Dzisiaj: | 43 |
W tym miesiącu: | 360 |
W tym roku: | 44024 |
Ogólnie: | 471076 |
Od dnia 21-09-2006
Był wnukiem zesłańca na Sybir. Urodził się na Ukrainie w 1906 r., a zmarł tragicznie na Węgrzech w 1943 r. Świadectwo dojrzałości uzyskał w Gimnazjum w Ciechanowie, studia wyższe odbył na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Był nauczycielem języka polskiego i, na Węgrzech w czasie wojny, również historii.
Nie do nas należy ta decyzja. Lecz mamy prawo, a nawet obowiązek wyrazić publicznie nasze życzenie i opinię o ewentualnym kandydacie do stanu „błogosławionych”.
Przede wszystkim był zamiłowanym pedagogiem, a może nawet pasjonatem wychowywania młodzieży, by ją z przysłowiowych „zjadaczy chleba w aniołów przerobić”. W epoce, w której przyszło mu działać, a więc w II RP i w okresie II wojny, wyróżniał się niezwykłą religijnością: nie tylko głęboką i stosowaną w codziennym życiu, lecz jednocześnie otwartą wobec innowierców (by użyć tu tego archaicznego słowa), zwłaszcza wobec wątpiących bądź niewierzących, których przyciągał swą serdeczną otwartością jak magnes opiłki żelaza.
Jego wpływ na życie wychowanków i to w kwestiach tak trudnych w polskich warunkach jak w etyce seksualnej, w kształtowaniu poczucia odpowiedzialności, w tym życiu i za życie innych istot ludzkich, w etyce obowiązującej w tym samym stopniu mężczyzn co kobiety (przemawiało to nawet i do tych, którzy wybierali drogę kariery wojskowej, a więc w otoczeniu niesprzyjającym podobnym postawom), a również uczciwości i tak rzadkiej u nas zwykłej życzliwości wobec bliźnich. W indywidualnych pozalekcyjnych rozmowach – co było jego ulubioną metodą oddziaływania na wychowanków – wspierał moralnie i intelektualnie chłopców, wyprowadzając ich często „na prostą”, bądź ułatwiając im właściwy wybór życiowy.
Był niewątpliwie jasnym promieniem w szkołach, w których uczył, m. in. dwa lata w Gimnazjum im. Zygmunta Krasińskiego w Ciechanowie, którego był absolwentem. Lecz najdłużej i najsilniej związał swe życie z Gimnazjum i Liceum im. Sułkowskich w Rydzynie (1933 – 1939), skąd jako oficer rezerwowy wyruszył w 1939 roku na wojnę. Walczył ze swoim oddziałem do końca, składając broń dopiero na wyraźny rozkaz gen. Olbrychta 29 września, by wspólnie z dwoma swoimi byłymi uczniami rydzyńskimi przekroczyć granicę polsko-węgierską i wstąpić do tworzącej się armii polskiej we Francji. Jednak na wyraźny rozkaz polskich władz emigracyjnych, pozostał na Węgrzech, by podjąć pracę nauczyciela i głównego wychowawcy w polskim gimnazjum w Balatonboglar. Tu wykonał wspaniałą pracę pedagogiczną, łącząc ją ze społeczną (m. in. teatr szkolny, również dla lokalnej społeczności węgierskiej, pisemko szkolne „Młodzież”, prowadzenie szczepu harcerskiego).
A młodzież nie była łatwa, cóż z tego że patriotyczna, lecz jakże często po ciężkich przeżyciach wojennych, aresztowaniach i ucieczkach, utracie najbliższych, co musiało nieuniknienie przejawiać się nie tylko w różnych frustracjach, lecz nieraz i w zwykłym rozprzężeniu moralnym.
Zachowane jego listy do byłych uczniów rydzyńskich i do narzeczonej w Polsce są świadectwem jego pięknej osobowości, a w przypadku narzeczonej, p. Zofii Czerwińskiej, siostry jego rydzyńskiego ucznia – czystej miłości (adresatka zginęła w Powstaniu Warszawskim jako żołnierz AK). Dają te listy ponadto obraz jego ówczesnej pracy i stałej troski o młodzież, rozważań pedagogicznych oraz refleksji religijnych i patriotycznych. Z jego doświadczeń pedagogicznych warto przytoczyć jeden, jakże charakterystyczny przykład: Oto 16-letni uczeń szczerze mu wyznaje: „prędzej mi włosy wyrosną na dłoni, nim pan profesor zrobi ze mnie człowieka”. A jednak zrobił. Uczeń ów ukończył szkołę średnią, a po wojnie studia wyższe i został nauczycielem akademickim! A przed swą śmiercią prosił swych najbliższych, by połowę jego skremowanych zwłok pochowano w Krakowie, a połowę jego popiołów w grobie Mariana Jasieńskiego w Balatonboglar.
W Redakcji „Buntu…” przechowujemy listy różnych osób, które miały szczęście spotkać na swej życiowej ścieżce Mariana Jasieńskiego. Świadczą one o tym, jak niezwykłym był on człowiekiem, pięknie uzupełniając wspomnienia jego wychowanków.
Chociaż mieliśmy i mamy nadal, mimo tylu zawirowań dziejowych, wielu wspaniałych nauczycieli, którzy ratowali Naród z burzliwych opresji, czasami zawinionych przez nas samych, lecz najczęściej niezawinionych, to nie mamy wcale – jak się wydaje – a jeśli mamy to zgoła nielicznych świeckich nauczycieli wyniesionych na ołtarze! n
Zbigniew T. Wierzbicki -
b. uczeń Szkoły Rydzyńskiej i Mariana Jasieńskiego