą białe kwiaty bzu zatknięte za otok czapek. Miało to zapobiec przypadkowemu ostrzelaniu się nawzajem, gdyż partyzanci i żołnierze komunistycznego wojska byli tak samo lub bardzo podobnie umundurowani. Zauważono też, że komuniści dla rozpoznania swoich ludzi nakazali podwinąć jeden lewy rękaw bluz, a czapki okręcić białym paskiem bandaża.
Na rozkaz Mariana Bernaciaka jedna z grup pod dowództwem Jerzego Michalaka „Świdy” zaatakowała wschodnią sowiecką grupę w rejonie Glibiennego Dołu, gdzie znajdowało się kilkunastu Rosjan. W środkowej części wsi, pod krzyżem przy drodze w kierunku na Kopiankę, znalazła się grupa obrony polskiego centrum z Zygmuntem Kęskim „Świtem” i Jerzym Ślaskim „Nieczują” na czele. Wkrótce obrońcy powstrzymali w tym miejscu napór Rosjan wystrzeliwując cały desant żołnierzy w jednym z transporterów. Prawe polskie skrzydło dowodzone przez ppor. Józefa Mierzwińskiego „Wiernego” posuwało się wzdłuż wąwozu Zadole. Część żołnierzy znajdowała się na górnej krawędzi jaru, a część zeszła na dół. W tym miejscu miała miejsce chyba najbardziej dramatyczna walka, kiedy w wyniku partyzanckiego ataku wojska komunistyczne zostały zepchnięte do głębokiego południowego odcinka wąwozu. Na początku oddział, przy którym znajdował się Marian Bernaciak natknął się na ośmiu żołnierzy z podwiniętym lewym rękawem, prowadzących większą grupę wojska. Dla pewności Wacław Kuchnio „Spokojny” zapytał o hasło, a kiedy usłyszał w odpowiedzi „Leningrad”, partyzanci otworzyli ogień i seriami położyli intruzów. To wtedy najprawdopodobniej padł dowodzący całą komunistyczną grupą operacyjną kpt. Henryk Deresiewicz i por. Aleksander Ligęza.
Pozbawieni dowództwa w rejonie Zadola komunistyczni żołnierze nie wiedzieli, co robić, część próbowała uciekać, część kryła się w głębokim wąwozie. Zdezorientowani strzelali nawet do siebie nawzajem. Enkawudziści i funkcjonariusze UB, którzy schronili się w głębokim jarze, byli bez przerwy ostrzeliwani z góry przez partyzantów i obrzucani granatami, a w boju dochodziło do walki wręcz. Ucieczkę uniemożliwiały wysokie zbocza jaru, obstawione dodatkowo przez partyzantów „Orlika”.
Wraz z nastaniem ciemności i dopalaniem się zabudowań Lasu Stockiego, wygasała też walka. Gdy wydawało się, że cała okrążona grupa w południowej części Zadola podda się, do walczących partyzantów dotarła informacja, że do Lasu Stockiego zbliża się kolumna samochodów z komunistyczną odsieczą z Puław. Komendant „Orlik” natychmiast zarządził odwrót i około godziny 22 w uporządkowanym szyku marszowym partyzanci opuścili wieś nie niepokojeni zupełnie przez komunistów. Rannych pozostawiano po drodze u zaprzyjaźnionych gospodarzy, a większa część wojska przeprawiła się za Wisłę, na dziki wówczas i niezamieszkały (bo zaminowany) teren byłego przyczółka magnuszewskiego. Dopiero w nocy na miejsce bitwy do Lasu Stockiego przybyła komunistyczna odsiecz w liczbie ponad 600 żołnierzy NKWD i KBW oraz funkcjonariuszy UB z czołgami, ale na ściganie Polaków było za późno.
Walka w Lesie Stockim była krwawa i straty były wysokie. Spośród ludzi „Orlika” zginęło 11 lub 12 partyzantów i tyle samo zostało rannych. Zginęło także co najmniej troje mieszkańców wsi, w tym mała dziewczynka. Strona przeciwna przyznała się oficjalnie do 40 zabitych żołnierzy i funkcjonariuszy. Straty te potwierdzają relacje mieszkańców wsi, którzy po bitwie naliczyli około 40 zabitych komunistów i tyleż samo rannych z ich strony. Inne wyliczenia podaje w swej książce „Żołnierze Wyklęci” Jerzy Ślaski, który straty w zabitych komunistycznych wojsk wylicza na 72 osoby.
Śmierć „Orlika” — 24 czerwca 1946 r.
Po bitwie w Lesie Stockim, jeszcze przez dwa miesiące oddział „Orlika” działał jako zwarta jednostka, atakując i rozbrajając posterunki milicji, jak to miało miejsce np. w Kazimierzu i Żelechowie. Pod koniec lipca uwolniono również około 120 więźniów z kolejowego transportu na stacji Bąkowiec.
Później Marian Bernaciak zmienił taktykę i podzielił swój oddział na mniejsze plutony i drużyny, które rozkwaterowane zostały po wsiach. Mimo takiego stanu, w dalszym ciągu dochodziło do starć i potyczek z jednostkami rządowymi Polski lubelskiej, np. w październiku jeden z plutonów zajął stację kolejową Gołąb, a także w tym miesiącu bezskutecznie zaatakowano transport więźniów na stacji w Dęblinie.
Jesienią 1945 r. Marian Bernaciak „Orlik” mianowany został komendantem referatu bezpieczeństwa Inspektoratu WiN Puławy, czyli faktycznym dowódcą wszystkich oddziałów partyzanckich WiN na terenie inspektoratu. Został wtedy awansowany na stopień majora.
Niestety mjr „Orlik” zginął 24 czerwca 1946 roku. Wraz z kilkoma podkomendnymi wracał z narady na furmance, ale koń zgubił podkowę. Znaleźli kowala na skraju wsi Piotrówek. Niestety ktoś doniósł na milicję, że we wsi znajdują się podejrzani uzbrojeni ludzie. Wojsko i milicja otoczyły wieś, a Marian Bernaciak zginął podczas próby przerwania kordonu.
Ciało Mariana Bernaciaka zostało przewiezione do Urzędu Bezpieczeństwa w Warszawie. Do dziś nieznane jest miejsce jego pochówku. Prawdopodobnie leży na warszawskim Cmentarzu Bródnowskim, w kwaterze zwanej „przy studni”*.
Po śmierci mjr. „Orlika” dowodzenie oddziałem partyzanckim przejęli jego zastępcy — Wacław Kuchnio „Spokojny” i Zygmunt Wilczyński „Żuk”. Wraz z resztkami zgrupowania dotrwali oni w konspiracji do lutowej amnestii roku 1947, kiedy to ujawnili się razem ze swymi żołnierzami.
Szymon Nowak
Dodatek
Rozważania Mariana Bernaciaka o śmierci, zapisane w czerwcu 1944 r.
Rozważania zostały zapisane na maszynie 10 czerwca 1944 r. „Orlik” miał wtedy 27 lat. Zginął prawie dokładnie dwa lata później, 24 czerwca 1946 r. Zapiski zostały odnalezione przez jego bratanka, Michała Bernaciaka w zbiorach rodzinnych w Konstancinie.
„Przejście z życia do śmierci, to tak krótki moment, że go się nie zauważy. Śmierć jest przy tym zupełnie bezbolesna, wystarczy przypomnieć sobie twarze nagle zabitych ludzi. Na twarzach tych nie ma wyrazu cierpienia ani bólu. Zabici w walce mają na twarzy wyraz zaciętości, złości lub skupienia. Jeśli śmierć zaskoczyła w czasie śmiechu, to śmiech ten zostaje na twarzy. Przy celnym strzale śmierć przychodzi tak szybko, że człowiek nie zdaje sobie z niej sprawy. Nawet nie słyszy strzału, gdyż pocisk ma dwukrotnie większą szybkość niż głos. Gdy głos dobiegnie do zastrzelonego, natrafia na rozbity pociskiem, niereagujący już mózg.
Najgorszą męką jest czekanie na śmierć. Najszczęśliwsi są ci, którzy umierają nagle i niespodziewanie. Nam jednak nie dane jest to szczęście. Gdy minie wstrząs przerażenia po aresztowaniu i pierwszym badaniu, gdy na trzeźwo zważyć swą sytuację, wówczas zaczyna się myśleć o śmierci jak o czymś nieuchronnym przy wyjściu z obecnej sytuacji. Najpierw myśl ta przeraża i nie można się z nią pogodzić. Po tym przychodzi zobojętnienie, zaczyna się analizować istotę śmierci i dochodzi się do wniosku, że nie jest ona wcale straszna.
Pozostaje teraz głęboki żal po tym, co się zostawia. Przychodzi troska o tych najbliższych, najukochańszych. Lecz znowu dochodzi się na trzeźwo do wniosku, że pomóc im w niczym nie można. Zaczyna się pogrążanie w apatii, która z wolna przeobraża się w abnegację. Myśli się o śmierci coraz życzliwiej, jak o czymś, co zakończy cierpienia."
Zaczyna się bratanie ze śmiercią i przeżywanie jej w fantazji. Jest się już przygotowanym psychicznie. W człowieku broni się jeszcze zwierzę. Boi się ono nie tyle śmierci jako niebytu, ile cierpienia konania. Boi się prowadzenia na miejsce egzekucji, marzy o celnym strzale, aby skon był natychmiastowy.
I tu musi być ostatni, lecz olbrzymi wysiłek woli człowieka, by to zwierzę do końca wstrzymać na wodzy i nie skompromitować się, a ginąć z godnością.
Cytat za: Mirosław Sulej, „Marian Bernaciak «Orlik». Biografia”, Warszawa 2015, s. 457-458
Od Redakcji Poniżej publikujemy fragment z książki M. Suleja opisujący pośmiertne losy „Orlika”:
„Ciało «Orlika» ubecy zabrali do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa na Pradze w Warszawie. Tam przez kilka dni upewniali się, czy to on, sprowadzając do jego zwłok więzionych rodziców i podkomendnych. Jedną z nich była Halina Rybakowska „Iskierka”, która tak zapamiętała ostatnie spotkanie ze swoim dowódcą:
W wielkiej świetlicy ułożono go na deskach podwyższonych w górnej części ciała. Twarz była czysta i spokojna, wyglądał jakby spał, ręce miał ułożone wzdłuż ciała, lewa była pokrwawiona i poszarpana pociskiem dum-dum, prawa zupełnie czysta. Miał na sobie zielonkawą kurtkę o kroju wojskowym i bryczesy. Zaszokowały mnie jego bose stopy, z palcami nadgryzionymi przez szczury. Sala była wypełniona przez wysokiej rangi umundurowanych, obwieszonych orderami — mundury polskie i ruskie. Żołnierzy «Orlika» zwożono z różnych więzień i aresztów, doprowadzono też jego rodziców w celu
zidentyfikowania go. Modlitwą i łzami pożegnałam swojego dowódcę.”
Cyt. za: Mirosław Sulej, „Marian Bernaciak «Orlik»”,
Warszawa-Zielonka-Ryki 2005, s. 62.