Facebook
Bunt Młodych Duchem
Książki polecane:
Licznik odwiedzin:
Dzisiaj: 50
W tym miesiącu: 367
W tym roku: 44031
Ogólnie: 471083

Od dnia 21-09-2006

Bunt Młodych Duchem

Nieustanny nacisk

Autor: Aleksandr Zorin
06-10-2015

W sierpniu 2014 roku rząd Federacji Rosyjskiej w odpowiedzi na zaostrzenie sankcji wobec Rosji zakazał importu produktów rolnych pochodzących z krajów UE, USA, Austrii, Kanady, Norwegii i wielu innych państw. Jednak jakaś ich część przedostawała się przez granice celne. Postanowienie Prezydenta z 6 sierpnia 2015 roku położyło kres tej „klęsce żywiołowej”. Nakazano niszczenie produktów. Minister Rolnictwa Aleksander Tkaczow uważa, że Zachód od dawna i w sposób zamierzony truje Rosjan. Ogłosił: „Nie możemy narażać naszych obywateli na ryzyko utraty zdrowia”. Mięso, ryby, wędzone kiełbasy, sery, jabłka, brzoskwinie, pomidory… Setki ton spalić, zakopać. I działać w ten sposób dalej. Na początek pokazowe autodafe — pod kontrolą urzędników, w obecności kamer, korespondentów, dziennikarzy.
Świat po raz kolejny patrzył, jak okrywamy się hańbą narodową...
Buldożery, koparki, zgarniarki mełły, zakopywały, wyrównywały… w takt huku i zgrzytu ciężkich maszyn. Według oficjalnych danych 47% ludności jakoby poparło ten mądry przejaw woli…


Ogromny dół, do którego wrzucano kartony sera i kiełbasy — i buldożer zasypujący je ziemią — przypomniały mi ostatnie sceny filmu „Katyń” Andrzeja Wajdy, kiedy taki właśnie buldożer wyrównuje rów z trupami rozstrzelanych Polaków. Przypomniał mi niezliczone mogiły-wykopy rosyjskich gułagów. Przypomniał także wystawy nieoficjalnej sztuki plenerowej. Jedną z nich, zorganizowaną przez moskiewskich artystów we wrześniu 1974 roku władza zniszczyła przy pomocy buldożerów i polewaczek. Niby dawno już nie ma władzy radzieckiej, jednak buldożer jako argument kremlowskiej polityki pozostał.


Telewizję oglądają wszyscy — bogaci i biedni, również najbiedniejsi, którym takich rzeczy lepiej nie pokazywać. Budzą one złe instynkty. Nie przypadkiem polski minister rolnictwa Marek Sawicki apelował do Władimira Putina o przerwanie tej akcji, choćby z pobudek moralnych.
W kraju, gdzie głód czarnymi kamieniami milowymi znaczy całą jego historię, stosunek do żywności, do chleba jest szczególny, stał się podstawą powiedzenia „syty głodnego nie zrozumie”. Zakaz, zdaniem głowy państwa, powinien sprzyjać rozwojowi rodzimego rolnictwa i przemysłu. Tyle, że rozwój od 1991 roku stoi w miejscu, a i wcześniej nie kwitł, jeśli moskiewskie sklepy zaopatrywała w ziemniaki Polska, w pomidory Bułgaria, a w jabłka Chiny. W dodatku wyłącznie jesienią. Trzeba pamiętać, że dziś 3/4 ludności kraju mieszka w miastach, pola i tereny pod zasiew zaczynają porastać krzakami i leśnym poszyciem, opuszczone wsie zamieniają się w osady letniskowe.
A ceny żywności rosną w oczach.


Tego typu rozporządzenia to akcje represyjno-zastraszające. Ich wykonawcy w przeszłości robili z ludźmi to samo, co obecnie urzędnicy państwowi z zakazanymi towarami, oburzając się przed kamerami. Wykonawcy poleceń niczym nie różnią się od stanowiących prawo i nie powinno się ich usprawiedliwiać zależnością służbową. Kamery jednak pojawiły się tylko w pierwszych dniach, później gdzieś zniknęły — kierownictwo z pewnością zorientowało się, że własne brudy pierze na oczach wszystkich!
Głód na Krymie, na Ukrainie, Powołżu w latach 20.–30. ubiegłego stulecia to nie tylko skutek zniszczonych gospodarstw, ale także rodzaj politycznego ucisku. Jedna i ta sama tłocznia moralnego zdziczenia; wszystko jedno, czy wpadnie pod nią pomidor, czy człowiek.
W Rosji 23 miliony obywateli żyje dziś poniżej granicy ubóstwa, prawie jedna ósma całej ludności.
Na wysypiska żywności z pobliskich dzielnic schodzą się emeryci, inwalidzi, by coś tam wygrzebać, odkopać. Tak jak ludzie w czasie czerwonego terroru na Krymie przedzierali się do ciepłych jeszcze miejsc pochówku swoich bliskich.


„O świcie zakradały się do tych wąwozów
Matki, żony i psy.
Rozkopywały ziemię, gryzły się o kości,
Całowały ukochane ciało.”


Maksymilian Wołoszyn, „Terror”.


Zaczęli bić na alarm ekolodzy. Te mogiły żywności są naturalnym środowiskiem dla śmiercionośnych bakterii. Wraz z deszczem przedostaną się do wód gruntowych, rzek i ujęć wodnych. I nie wiadomo siedliskiem jakich epidemii, jakiej nieprzewidzianej zarazy jest ta „czystka”.


A co na to wszystko prawosławna Cerkiew, co sądzą jej przywódcy na temat niszczenia żywności? Ustami przewodniczącego Wydziału Synodalnego ds. Kontaktów Cerkwi ze Społeczeństwem protojereja Wsiewołoda Czaplina Cerkiew mówi: „Zasadniczo postanowienie o zakazie dostaw jest słuszne”. Na propozycję przekazania produktów najbardziej potrzebującym, duchowny odpowiada, że z moralnego punktu widzenia to szlachetny pomysł, jednak tego rodzaju przedsięwzięcie może stanowić zagrożenie dla zdrowia ludzi.


W latach 90. pracowałem w Wydzale Działalności Charytatywnej Patriarchatu Moskiewskiego. Amerykańska organizacja charytatywna IOCC wysyłała wówczas do Rosji żywność w oparciu o porozumienie z Cerkwią Prawosławną, która miała zajmować się rozdzielaniem darów wśród ludzi. Do instytucji państwowych IOCC nie miała zaufania, zdając sobie sprawę, że artykuły zostaną rozkradzione na pniu. Wiele z towarów pochodzących z pomocy zagranicznej można było znaleźć na półkach sklepowych i bazarach.
Zajmowałem się dostawami do obwodów smoleńskiego, briańskiego, kałużskiego. W jednym z nich biskup diecezjalny odmówił przyjęcia pomocy humanitarnej. „Nie potrzebujemy amerykańskich produktów!” „Wy nie potrzebujecie — sprzeciwiłem się słowom mądrego hierarchy — ale starym ludziom na wsiach i małym dzieciom bardzo się one przydadzą”. Jednak transportu, o ile pamiętam, nie zorganizował. Musieli staruszkowie z odległych parafii sami przyjeżdżać do miasta po soczewicę, olej, ryż.


Teraz Cerkiew ma jednak ważniejsze sprawy niż głodujący ludzie. Pojawiły się oddziały tzw. „prawosławnych aktywistów”, ideowcy-chuligani, którzy wdzierają się do sal koncertowych, na wystawy i konferencje. Atakują sceny, niszczą ekspozycje, widząc w sztuce artystów bluźniercze tematy, obrażające uczucia religijne. Popiera ich część duchownych. A tych z kolei — niedawno przyjęta ustawa o ochronie uczuć religijnych. Tak naprawdę o ochronie braku uczuć, ponieważ wiara nie potrzebuje obrony z zewnątrz!
Uczucia człowieka wierzącego są immanentnie z nim związane i nie zależą od zewnętrznych wpływów. Tysiące chrześcijan prześladowanych przez bolszewików nie zostały urażone w swojej wierze, ich wiara stała się jeszcze silniejsza i czystsza. Jedynie sam wierzący jest w stanie znieważyć swoje uczucia nieprzystojnym czynem lub nieczystą myślą. Ten, kto próbuje wierzącego obrazić, obraża siebie samego, niezależnie czy jest tego świadom czy nie. O takich Chrystus powiedział — nie wiedzą, co czynią. Uczestnicy pogromów, nazywający siebie prawosławnymi aktywistami, niedokładnie czytali Ewangelię, jeśli w ogóle czytali, i akademii duchownych nie kończyli. Im niewiedzę można wybaczyć.
Im tak, ale nie duchownym.
Niszczenie żywności, barbarzyństwo w odniesieniu do dóbr kultury — to zjawiska tej samej skali we współczesnej Rosji. Szaleje tu epidemia głupoty, która podsycając destrukcyjne instynkty i apelując do prymitywnych uczuć — sięga sfer ustawodawczych.



Aleksander Zorin


rosyjski poeta i pisarz
mieszka w Moskwie


Tłum. Maksim Duszkin