Dzisiaj: | 51 |
W tym miesiącu: | 584 |
W tym roku: | 35832 |
Ogólnie: | 462883 |
Od dnia 21-09-2006
Kolejny odcinek wspomnień Haliny Ilinicz (pierwszy opublikowano w nr 20 „Buntu”) obywatelki radzieckiej narodowości polskiej, zamieszkałej w Moskwie od 1929 r., aresztowanej przez NKWD
w r. 1936 (ojca aresztowano nieco wcześniej, o czym Halina nie wiedziała) i skazanej na 8 lat „obozu pracy”, a bezprawnie więzionej 16 miesięcy dłużej. Wspomnienia spisał red. Z.T. Wierzbicki podczas jej pobytu w Warszawie w latach 70-tych.
Historia mamy po aresztowaniu ojca
Mama została z Jurkiem w naszym mieszkaniu, gdy ojca zabrali.
Po pewnym czasie, już w zimowej porze roku, wezwali ją po raz pierwszy na przesłuchanie. Znajomi ostrzegali ją, by się przygotowała na aresztowanie i ewentualną zsyłkę. Wobec tego cenniejsze rzeczy oddała na przechowanie (wszystko przepadło, bo wszyscy znajomi zostali również z czasem aresztowani). Na pierwsze przesłuchanie włożyła na siebie, co tylko mogła, bo nigdy nie było wiadomo, czy zwolnią do domu, czy zatrzymają w areszcie.
Była to męka, bo pomieszczenia w biurach NKWD były zazwyczaj przegrzewane – węgla nie żałowano – więc cała oblewała się potem. Tym razem ją zwolnili do domu. Gdy drugi raz w grudniu, w roku aresztowania męża, wezwali ją na przesłuchanie, nie ubrała się ciepło, bo tak się wymęczyła za pierwszym razem. Lecz tym razem ją zatrzymali i poddali śledztwu. Przesłuchiwali, ci sami co mnie; powiedzieli jej to samo, co mnie o ojcu „no, żelazny człowiek, ale my damy sobie z nim radę”. A ponadto powiedzieli: „zrobił duże wrażenie na ministrze Jeżowie”. Ojciec był wielkiego serca, w armii carskiej miał opinię bardzo walecznego. Kiedyś po rewolucji spotkał w sklepie żonę swego kolegi Wolańskiego, oficera z tego samego pułku czasu wojny. Nawiązał z nimi stosunki towarzyskie i nieraz pomagał im. Nie bał się wstawiać za znajomymi, którzy byli zagrożeni. Wolańscy zostali także aresztowani. Ojciec był Europejczykiem, niestety uwierzył w komunizm.
A propos pomocy innym. W 1933 r. była przeprowadzona w Moskwie akcja „paszportyzacji” to znaczy wprowadzania paszportów (dowodów osobistych – dop. Red.) w celu selekcji niepożądanego politycznie elementu, a więc pozostałych przy życiu przeciwników systemu, i wysiedlenie ich z Moskwy. Można było wtedy kupić za grosze przepiękne meble i inne rzeczy. Ich mieszkanie zajmowali ludzie z rządzącej nowej klasy…
Krótkie dzieje hr. Szuwałowej
Hrabina Szuwałowa, starsza już osoba, miła i kulturalna, w okresie zbliżania się Niemców do Moskwy (1941), podczas małego przyjęcia towarzyskiego z okazji swych imienin, a więc w jej domu, gdy wszyscy byli w swobodnym i wesołym nastroju, nieostrożnie wyraziła się, że Niemcy nie są tacy straszni i że się ich nie boi, bo przecież nie może być gorzej niż za bolszewików, mając oczywiście na myśli okres rewolucji 1917 r. Usłyszał to przez drzwi sąsiad w tym samym mieszkaniu (a współne mieszkania były zjawiskiem normalnym w Moskwie) i, oczywiście, doniósł o tym do NKWD, licząc na nagrodę, którą był zwykle przydział na dodatkowy pokój osoby aresztowanej. Szuwałową i jej rodzinę z nią mieszkającą natychmiast aresztowano i zesłano do obozu na owe typowe 10 lat. Była ona bardzo dobrą staruszką, przynajmniej w moich oczach.
Masa ludzi siedziała w więzieniach i obozach z powodu wspólnych mieszkań. To było przekleństwo, zatruwające codzienne życie obywateli ZSRR. A ponadto władze przyjęły następującą zasadę: kto nie ucieka z Moskwy przed Niemcami, to jest podejrzany o wrogość względem ustroju i państwa sowieckiego.
Marcjanna Fornalska i jej córki
Marcjanna, tak jak opowiadano sobie w więzieniu, była wieśniaczką, która miała dwie córki i trzech· synów. Jej córka Małgorzata miała z Bolesławem Bierutem dziecko (mieszkała z nim w moskiewskim hotelu „Lux” dla komunistycznych działaczy zagranicznych). Gdy otrzymała po wyjeździe Bieruta z Moskwy rozkaz wyjazdu do Polski, musiała zostawić swoje półtoraroczne dziecko siostrze Feli i zalewając się łzami opuściła również Moskwę.
Z aresztowaną Felą (drugą córką Marcjanny – Red.) spotkałam się na jakimś etapie. Przeszła straszne śledztwo, trwające niemal bez przerwy: ledwo znalazła się w celi, znowu zabierali ją na przesłuchanie. Miała niewątpliwie duże doświadczenie rewolucyjne. W więzieniu nasłali jej do celi szpiega (tzw. nasiadka), imieniem Tosia, ale Fela się zorientowała, kto to jest. Tosia wyciągała, co się dało od więźniarek, i donosiła. Dwóch braci Feli rozstrzelano, ostatecznie Fela została skazana na 10 lat obozu w Kołymie, gdzie udało jej się po pewnym czasie dostać do pralni; była szczęśliwa, bo było tam ciepło. Okazała się najlepszą prasowaczką i prasowała przez 16 godzin na dobę męskie koszule obozowych dygnitarzy, którzy czasem wsuwali jej do kieszonki fartucha kawałek chleba lub marchewkę. Gdy Bierut wreszcie dowiedział się, po długich staraniach (bo Beria twierdził, że nie ma takiej więźniarki w obozach Związku), w jakim łagrze Fela się znajduje, wydobył ją stamtąd.
A odbyło się to tak: pewnego dnia władze obozowe kazały jej się przygotować do podróży, nie informując, dokąd jedzie. A enkawudzista przyszedł do niej i mówi krótko „zabieraj się z rzeczami”.
Była pewna, że znowu dadzą jej następne dziesięć lat obozu, bo tak to zwykle się odbywało. Była bardzo zmartwiona, że traci „schronienie” w pralni, gdzie już sobie jakoś życie ułożyła. A tymczasem zabrano ją z tego ogólnego baraku do jakiegoś nędznego hoteliku i tam przez kilka dni pobytu przynoszono jej wspaniałe jedzenie, a ponadto uniform więzienny i to dopasowany do jej figury nie za duży, nie za mały. Zawożą ją na lotnisko z dwoma striełkami; ląduje w Irkucku, potem gdzie indziej, wreszcie lądują w Moskwie. Myślała, że wiozą ją na Łubiankę. Tymczasem na lotnisku w Moskwie czekał już Bierut i mówi do niej: „Ani słowa, tu czeka na nas służbowy samolot, wsiadaj, pomówimy w Warszawie”.
Po dwóch godzinach była w Belwederze. Bierut opowiedział jej krótko, że po urzędowych rozmowach ze Stalinem odważył się powiedzieć mu, że siostra żony, siedzi w obozie w Związku. Był obecny przy tej rozmowie Beria, który oświadczył stanowczo, że takiej osoby nie ma w żadnym obozie w Związku Radzieckim. Ale Stalin polecił mu zająć się tą sprawą. Gdy wyszli z gabinetu Stalina, Beria pogroził kułakiem Bierutowi, mówiąc: „ty mienia, smotri, doigrajesz sia jeszczo”.
Marcjannę, chociaż była już starszym człowiekiem i długoletnim członkiem Partii Komunistycznej, natychmiast i to w zimie wyrzucono razem z małą wnuczką z hotelu „Lux”, no i nikt, oczywiście, nie chciał jej pomóc, by się nie narazić władzy. Nocowała więc na klatkach schodowych różnych domów, tam gdzie było ogrzewanie, póki przypadkowo nie spotkała bułgarskiego działacza komunistycznego – Dymitrowa. Znalazł on dla niej jakiś kąt do mieszkania i dał trochę pieniędzy. Później udało się Marcjannie otrzymać pracę sprzątaczki w przedszkolu i to z utrzymaniem. Były w tym przedszkolu różne dzieci, przeważnie straconych lub poległych w akcjach komunistów. Lecz byli tam również synowie Mao!
W 1977 r. była Fela matką chrzestną statku wodowanego w Gdańsku, dla armatora radzieckiego z Magadanu. Miała wielką ochotę zapytać przedstawicieli portu w Magadanie, czy ta pralnia w obozie jeszcze istnieje. Ale jednak wolała wstrzymać się z tym pytaniem (wedle informacji uzyskanych przez autorkę tych wspomnień od samej Feli, gdy spotkały się w Warszawie – dop. Red.)
CDN
Halina Ilinicz