Dzisiaj: | 126 |
W tym miesiącu: | 1795 |
W tym roku: | 42046 |
Ogólnie: | 516450 |
Od dnia 21-09-2006
Problem syryjskich uchodźców w zetknięciu z polskimi realiami, czyli z permanentną kampanią wyborczą, tworzy mieszankę piorunującą, która może wysadzić dotychczasowy układ polityczny. Cóż z tego, że Polska znajduje się na peryferiach tego dramatu, że przez nasz kraj (inaczej niż np. przez Węgry) nie wiedzie szlak nowej wędrówki ludów, że nie mamy skupisk emigracji syryjskiej ani szerzej mówiąc arabskiej, że nie oferujemy atrakcyjnego rynku pracy ani korzystnych dla przybyszy warunków socjalnych, czyli reasumując: nie tylko — jak wskazują badania opinii publicznej — „my nie chcemy ich”, ale przede wszystkim „oni nie chcą do nas”. Czasowe przyjęcie dwóch czy nawet dwudziestu tysięcy uchodźców w tak dużym kraju, jak Polska nie byłoby wielkim obciążeniem, ani zagrożeniem. Po kilku latach i tak rozjechaliby się po zachodniej Europie. Skąd ta pewność? W latach dziewięćdziesiątych przyjęliśmy bez wielkich awantur politycznych ok. 90 tysięcy uchodźców z Czeczenii. Do dziś w Polsce pozostała ich zaledwie garstka.
Obóz rządzący i liberalne media wzywają nas do ogólnoeuropejskiej solidarności i do spłacania zobowiązań, zaciągniętych w czasach Wielkich Emigracji. Nie mają przy tym za grosz wyczucia stawiając nam za wzór Niemcy jako naród, w przeciwieństwie do nas, humanitarny i gościnny.
Prawica, szykująca się do przejęcia władzy, jest przeciwna wpuszczaniu do Polski uchodźców. Znalazła sobie wymarzonego wroga — ISLAMIZM — z którym można powiązać prawie całe zło świata: terroryzm, szariat, prześladowanie chrześcijan; ale także: dekadencję cywilizacji zachodniej, a nawet zgubne skutki naszego przystąpienia do Unii Europejskiej; i można przeciwstawić mu zdrowy polski katolicyzm, nasze konserwatywne wartości i tradycje.
Politykom i publicystom, którzy straszą nas islamizmem nie robi różnicy, czy mowa jest o szyitach, sunnitach, Kurdach, … czy polskich Tatarach (czemu się więc dziwią, że zachodni Europejczyk nie rozróżnia np. Ukraińców od Rosjan?). Mają też w nosie stanowisko hierarchii kościelnej — zarówno Papieża jak i polskiego Episkopatu — że parafie katolickie powinny włączyć się w niesienie pomocy uchodźcom.
Rzeczypospolita — państwo historycznie wielonarodowe z piękną tradycją tolerancji religijnej i etnicznej — po ostatniej wojnie zostało praktycznie pozbawione mniejszości. Zrozumiałe więc, że społeczeństwo od trzech pokoleń jednonarodowe i przez pół wieku trzymane w PRL-owskim zaduchu ma skłonności ksenofobiczne. Smutne jest jednak, że dwadzieścia pięć lat po odzyskaniu niepodległości poważne ugrupowanie polityczne o solidarnościowym rodowodzie stara się tę ksenofobię wykorzystywać, a nawet podsycać.
***
Mając na uwadze fatalny wskaźnik przyrostu naturalnego w naszym kraju (poniżej granicy zastępowalności pokoleń) i bardzo liczną emigrację zarobkową (według sondażu przeprowadzonego na początku tego roku 40% młodych ludzi deklaruje, że chce wyjechać z Polski) musimy zacząć prowadzić konsekwentną i dalekosiężną politykę demograficzną. Nie skupiajmy się na akcjach o zabarwieniu propagandowym w rodzaju „repatriacja Rodaków z Kazachstanu”, gdyż ich skuteczność jest bardzo ograniczona. Doświadczenie ostatnich lat uczy, że nie wystarczy sprowadzić repatriantów do Polski. Trzeba stworzyć im takie perspektywy, żeby w Polsce chcieli zostać. Repatriacja nie może być akcją, musi być długoletnim projektem zakładającym różnorodne formy wsparcia zarówno Państwa, lokalnych samorządów, jak i, co bardzo ważne, organizacji społecznych, które powinny otaczać troską każdą rodzinę, dopóki się nie usamodzielni. Inaczej wielkie nadzieje, zapał i pieniądze pójdą jak dotąd… w gwizdek!
Wspaniale, że tak wielu młodych ludzi polskiego pochodzenia ze Wschodu uczy się obecnie w naszym kraju. Jeśli jednak po studiach nie znajdą w Polsce pracy, wyjadą szukać szczęścia na Zachodzie. Dobrze, że zapewniamy im darmową naukę i fundujemy stypendia, ale dlaczego pozostawiamy swobodę w wyborze kierunku studiów, zamiast proponować tylko takie specjalności, na które jest zapotrzebowanie.
Wkrótce i tak będziemy musieli otworzyć rynek pracy dla cudzoziemców i nie oglądać się na ich wyznanie i pochodzenie. Pół miliona pracujących w naszym kraju Ukraińców oswaja nas z tym problemem. Z badań demograficznych przeprowadzonych w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej wynika, że, jeśli chcemy w najbliższym półwieczu zapewnić rozwój polskiej gospodarki, a przy tym wypłacalność naszych świadczeń emerytalnych, będziemy musieli przyjąć co najmniej 5 milionów ludności napływowej. Nie trudno przewidzieć, z jakich rejonów świata do nas przybędą.
Jacek Giebułtowicz