Dzisiaj: | 282 |
W tym miesiącu: | 6014 |
W tym roku: | 38828 |
Ogólnie: | 513232 |
Od dnia 21-09-2006
Jego niepohamowana ekspresja mogła budzić niepokój. Nagle przyspieszał dwu-, dziesięciokrotnie, miało się wrażenie, że za chwilę pozrywa struny — zdarzało się, że rzeczywiście pękały...
W Teatrze na Tagance
Aktor Zolotuhin w dzienniku z 1968 roku, pod datą 27 stycznia napisał „Wysocki ruszył w tango”. To znaczy zaczął pić. Te chorobliwe konwulsje — zaczął — przestał — początkowo powtarzały się z różną częstotliwością, ale kiedy doszły do tego narkotyki, życie coraz bardziej wymykało się spod kontroli. Jak gdyby sam na siebie wydał wyrok: „Nie zbawi cię Matka Boska”. Oparami alkoholu przesycony jest jego udawany życiowy optymizm. „Widzisz, jaki ze mnie twardziel” — chwalił się Marinie Vlady, wziąwszy przedtem dawkę morfiny. „Jestem energiczny, przedsiębiorczy, po narkotykach, z wszytym esperalem”. Tak mniej więcej wyglądał pewien mój znajomy elektryk, który, jak mówiono, bez szklaneczki na słup nie wchodzi. Kto u nas nie pije? Naród, można powiedzieć, w całości pijący.
„A chluśniesz łyczków (w innej redakcji — szklaneczek — A. Z) z dziesięć — i zaraz zrobi ci się lżej”.
W Teatrze na Tagance było kilku aktorów-alkoholików z wszytym esperalem. Lubimow mówił o nich „ci z wszywkami”. To w teatrze. A bohaterzy Wysockiego, zwykle prości ludzie, mówią i zachowują się jak na dużym kacu. Jeszcze jeden, choć nie główny, powód, dla którego jest tak lubiany. Wielu w pieśniach Wysockiego rozpoznaje swoje pijackie życie.
Jego niepohamowana ekspresja mogła budzić niepokój. Nagle przyspieszał dwu-, dziesięciokrotnie, miało się wrażenie, że za chwilę pozrywa struny — zdarzało się, że rzeczywiście pękały — a gardło, niczym gliniana fujarka, rozpadnie się na kawałki. Skąd taka niesamowita energia — dar natury czy „wspomagaczy”? Narkotyki pojawiły się na ostatnim etapie uzależnienia od alkoholu, w 1975 lub 1976 roku. Być może, po raz pierwszy wtedy, gdy chciał przerwać kolejny ciąg alkoholowy. A może i nie, oto jego słowa: „Na Zachodzie… wszyscy artyści biorą. Doskonała stymulacja twórczości. Nie nadużywam, stosuję tylko dla utrzymania formy... i pomaga”. Pomagało?... A przecież jednocześnie niszczyło — w błyskawicznym tempie i nieodwracalnie, szybciej niż alkohol.
Lekarz, który nie raz reanimował Wysockiego, poświadcza: „Jego narkomania była nietypowa, stanowiła formę obrony przed systemem społecznym, swego rodzaju chemiczny kostur”. Nie prawdziwą podporę, a jej iluzję. Po naszych roztopach i błotach o kulach daleko się nie zajdzie.
Starcie na śmierć i życie
Cywilizację XX wieku doskonale przedstawił Salvador Dali. Kostur jest równoprawną postacią wielu jego obrazów o tematyce piekła. To sztuczne oparcie podtrzymuje iluzję ludzkiej egzystencji, beznadziejną i krzyczącą z rozpaczy jak w „Płonącej żyrafie”.
Jedynie siła Ducha Świętego może uchronić jednostkę przed upadkiem. Jedno z dwojga: możemy poddać się działaniu Ducha Świętego, albo ciągle czymś się podpierać. Innej drogi nie ma. (...)
Zawsze podpitemu Wysockiemu brakowało poczucia stabilności. Pod koniec życia widział w alkoholu i narkotykach śmiertelnego wroga. Był jednak już na tyle uzależniony, a organizm wyniszczony, że nie dostrzegał możliwości wyboru, a wroga chciał przechytrzyć tym samym sposobem:
„Jad sobie wstrzyknę w usta i do żył —
Niech żre, niech zdechnie —
wreszcie go pokonam!”
(tłum. Marlena Zimna)
Wynikiem samooszukiwania było rozdwojenie osobowości.
Zdarzało się, że wpadał za kulisy po „ratujący życie” zastrzyk, gdyż nie był w stanie dotrwać na scenie do końca spektaklu. „Ratunek” jednak go dławił: „Od tyłu skacząc, schwcił mnie za kark”. Całkowicie w jego władzy, chrypiącym głosem śpiewał „Nie za szyję! Nie za szyję!!! Nie za szyję!!! Śpiewać nie mogę”. Ostatkiem sił wychrypiał starcie na śmierć i życie. (...)
Kraju smutny, w czym twój czar?
Rosja XX wieku targana jest wojnami. Począwszy od 1904 roku nie ustają po dziś dzień. Japońska, I wojna światowa, wojna domowa, fińska, ojczyźniana, Afganistan, Czeczenia... To najkrwawsze jej przejawy. A między nimi — państwowy terror sowieckich i postsowieckich czasów. Dlatego wojenne pieśni Wysockiego wcale nie odsyłają nas do historii, mówią o współczesności, nie mniej tragicznej i okrutnej.
Wysocki pisał je przede wszystkim na potrzeby filmów. Genialny twórca pozostaje jednak sobą, nawet gdy nie on określa temat. Wielcy poeci i artyści Odrodzenia nie przestawali być wielkimi, tworząc na zamówienie koronowanych mecenasów.
Tragedia Rosji przedstawiona głosem Wysockiego jawi się wyraźnie na tle dymów i pożarów, na tle „pamiętnych wydarzeń”.
Po wojnie wielu było beznogich inwalidów, którzy poruszali się po ulicach na własnej roboty drewnianych wózkach. Głos Wysockiego przeszedł zgrzytem ich metalowych kół. Ludzie-kikuty, tu, na ziemi, nie mieli już nic do stracenia. Pieśń „Byłem zwiadowcą w batalionie” mówi o takim właśnie nieszczęśniku. Dziękuje ludziom ofiarującym jałmużnę: „Dziękuję, obywatele, dziękuję, młody człowieku, dziękuję, dobra panienko. A ty, z pistoletem, czemu nic nie dajesz?” Ostatnie słowa skierowane są do przedstawiciela władzy. W pełnych pogardy słowach słychać pogróżki człowieka gotowego zębami (nic więcej mu nie pozostało) szukać zemsty. Władza wcielała ich do batalionów karnych, dobijała z karabinów maszynowych Smierszu, a jeśli oszczędzała, to tylko dzięki „zdrajcy”, który nie chciał być katem, „który nie strzelał”. Nie było właściwie żadnej nadziei na przeżycie. W tym kraju, niczym w zbiorowej (bratskiej) mogile, „nie ma ani jednego losu indywidualnego / Wszystkie losy splatają się w jeden”. Tę samą niosącą śmierć jedność w rewolucyjnym 1917 zauważyła Cwietajewa: „Nie mają twarzy ani imion”. Pokonane lub atakujące mięso armatnie. (...)
Zwarta ludzka masa mogła pokonać wroga — zarzucając go swoimi trupami. W imię czego oni wojowali? Za co zapłacili życiem? Na nich, zwycięzców, znów czekały nędza i więzienia. Wymuszona solidarność to nie prawdziwa jedność. Braterstwo zrodzone w obliczu śmierci i lufy karabinu NKWD-zisty znika blisko okopów, zastąpione przez powszednią zdradę, jak w liście do żołnierza od byłej narzeczonej, który otrzymał przed walką.
Wojna u Wysockiego jest prawdziwa, heroiczna. Choć jest to heroizm rozpaczy, ślepej uliczki, kiedy nie pozostaje nic innego, jak „tylko strzelić sobie w skroń albo do wroga”.
Kraj, który zapłacił za tę wojnę tak straszną cenę, niczego się nie nauczył. Wielka wojna ojczyźniana jeszcze bardziej wyprała radzieckiemu narodowi mózgi, odwracając uwagę od prawdziwych przyczyn jego upadlającego życia. Przecież po zakończeniu wojny i w ciągu następnych dziesięcioleci podłości nie ubyło.
Oszukani, bezdomni, gotowi do walki (heroicznej!) ludzie mają prawo razem z Wysockim zaśpiewać rozbójniczą pieśń ogarniającą stulecia:
„Kraju smutny, w czym twój czar,
jakie w tobie piękno?
Szubienica, sznur na kark,
katarżnicze piętno.”
(tłum. Michał Jagiełło)
Podczas pobytu w Niemczech Wysocki czuł się zgnębiony, nie rozumiał, dlaczego zwycięzcom żyje się nieporównanie gorzej niż zwyciężonym? Naiwność żołnierza kompanii karnej, któremu udało się przeżyć.
***
Szybkość w jego życiu znaczyła wiele. Sądził, że wyrwać się z dławiących niczym imadło okoliczności można jedynie przez gwałtowne szarpnięcie — zdecydowane i bez namysłu. Przyczyny poczucia ucisku były głębokie.
Był w sumie niewymagającym człowiekiem. W domu, podobnie jak na ulicy, zawsze było tłoczno. Przed włączonym telewizorem mógł siedzieć godzinami, rozmyślając o swoich sprawach. „Nasiąkam nienawiścią”, zażartował (czy nie?) kiedyś, zerkając w telewizor, jak w orwellowski teleekran. Plan dnia był rzeczą mu obcą — jadł naprędce, to, co akurat było pod ręką, spał krótko, pracował nocami... Marina Vlady nie mogła pojąć, dlaczego, mając, mogłoby się wydawać, wszystko, pogrąża się w rozpaczy...
„Zawsze dokądś się wyrywał — wspomina jego przyjaciel. Kompletnie nieobliczalny”. Samochody lubił nie mniej niż konie. Cudem wychodził z poważnych wypadków, ranny, ale żywy. Szybkościomierz pokazywał 120, niekiedy 140... Zołotuchin żartował: „I pokaż mi Żyda, który nie lubi szybkiej jazdy”. Jednak bardzo się martwił: „Wysocki lata to tu, to tam, samolotem i »Strzałą«... Szalony człowiek”. Z Moskwy do Paryża, z Paryża do Moskwy. Huśtawska. Cecha charakterystyczna miotającej się świadomości. A przy tym nie opuszcza go skrywane marzenie: „Zalec na dnie, jak łódź podwodna, żeby nie mogli mnie namierzyć”. (…)
Bez Rosji jestem nikim...
A bez wolności umieram
Być pierwszym z pierwszych chciał też jego poprzednik Jesienin uważając się za najlepszego w Rosji poetę. A obok niego, najlepszego, tworzyli Wołoszyn, Cwietajewa, Pasternak, Achmatowa, Mandelsztam, Chodasiewicz i wielu innych... Poetów, jak wyjątkowych światów, porównać się nie da. Pociąg do hazardu nakazuje jednak szukać przeciwnika i traktować „jeden drugiego wyniosłym uśmiechem” (Błok). W dążeniu do palmy pierwszeństwa jest pokusa bałwochwalstwa. Zdobyć, za wszelką cenę! Jak mówili bohaterowie jego wczesnych pieśni: „Już jeśli coś postanowiłem, zrobię to na pewno”. Albo: „A niech to, bardzo tego chcę!” Kiedy poznał ówczesną gwiazdę kina Marinę Vlady, postanowił „Nie będę Wysockim, jeśli się z nią nie ożenię”.
W osiąganiu celu prędkość gra niebagatelną rolę. Samochód był dla niego nie tylko wygodnym środkiem lokomocji, ale i sposobem wyrażania siebie. Jeździł ryzykownie, jakby kusił los. Potrafił wyskoczyć na przeciwległy pas i gnać przed siebie. Kiedyś milicjanci z drogówki namierzyli jego mercedesa. Próbowali go dogonić, oburzając się: „popatrz, jak zasuwa, na sto procent się rozbije”.
Rzeczywiście Wysocki tracił instynkt samozachowawczy. Zdarzały mu się też próby samobójcze. Na ostatniej, niekończącej się prostej ku horyzontowi jest wiele przeszkód — i tych złudnych, i tych prawdziwych. Sznur naciągnięty na wysokości kręgów szyjnych — metafora z jego pieśni — dawał się we znaki mocniej niż ta fizyczna bariera, którą wszędzie odczuwał. Splotły się w nim dwa charaktery — zbiega i niewolnika. Swoje położenie określił tak: „Bez Rosji jestem nikim... A bez wolności umieram”. W Rosji umiera, ale żyć bez niej nie może. To szczególne rozumienie wolności wykluczające kryterium duchowe: „Gdzie jest Duch Boży, tam jest wolność”. Ma ona wymiar nie tylko przestrzenny, pokonywany szybkością.
Szybkość zaś jest jak narkotyk, wymaga ciągle zwiększania dawki. A zatem finał jest przesądzony. (...)
W cerkwi smród i straszny chłód
„W cerkwi smród i straszny chłód,
mrok i czuć kadzidło
Nie, i w cerkwi jest nie tak
nie tak, jak powinno...”*
(Tłum. Stanisław Kamiński).
Jako osoba spoza kręgu Cerkwi, Wysocki w bolesny i trafny sposób wyczuł duszącą atmosferę, której nie można wytłumaczyć żadnym ezoteryzmem. Wyczuł to, czego być nie powinno. Szuka on po omacku innych relacji, innego bytu, raz po raz natykając się na wilkołaki w owczej skórze. Świat jest absurdalny i nawet w Cerkwi, w jego rozumieniu, nie ma cienia nadziei. Siła ducha, która w nim wrzała, pełna jest apofatycznego patosu.
Ojciec Aleksander Mień w swoim ostatnim wykładzie o chrześcijaństwie wspomina o pisarzach-egzystencjalistach, w których percepcji rzeczywistości „wszystko jest nie tak, jak być powinno”: „Gdy twierdzą oni, że świat jest absurdalny, to znaczy nie ma sensu, wiedzą to tylko dlatego, że w umysł człowieka wpisane zostało pojęcie przeciwstawne: sensu. Ten, kto nie wie, co to sens, nie wyczuje, nie zrozumie, czym jest absurd. Nie będzie się z jego powodu oburzał, nigdy się też przeciwko niemu nie zbuntuje, będzie się czuł jak ryba w wodzie. I właśnie brak zgody na absurd, na bezsens egzystencji jest dowodem na istnienie sensu”. To on zmuszał Wysockiego do oporu przez zaprzeczenie, krzyk rozpaczy. Ślepy zaułek, w jakim się znalazł, był jednym z tych korytarzy labiryntu życia, z których nie było już wyjścia. Jego rozpacz osiągnęła punkt krytyczny, gdy dusza wrze i zamienia się w parę...
„Cygańska węgierka” to stara oklepana pieśń. Wysocki wziął z niej tylko melodię, która nieodłącznie kojarzy się nam z refrenem „Ech, raz, jeszczo raz!” Jego tekst, jego przeżycia nawinięte zostają na stare koło zamachowe, które kręci się, napędzane siłą bezwładu w pamięci narodu rosyjskiego. Romans cygański i rosyjski są jak syjamscy bracia. Wysocki przyjmuje tę samą intonację, tę samą przerażającą wesołość, panującą od dawna, ale dziś dającą o sobie znać z niepohamowaną, bezdenną goryczą. (...) Pieśń ta zawiera fragment z opisem tradycyjnych elementów krajobrazu:
„Idę polem wzdłuż rzeki,
Światła tyle, że ciemno w oczach,
ale Boga nie ma!
W szczerym polu chabry,
Wijąca się droga”. **
W znanej przestrzeni — zielonej i niebieskiej — światło niesie ciemność.
Niestety, nie jest to porównanie antynomiczne w duchu Jesienina. To absolutne utożsamienie światła i ciemności, które nie pozostawia możliwości istnienia Boga. Przypomnijmy sobie słowa Błoka: „Dowiedz się, gdzie światło, zrozumiesz, gdzie jest ciemność”. Myląc zaś jedno z drugim, nie można zrozumieć niczego. Można jedynie wszystko negować — „wszystko jest inne niż być powinno” — i upajać się bezsensowną nieskończonością. Po dziesięciu latach Wysocki napisze: „Świadomie tonę... // Wypluwam rurkę oddechową // I wpuszczam wodę do płuc.” Jego organizm jest kompletnie wyniszczony. „Jestem cały pokryty bliznami”.
A jednak się nie poddawał... Nie przestał marzyć, by pojechać w tajgę z lekarzem i być może, wyleczyć się, pokonać swoją słabość… Takich jak on uratować może jedynie cud, pod warunkiem, że wierzą w cuda.
„Moja cygańska” napisana została w roku 1968. Wysocki nie stworzył wtedy jeszcze nawet połowy swoich arcydzieł. Natomiast jak „ptak w klatce” będzie się czuł już do końca. Naśmiewając się nieco i unosząc, mówi o knajpie przy cerkwi i wyznaje: „nie ma nic świętego”. I na swój sposób ma rację, ponieważ w atmosferze „smrodu i półmroku” nie można dostrzec świątyni.
Aleksandr Zorin
Fragment książki „Wyjście z labiryntu”, wyd. 2005, Moskwa.
Przekład: Maksim Duszkin
(śródtytuły pochodzą od redakcji)