Dzisiaj: | 161 |
W tym miesiącu: | 4418 |
W tym roku: | 23414 |
Ogólnie: | 497817 |
Od dnia 21-09-2006
Dokument epoki! Czy ten płynący z głębi wielkiego serca apel mógł trafić do chrześcijańskich serc, czy był tylko głosem „wołającego na puszczy”? Drukujemy obszerne fragmenty ulotki ks. Jana Ziei rozesłanej po diecezji pińskiej na Boże Narodzenie 1931 roku.
Ojciec Święty wzywa synów Kościoła do wytężonej Akcji Katolickiej – do czynnego udziału w hierarchicznym apostolstwie Kościoła – w owym wysiłku podejmowanym poprzez wieki przez hierarchię kościelną ku rozbudowie Królestwa Bożego w ludzkości całej. I ludzie świeccy mają uczestniczyć w naszym apostolstwie. Rzecz jasna, że najpierw my mamy to apostolstwo prowadzić. Mamy być – stawać się – apostołami.
„Apostoł” – „apostolstwo” – wielkie słowa. Niestety, spowszedniały – zmalały – przygasły – przybladły – wyschły – stały się puste – bez treści – cień – dalekie echo tego, czym były kiedyś...
Przez swe kapłaństwo – Bracia Najczcigodniejsi, zapragnijmy to wielkie słowo wypełnić na nowo treścią i życiem.
Potrzeba do tego, niewątpliwie i przede wszystkim, wielkiej miłości Boga i dusz ludzkich. Apostoł bowiem woła: Caritas Christi urget nos! I ta caritas – diffusa est in cordibus nostris... Jest w nas – w niejednym sercu kapłańskim płonie – wylata z duszy wzwyż ku Bogu, a wszerz ku ludziom – ale duszy całej nie porywa – nie dźwiga – nie popycha.
Jesteśmy jakby w klatce (cóż z tego, że ona czasem złote ma pręty?), związani, skrępowani, ociężali, bez ruchu, jak maszyna, której motor rozpędzony i warczący nie jest włączony do kół i walców; motor działa – ale stoi, ani drgnie.
Jakież przyczyny tego zjawiska?
Jest ich wiele; o jednej chcę mówić, która, jak życie stwierdza, jest jedną z najbardziej przeszkadzających temu, żeby nasza miłość włączała się w tryby i koła życia i obracała je swoim rozpędem – i stała się miłością apostolską i apostołującą. Jest to nasza często spotykana skłonność do korzystania z dostatków i wygód życiowych – przywiązanie się do pewnej pozycji w hierarchii towarzyskiej i społecznej – związanie swojej duszy z przemijającymi wymaganiami tego świata.
„Nie wypada nam kapłanom być zanadto ubogimi – nędzarzami” – mówimy nieraz już na ławie szkolnej, i potem, stając na różnych stopniach hierarchii, na rozmaitych stanowiskach i urzędach duchownych.
O Boży Synu! Któryś był ubogi i głodny, któryś się narodził w stajni, a umarł z szat odarty na krzyżu! Do czego doszło! Oto kapłani Twoi, z których każdy ma być alter Christus, mówią słowem lub uczynkami swymi, że im Twoje ubóstwo nie pasuje! Że im bardziej odpowiada życie na sposób ludzi bogatych niż na sposób „braci Twoich najmniejszych” – ubogich tego świata.
Niejedni z nas w zakonach – w murach klasztornych uroczyście ubóstwo ślubowali...
A jednak – powiedzmy szczerze – któż jest uboższy: ci, których spiżarnie są zawsze zaopatrzone przez ofiary dobrych ludzi; – czy też ci, którzy pracują dzień cały za liche wynagrodzenie, drżą na myśl, co będzie jutro; a gdy pracy zabraknie, a dzieci – „przyszłość narodu” – do ust nie będą miały co włożyć; lub ci, którzy dla rozniecenia ognia pod kuchnią, żeby strawy lichej uwarzyć albo rozgrzać izbę prawie piwniczną, muszą wyszukiwać i zgarniać gruzełki węgla, wypadłe na tor kolejowy z tendra manewrującej lokomotywy; albo wędrować kilka kilometrów za miasteczko do lasu, stamtąd przydźwigać na zgarbionym grzbiecie wiązkę chrustu lub wór szyszek sosnowych...
I ci ludzie żyją – i umieją błogosławić życiu i Bogu!
„Franciszkanie” – bezwiedni i piękni...
O, jakże piękni – i czcigodni.
O, jakże wierzący...
I dlatego „ich jest królestwo niebieskie”.
O Bracia Kapłani!
Jedno nam tylko „nie pasuje”: odstępować od prawdy Bożych przykazań i zapominać o powołaniu swoim.
A jeżeli do nas, pełniących Wolę Bożą i wiernych swemu powołaniu kapłańskiemu, przyjdzie ubóstwo, nędza, czy śmierć – niech będą błogosławione one!
One nam bardzo „przystoją”!
O Bracia, rozważmy to!
Kiedy Kościół odebrał nam, kapłanom, możność zakładania własnej rodziny, to między innymi względami miał ten przede wszystkim, żebyśmy byli wolni w służbie apostolskiej – milites expediti, gotowi w każdej chwili przenosić się z miejsca na miejsce na rozkaz naszych wodzów – biskupów – i ginąć na posterunkach jako żołnierze Chrystusowi – nikogo nie osierocając.
Tak miało być!
Tymczasem nieopatrznie pozwoliliśmy się oplatać i obciążyć troskami o wygody i dostatki. I żyjemy w niewierności swemu powołaniu – w rozterce wewnętrznej (czy nie tak? – alboż to raz wyznawał swemu koledze kapłan kolega: „Wiem, że nie tak żyć powinienem, ale nie mam odwagi zacząć pierwszy!?”) – i zgorszenie dajemy wiernym owieczkom trzody Jezusa. Bo wierni wszystko wybaczą nam – ludziom słabym jak i oni, ale nie wybaczą nam chciwości na grosz.
Co ambona, konfesjonał i wolne tchnienie łaski Bożej zbuduje w duszach ludzkich, to kancelaria parafialna nieraz do ruiny doprowadza.
Czyż nie tak się dzieje?
Żeby zapewnić sobie „należyte mieszkanie”, budujemy wielopokojowe plebanie i prowadzimy wielkie gospodarstwa, my – „apostołowie”, do których powiedziano: „nie miejcie złota ani srebra... ani dwu sukien”, my – samotni – podczas gdy nasi bracia, obarczeni nieraz siedmiorgiem dzieci, w jednej izbie lichej mieścić się muszą obok naszej obszernej plebanii.
Wiem, że są kapłani, którzy z „Panią Biedą” stale pod jednym dachem mieszkają. Niech sobie tego nie przykrzą, bliskie bowiem są czasy, w których trzeba będzie wstydzić się tego, że się jest jeszcze „bogatym”.
Na ogół dotąd w opinii wiernych należymy do „panów” i „bogaczy” i sami do ich rzędu pchamy się niezdarnie, podczas gdy powinniśmy, wszystkim błogosławiąc: i bogatym, i ubogim – sami być najuboższymi. (...)
Bracia! – Nie wiąże nas ze światem nasza, przez nas samych założona rodzina: nie mamy jej – niechże nas nie pętają czysto ziemskie przywiązania.
Rwijmy więzy! Wolnymi bądźmy!
Cali – na ofiarę Bogu i dusz ludzkich zbawieniu – oddani.
Jak tego dokonać?
Ci z nas, którzy mają jakiekolwiek majętności ziemskie (pola, uposażenie pieniężne), niech z nich czerpią tylko tyle, ile jest im niezbędne do życia (a tak mało człowiekowi potrzeba!); reszta to z prawa lub naszej woli dziedzictwo ubogich: Kościoła i ludzi.
Na mieszkanie niech nam wystarcza pokój jeden – reszta naszej plebanii niech służy celom społeczno-charytatywnym (świetlica dla młodzieży, sala zebrań dla organizacji parafialnych, czytelnia parafialna, przedszkole, przytułek dla kalek i starców).
Za żadne posługi parafialne nie wymagajmy pieniędzy, ani żadnego równoważnika materialnego, ale żyjmy z ofiar, jakie nam wierni sami złożą, lub – w postaci beneficium – już złożyli.
Ludzie dzisiejsi, przesiąknięci poglądami materialistycznymi, bardzo często odzywają się: „Księża nie Bogu służą, ale sami sobie. Gdybyśmy przestali wierzyć, to księża nie mieliby z czego żyć, więc muszą uczyć – dla chleba – dla zysku. Pobudką tej »gorliwości kapłańskiej« – nasycenie swego brzucha i interesy swej kasty. Duchowieństwo – to brzuchowieństwo”.
Bracia Czcigodni!
Świat jest dziś zasugestionowany tym fałszem, że wszystkie ideały sprowadzają się do spraw brzucha i chleba. I nas – głoszących rzeczy Boże – posądza o obłudę. Więc musimy odsunąć od siebie wszelkie pozory tego, że jesteśmy kapłanami non propter Jesum, sed propter esum (nie dla Jezusa, tylko dla siebie - Red.)
To się da zrobić przez zdecydowane, jawne, wyraźne życie tylko z dobrowolnych ofiar i przez branie dla siebie z tych ofiar tylko minimum koniecznego do przeżycia. Choćby nam przyszło żyć w ubóstwie i nędzy – z radością zejdźmy do rzędu „maluczkich tej ziemi” i dolę ich dzielmy. (...)
Niech nam odbiorą ludzie źli wszystkie przywileje społeczne, płynące z naszego stanowiska, a nawet choćby i z „konkordatów” – byleśmy mieli mocny konkordat z Bogiem – z Ewangelią świętą – i z ludem wierzącym.
Zdajmy się całkowicie na Opatrzność Bożą!
A biedę uczmy się przyjmować z radością, bo doznawał jej i Pan Jezus, i Jego uczniowie – apostołowie, i doznają jej teraz, i poprzez wieki tysiące braci naszych – tych „najmniejszych”.
A czymże myśmy lepsi od nich?
Czyż wolno nam chodzić po tej ziemi w strojnych szatach i w sytości, gdy Pan nasz chodzi w łachmanach i w głodzie, i wyganiany jest od drzwi domów ludzkich i „nie ma gdzie głowy skłonić”?
Dopóki nie wprowadzimy Chrystusa na tron wszech ziem i wszech serc, nie chciejmy dla siebie żadnej chwały, żadnych wygód i przywilejów. Zresztą nam nie należą się one nigdy.
ON tylko ma rosnąć – nas niech koleje życia w proch ścierają – Alleluja!
O Bracia Kapłani! Rozważmy to i ukochajmy ubóstwo i pokorę, i niskość służebników Bożych!
Niech biedni patrząc na nasze ubogie życie, doznają pociechy w swej doli ciężkiej. A wszyscy niech widzą szczerość naszego oddania się sprawie Bożej. Inaczej świat się będzie od nas odwracał – jako od obłudników.
I słusznie!
Bo nie można głosić Ewangelii błogosławiącej ubóstwo, nie błogosławiąc go; nie można szczerze błogosławić ubóstwa, żyjąc i pragnąc żyć w dostatkach i wygodach.
Bracia! Nadszedł ostatni czas.
Rwijmy więzy mamony!
(...) Radością napełnia się serce z powodu niezaprzeczalnie idącego odrodzenia religijnego w szczytowych sferach naszej młodej inteligencji.
Idzie przez świat wielkie ożywcze tchnienie Ducha Świętego.
Nie przeszkadzajmy temu działaniu Bożemu!
Nie zasłaniajmy sobą piękna rzeczy Bożych!
Przeciwnie: i nasze serca otwórzmy na wiew Boskiego Ducha Odnowiciela.
I współdziałajmy z Panem.
W rękach naszych losy religijności ludu polskiego.
Jeszcze czas – choć już ostatni – naszą bezinteresownością apostolską zdobyć sobie na nowo zaufanie ludu – i ochronić go od uderzającej weń coraz gwałtowniej bezbożności i niewiary.
Zapewne wszystkich nie nawrócimy. Bo nie nawrócił wszystkich i ON!
Ale uczyńmy wszystko, cośmy uczynić powinni, by ludzie w Boga wierzyli! Odrzućmy od siebie wszelkie pozory tego, żeśmy ludziom – spragnionym Boga – wierzyć przeszkadzali!
W naszych rękach losy Kościoła w Polsce! W rękach Polski losy chrześcijaństwa w Europie!
To nie frazes!
Poznajmy „swoją godzinę”!
„Wszystko – jako gnój – byle Chrystusa pozyskać” – sobie i braciom.
Rwijmy więzy mamony! Wolni i ubodzy – naprzód! w lud!
„My głupi dla Chrystusa...”
„Dziwowiskiem staliśmy się światu – aniołom – i ludziom”.
Tak!
Crux! – Gaudium in cruce! – Pax!
Veni, Sancte Spiritus...
Tekst drukowany był w: ks. Jan Zieja, „Życie Ewangelią”. Spisane przez Jacka Moskwę, Paryż 1991)