Dzisiaj: | 108 |
W tym miesiącu: | 425 |
W tym roku: | 44089 |
Ogólnie: | 471141 |
Od dnia 21-09-2006
Wybitny rosyjski historyk języka i kultury, prof. Borys Uspieński ustalił, że kult św. Mikołaja Cudotwórcy na Rusi był tak przemożny, że wykraczał daleko poza ramy teologiczne, jakie mu wyznaczała cerkiewna ortodoksja. Jeszcze w XIX i XX wieku wielu Rosjan było przekonanych, że Nikoła obok Chrystusa i Matki Najświętszej wchodzi w skład Trójcy Świętej lub że jest po prostu czwartą Osobą Boską. Dwa wieki wcześniej arcybiskup Teofan Prokopowicz upominał wiernych, by „nie czcili świętego Mikołaja jak Boga”. Rosjanie zawsze wykazywali dużo inwencji teologicznej, co niekiedy w niezrozumiały dla nas sposób doprowadzało ich do szaleństwa. Dzieje się tak również w czasach nam współczesnych. Wystarczy wspomnieć o tlącym się w zakamarkach rosyjskiej duszy kulcie Iosifa Wissarionowicza (o ikonie Stalina w cerkwi pisał dla nas Aleksander Zorin)
Oczywiście, co innego my, Polacy. Może brakuje nam finezji i dociekliwości w sprawach metafizycznych, ale dzięki powszechnej nawet w czasach PRL-u katechezie, podstawowe prawdy wiary przecież znamy. Tak mi się zdawało. Aż do czasu, gdy niedawno na murze kościoła św. Jakuba Apostoła w Warszawie zobaczyłem plakat, który przedstawiał tradycyjną „katolicką” Trójcę Świętą tyle, że w jej centrum stała Matka Boska. Tę pozycję Maryi potwierdzał wskazujący na nią Pan Jezus, ale też zwrócony ku niej Dwór Niebiański (tu skromnie reprezentowany przez dwóch świętych u dołu i dwa anioły na górze). Sens tej dziwnej kompozycji wyjaśnia podpis: „Królowo Polski, módl się za nami!” Plakat jest oficjalnym materiałem propagandowym wieszanym na murach naszych świątyń w ramach tzw. Ewangelizacji Wizualnej. Ktoś powie, że się czepiam albo gorzej, że się nie znam (i jedno, i drugie wcale nie jest wykluczone), ale dwie kwestie budzą tu moje wątpliwości. Pierwsza dotyczy kompozycji plakatu, która nawiązuje do znanego w malarstwie religijnym motywu koronacji Maryi przez Trójcę Świętą. W klasycznych ujęciach Matka Najświętsza najczęściej klęczy przyjmując koronę z rąk swojego Syna, tutaj jest postawiona jak „równa między równymi”. Druga obawa dotyczy podpisu: trudno przecież uwierzyć, żeby Matka Boga w chwilę po swoim wniebowzięciu została koronowana przez Trójcę Świętą właśnie na Królową Polski.
Palladium
Oddawanie Matce Bożej czci królewskiej to nasza piękna sarmacko-barokowa tradycja. Ale trzeba pamiętać, że kult ten wzmagał się zawsze w okresach dla Polaków najtrudniejszych. W czasie potopu szwedzkiego (1 kwietnia 1656 r.) król Jan Kazimierz pierwszy raz ogłosił podczas słynnych ślubów w katedrze lwowskiej: „Ja, Jan Kazimierz, Twego Syna, Króla królów i Pana mojego, i Twoim zmiłowaniem się król, do Twych Najświętszych stóp przychodząc, tę oto konfederacyję czynię: Ciebie za Patronkę moją i państwa mego Królową dzisiaj obieram. Mnie, Królestwo moje Polskie, Wielkie Księstwo Litewskie, Ruskie, Pruskie, Mazowieckie, Żmudzkie, Inflanckie i Czernihowskie, wojsko obojga narodów i pospólstwo wszystko Twojej osobliwej opiece i obronie polecam, Twojej pomocy i miłosierdzia w teraźniejszym utrapieniu królestwa mego przeciwko nieprzyjaciołom pokornie żebrzę...”.
Od 1717 roku przyjął się w Polsce zwyczaj ozdabiania koronami papieskimi wizerunków maryjnych – pierwszym był oczywiście słynący łaskami, a zwłaszcza obroną Częstochowy przed Szwedami, obraz jasnogórski. W 1920 roku wobec najazdu bolszewickiego Episkopat Polski potwierdził wybór Matki Boskiej na tron Polski.
W czasie drugiej wojny światowej upowszechnił się zwyczaj odmawianie Apelu Jasnogórskiego („Maryjo, Królowo Polski…”) nazywanego wcześniej Raportem rycerskim. Wreszcie 26 sierpnia 1956 roku odbyły się pamiętne Jasnogórskie Śluby Narodu z modlitewnym orędziem prymasa Stefana Wyszyńskiego: „Gdy upływają trzy wieki od radosnego dnia, w którym zostałaś Królową Polski, oto my, Dzieci Narodu Polskiego i Twoje Dzieci, krew z krwi Przodków naszych, stajemy znów przed Tobą, pełni tych samych uczuć miłości, wierności i nadziei, jakie ożywiały ongiś Ojców naszych. (…) Stajemy przed Tobą pełni wdzięczności, żeś była nam Dziewicą Wspomożycielką wśród chwały i wśród straszliwych klęsk tylu potopów. Stajemy przed Tobą pełni skruchy, w poczuciu winy, że dotąd nie wypełniliśmy ślubów i przyrzeczeń ojców naszych. (…) Królowo Polski! Odnawiamy dziś śluby Przodków naszych i Ciebie za Patronkę naszą i za Królową Narodu polskiego uznajemy”.
Niektóre źródłach próbują nadać kultowi Maryi Królowej Polski szerszy eklezjalny i teologiczny kontekst. Pojawia się w nich postać włoskiego jezuity z Neapolu o. Giulio Mancinelliego, któremu w 1608 roku miała objawić się Matka Boska i ogłosić, że to Ona wybrała Polskę jako swoje Królestwo. Trudno się do tych przekazów odnosić, zwłaszcza, że 20-tomowa Encyklopedia Katolicka opracowana na KUL-u na temat objawień ojca Juliana wymownie milczy. Pozostaje nam pogodzić się z prawdą, że ten kult, choć tak bardzo wrośnięty w naszą kulturę, jest pewnym wariantem tradycji znanej już od czasach antycznych – gdy święte wizerunki umieszczane w bramach i noszone w procesjach były palladiami (nazwa pochodzi oczywiście od posągu Pallas Ateny) zapewniającymi ochronę miast i zwycięstwo armii. Nasze pretensje do wyłączności powinien ostudzić jeden przykład. Według tradycji rosyjskiej to Matka Boska w słynnej ikonie Kazańskiej pomogła w listopadzie 1612 roku usunąć polskie wojska z Kremla. W podobny sposób ikony maryjne broniły prawosławnych Rosjan przed Tatarami, Szwedami, Francuzami, a w nowszych czasach także przed Niemcami hitlerowskimi. Prof. Aleksander Naumow na stronie internetowej „Przeglądu Prawosławnego” podaje że: „Wyzwolenie Kijowa nastąpiło w dniu święta ikony [Matki Boskiej Kazańskiej] – 22 października. Marszałek Żukow ponoć stale woził ze sobą kopię tej ikony”.
Króluj nam, Chryste
Budowa Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie, która – trudno uwierzyć – dobiega właśnie końca, miała dopełnić zobowiązania przyjęte przez Sejm Czteroletni (1788–1792) i być wotum dziękczynnym narodu polskiego za odzyskanie niepodległości, a w sferze psychologii społecznej czymś równie ważnym – puentą, która pomoże nam uwierzyć, że w naszych dziejach możliwe są także szczęśliwe zakończenia.
Ale środowiska katolicko-narodowe pod przewodem suspendowanego księdza Piotra Natanka postanowiły podbić stawkę i ogłosiły konieczność intronizacji Jezusa Chrystusa jako króla Polski. Przesłanie tego polsko-katolickiego wzmożenia jest jednoznaczne. Nie może być mowy o pokoju i o wolności w czasach, gdy jesteśmy coraz bardziej zniewalani przez wrogów: liberałów, lewaków, masonów, islamistów, światowe żydostwo i „anty-kościół w Kościele”. Potrzebujemy mocnego wodza, więc wybór sam się narzuca, jak w tej pieśni, której uczyliśmy jako dzieci przed pierwszą Komunią św.: „Króluj nam, Chryste, zawsze i wszędzie, to nasze rycerskie hasło, ono nas zawsze prowadzić będzie i świecić jak słońce jasno…”
Ks. Stanisław Małkowski tak tłumaczył konieczność intronizacji: „Przez analogię do tego wydarzenia z połowy XVII w., gdy Pierwsza Rzeczpospolita była skrajnie zagrożona i przez zdradę wewnętrzną i przez agresję zewnętrzną, wielopostaciową, tak i dzisiaj, gdy Polska jest zagrożona zarówno przez zdradę wewnętrzną jak i agresję zewnętrzną (oba te czynniki zmierzają do unicestwienia Polski jako państwa niepodległego, suwerennego, wolnego i unicestwienia naszej kultury, tradycji, wiary, religii, tożsamości i materialnych podstaw naszego bytu, łącznie z własnością ziemi), gdy te czynniki dwa zbiegły się przeciwko Polsce – czas najwyższy odwołać się do Jezusa Chrystusa po to, żeby On sprawy polskie wziął w Swoje Ręce przy pomocy tych Polaków, którzy chcą poddać się Jego władzy.” (wypowiedź z 2011 r.)
Ruch zwolenników intronizacji tworzy wybuchowy melanż mistyczno-polityczny, który może zachwiać nawą naszego Kościoła. Świadomi tego biskupi, choć wcześniej w liście pasterskim z 2012 r. jednoznacznie odrzucili tę ideę, ostatnio zmienili zdanie. Postanowili, że w tym roku, w przeddzień święta Chrystusa Króla Wszechświata, w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach będzie miał miejsce „Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa za Króla i Pana”. Swoją decyzję hierarchowie tłumaczą w sposób zawiły: „Nie trzeba więc Chrystusa intronizować w znaczeniu wynoszenia Go na tron i nadawania Mu władzy ani też ogłaszać Go Królem. On przecież jest Królem królów i Panem panów na wieki (…). Natomiast naszym wielkim zadaniem jest podjęcie dzieła intronizacji Jezusa w znaczeniu uznawania Jego królewskiej godności i władzy całym życiem i postępowaniem”. U władyki dwa jazyki – mawia się na Wschodzie. Nie tyle jednak dziwić tu może niekonsekwencja biskupów, co brak refleksji nad jej skutkami w postaci zamieszania w głowach wiernych, którym trudno już będzie pojąć, czym się różni orędzie Chrystusa przekazane przez św. Faustynę Kowalską od orędzia w wersji sługi Bożej Rozalii Celakówny (promotorki intronizacji) oraz gdzie się kończy koronka do Miłosierdzia Bożego, a zaczyna nabożeństwo do Chrystusa Króla Wszechświata (czytaj: Polski).
Wieszanie
Nie byłem zaskoczony, gdy jedna z posłanek partii rządzącej wygłosiła takie oświadczenie: „Jestem Polką i w życiu na swój kraj bym nie doniosła. Dla mnie człowiek, który donosi do obcego państwa, to jest zdrajca i tak naprawdę powinien wisieć na stryczku”. Zdziwiło mnie tylko, że zrobiła to w katolickim Radiu Nadzieja w Łomży. Czyżby nie wiedziała, że jakobińskie hasła brzmią w przestrzeni kościelnej bardzo niestosownie? Cieszy mnie niezmiernie jako polonistę popularność książek (a może głównie jednej książki pt. „Wieszanie”) znakomitego znawcy literatury romantycznej Jarosława Marka Rymkiewicza. Gdy profesor w roli poety-proroka wzywa na ratunek „Ojczyzny w potrzebie”… wolterianina i „lewaka”, generała Jakuba Jasińskiego, to myślę sobie, że Rymkiewicz ma nieodmiennie przewrotne poczucie humoru. Ale gdy jakiś prawicowy polityk, przykładny katolik, zaczyna opowiadać fantasmagorie o wieszaniu jak Targowiczan przeciwników swojej opcji, bo donoszą na Polskę do Brukseli, to jest już tylko smutny przejaw polskiego absurdu.
Do sporu politycznego włączyła się ostatnio inna sława polonistyczna, znawczyni idei romantycznych prof. Maria Janion. Autorka „Życia pośmiertnego Konrada Wallenroda” stroni od kręgów prawicowo-kościelnych, choć pamiętam, że w ciekawych latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku w warszawskim kościele św. Krzyża, czyli tam, gdzie przechowywane jest serce Fryderyka Chopina, miała wykład na temat… wampiryzmu w tradycji romantycznej (i to połączenie tematu i miejsca musiało, podejrzewam, sprawiać jej wielką uciechę). W liście na Kongres Kultury 2016 profesor Janion pisze: „Dziś obserwujemy oczywisty, centralnie planowany zwrot ku kulturze upadłego, epigońskiego romantyzmu – kanon stereotypów bogoojczyźnianych i Smoleńsk jako nowy mesjanistyczny mit mają scalać i koić skrzywdzonych i poniżonych przez poprzednią władzę. Jakże niewydolny i szkodliwy jest dominujący w Polsce wzorzec martyrologiczny! Powiem wprost – mesjanizm, a już zwłaszcza państwowo-klerykalna jego wersja, jest przekleństwem, zgubą dla Polski. (…) Nie mam wątpliwości, że trwała nasza niezdolność do modernizacji ma źródło w sferze fantazmatycznej, w kulturze przywiązania zbiorowej nieświadomości do bólu, którego źródeł dotykamy z największym trudem, po omacku. Naród, który nie umie istnieć bez cierpienia, musi sam sobie je zadawać.”
Z zupełnie innych pozycji pisany, a może przez to ważniejszy, jest esej Tomasza Terlikowskiego, który odnalazłem niedawno w przestrzeni Internetu. Konkluzja tego tekstu brzmi chyba trochę ekspiacyjnie, ale, co ważniejsze, otrzeźwiająco:
„Polska prawica musi wybrać: albo nihilizm, albo chrześcijaństwo, albo mistyka krwi, albo Eucharystia, albo św. Jan Paweł II, albo Jarosław Marek Rymkiewicz.”
* * *
Pod koniec swojego życia ksiądz Jan Zieja bardzo szybko tracił wzrok. Bał się, że nie będzie mógł sam odprawiać Mszy św. Dlatego poprosił mnie, młodego wówczas dziennikarza „Przeglądu Katolickiego”, żebym pomógł mu nagrać teksty mszału, który on będzie mógł powtarzać za magnetofonem. Działo się to jeszcze w PRL-u, czyli w czasach ogólnego niedoboru, ale problem sprzętowy udało się szybko załatwić, bo magnetofon kasetowy ofiarował bliski przyjaciel ks. Ziei jeszcze z czasów AK-owskiej konspiracji, płk Antoni Sanojca „Kortum”. Dużo więcej kłopotu sprawiało samo nagranie. W końcu z pomocą przyszedł mi nieoceniony ks. Stanisław Hoinka, który wiele lat pracował z niewidomymi, więc rozumiał o co chodzi, i wykonał nagranie z charyzmą kapłana i precyzją lektora. Była to Msza św. według formularza na uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata – o taką prosił Ojciec Jan, bo to właśnie święto było dla niego wyjątkowo ważne.
Myślę sobie teraz, jakby się ks. Jan Zieja odniósł do spraw, które nas dziś nurtują. Odpowiedzi można szukać w tekstach, które pozostawił.
O kulcie Matki Boskiej: „Jest wielu ludzi na ziemi, którzy nie umieją dobrze ustawiać różnych punktów naszej wiary. Wydaje się im, że Najświętszą Maryję Pannę stawiamy na równi z Panem Jezusem – jeden i drugi pośrednik. To nie jest nauka katolicka. (…) Pośrednictwo Matki Najświętszej podporządkowane jest jedynemu pośrednikowi, jakim jest Pan Jezus”. (z nabożeństwa majowego, 3 V 1953)
O Królestwie Chrystusa: „Nie rozumiemy, jakie to jest to panowanie Jezusa nad nami. Gdybyśmy chcieli obraz namalować czy postawić pomnik Chrystusowi i gdybyśmy nawet doprowadzili do tego, że rządy wszystkich państw będą głosić Jezusa Chrystusa w tych zewnętrznych manifestacjach, gdybyśmy tak tylko pojmowali królowanie Pana Jezusa nad nami, to byśmy ranili serce Pana Jezusa. Tu jest wielkie nieporozumienie. Królestwo moje nie jest stąd, jest w was: w waszych sumieniach i sercach. (…) To ty król? Tak, jestem królem! Przyszedłem na świat, abym świadectwo dał prawdzie. To jest królestwo Jezusowe – prawda. Największy Jego skarb, potęga, bogactwo – to prawda!” (z Gorzkich Żalów, 21 III 1953) *
Jacek Giebułtowicz