Dzisiaj: | 161 |
W tym miesiącu: | 1344 |
W tym roku: | 1344 |
Ogólnie: | 475748 |
Od dnia 21-09-2006
Ukazała się nowa polska monografia starań o jedność chrześcijan: „Od Edynburga do Porto Alegre. Sto lat dążeń ekumenicznych” (Chrześcijańska Akademia Teologiczna). Napisał ją Karol Karski.
Napisał, ale nie jest z PiS-u: to nie działacz tej partii o tym samym imieniu i nazwisku, akcentujący swój katolicyzm, ale ewangelik, luteranin, teolog i historyk chrześcijaństwa, profesor Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej i wykładowca UKSW (Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego). Dziejopis najważniejszego zjawiska w najnowszej historii tej religii, czyli ruchu na rzecz jej scalenia.
Po dwóch wydaniach „Dążeń ekumenicznych we współczesnym świecie” profesor Karski napisał nowe, 400-stronicowe dzieło, trochę inaczej ujęte i aktualizujące informacje na tenże temat.
Przegląd inicjatyw ekumenicznych rozpoczyna od Światowej Rady Kościołów. Ta organizacja zrzesza, owszem, ogromną większość wspólnot chrześcijańskich, niemniej autor potraktował ją jako jedną z wielu instytucji międzykościelnych. Najważniejszą — zatem przedstawioną najpierw i najobszerniej — ale nie jedyną. Jest ich sporo.
Jednoczyciele wszystkich krajów łączą się
Są to organizacje regionalne Kościołów, albowiem kontynenty mają swoje konferencje: Azja, Afryka, Europa. Ma swoją też Bliski Wschód, Karaiby, Pacyfik, Ameryka Łacińska. Są też wspólnoty światowe wyspecjalizowane: Światowy Związek Towarzystw Biblijnych, Światowy Alians Ewangeliczny (skupiający Kościoły zwane ewangelikalnymi lub właśnie ewangelicznymi: protestantów z nowej fali na czele z baptystami, także zielonoświątkowców i tym podobnych chrześcijan o duchowości zbliżonej do katolickich charyzmatyków czy neokatechumenatu), organizacje chrześcijańskich związków młodzieży męskiej i żeńskiej, studentów chrześcijan, kościelnych krzewicieli przyjaźni między narodami. Boję się takiej wyliczanki, bo od niej boli głowa, opuszczam to i owo, ale nie mogę nie wymienić Wspólnoty Kościołów Ewangelickich w Europie. Choć to rzecz regionalna, ale światowa w tym sensie, że chodzi o ewangelików (protestantów) z kontynentu, gdzie wyrosło nie tylko chrześcijaństwo: stąd też ruszyli w świat uczniowie Lutra, Zwingliego i Kalwina; tworzą ową wspólnotę wraz z chrześcijanami o rodowodzie przedreformacyjnym: waldensami i braćmi czeskimi. To jest to tradycyjne, chłodne chrześcijaństwo reformacyjne, nie tyle stylowo, ile doktrynalnie inne od żywiołu zielonoświątkowego.
No i jeszcze w tym samym rozdziale dzieła dwie inicjatywy, które można nazwać instytucjami, ale już nie organizacjami, choć organizowania wymagają: Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan (żartobliwa, ale celna nazwa polska: Karnawał Ekumeniczny) oraz Światowy Dzień Modlitwy. Ten drugi zwał się wcześniej Dniem Kobiet, bo płeć piękna go zainicjowała: jeszcze w wieku XIX, w intencji ludzi biednych z rozmaitych powodów. Potem intencje były różne, podkreśla się „ponadpłciowy” zasięg ruchu, ale zawsze jego specyfika jest właśnie modlitewna: całkowite zaufanie Bogu.
Kościoły wcale nie sproszkowane
O jedność chrześcijaństwa starają się jednak oczywiście nie tylko tego rodzaju organizacje. Także same poszczególne struktury eklezjalne. Karski przedstawia tę ich działalność, omawiając poszczególne grupy konfesyjne. Mnogość Kościołów nie oznacza bowiem całkowitego sproszkowania chrześcijaństwa. Światowa Rada Kościołów zrzesza, owszem, aż 347 noszących tę nazwę. Gdy dodamy do tego Kościoły rzymskokatolicki i adwentystów dnia siódmego, a także niektóre Kościoły zielonoświątkowe, które do Rady nie należą, to tamta sumująca liczba będzie brzmiała jeszcze poważniej. Ale przecież tylko „rzymscy” katolicy i adwentyści mienią się jednym (scentralizowanym) Kościołem, mają światowe zwierzchnictwo: pozostałe wyznania są zdecentralizowane, co kraj, to Kościół krajowy. Nie oznacza to jednak groźnej mnogości doktryn konfesyjnych. Dowodem tego są instytucjonalne związki wyznaniowe. Napisałem już, że boję się litanijnej struktury tego tekstu, ale będzie to wyliczanka ważna.
Mamy zatem dzisiaj Kościoły prawosławne. Od nich Karski zaczyna swoją prezentację. I pisze coś, co jakby podważa moje twierdzenie, że tylko „rzymscy” i adwentyści dnia siódmego są scentralizowani. Liczne Kościoły prawosławne mówią też o sobie, że są jednym Kościołem. Co wszelako nie oznacza wcale, że konstantynopolski Patriarchat Ekumeniczny ma władzę porównywalną do papieskiej: to tylko honor, nic z jurysdykcji. Łączy natomiast coś może potężniejszego: tradycja, którą prawosławni poważają nawet bardziej niż rzymscy katolicy papieża. Tu miejsce na wiadomość oczywiście ważną „w tym temacie”: ci wschodni tradycjonaliści odegrali rolę pionierską w powstawaniu ruchu ekumenicznego.
Ale są też inni chrześcijanie wschodni. Karski nazywa ich: „orientalne Kościoły narodowe” (przedchalcedońskie). Było bowiem kiedyś tak, że chrześcijaństwo nie dzieliło się na Rzym i Konstantynopol, tylko na te dwa ośrodki jeszcze wtedy nierozdzielone oraz Kościoły lokalne pokłócone z tamtymi o doktrynę (pisałem o tych Kościołach orientalnych w poprzednim numerze).
Rozłamy, rozłamy, rozłamy... Kościoły starokatolickie to wspólnoty chrześcijan, które powstały z kolei dopiero w wieku XIX i zupełnie na Zachodzie: kiedy to Rzym posunął się bardzo daleko w swoim działaniu centralizacyjnym, ogłaszając dogmaty o papieskim prymacie i nieomylności.
A na końcu średniowiecza wielki rozłam zachodni: reformacja. Wydarzenie miało dalsze konsekwencje, sięgające wieku XX. Podział rodził podział. Karol Karski opowiada o Wspólnocie Kościołów Anglikańskich, Światowej Federacji Luterańskiej, Światowym Aliansie Kościołów Reformowanych, Światowej Radzie Kościołów Metodystycznych; jest też Światowa Federacja Mennonitów, Światowy Związek Baptystyczny, Światowy Konwent Kościołów Chrystusowych (Uczniowie Chrystusa), Światowy Komitet Doradczy Przyjaciół (kwakrzy), Ewangelicka Jednota Braterska (herrnhuci), Armia Zbawienia, Światowa Wspólnota Zielonoświątkowców, Kościół Adwentystów Dnia Siódmego...
Przymiotnik „światowy” oznacza tu zawsze zasięg globalny danego wyznania, jest jednak oczywiście różnica w liczebności. Luteran jest prawie 70 milionów, zielonoświątkowców — ponad 190 milionów (!), a mennonitów — 1,2 miliona. Jeszcze mniej jest herrnhutów: ok. 800 tys. osób, z czego — ciekawe! — pół miliona zamieszkuje Tanzanię. A najmniej kwakrów: ok. 338 tysięcy. Są też, rzecz jasna, różnice jakościowe: łączy na ogół bardzo ogólna deklaracja nadrzędności doktrynalnej Biblii, ale dzieli nie tylko to, co nazwałem wcześniej różnicą stylu. Armia Zbawienia jest chyba raczej organizacją społeczno-charytatywną a nie związkiem kościelnym: wiem od Karskiego, że ten ruch chrześcijański „nie uważa sakramentów za niezbędny element życia religijnego, dlatego nie praktykuje chrztu i Wieczerzy Pańskiej, aczkolwiek uznaje Biblię za normatyw życia i działalności chrześcijanina”. A o kwakrach Karski pisze tak: „Odpowiedź na pytanie, w co wierzą kwakrzy, jest prawie niemożliwa (...) Prawdopodobnie jedynym «dogmatem» kwakrów jest ich przekonanie, że każdy człowiek może przeżyć wewnętrzne oświecenie i że oświecenie to jest normą i źródłem wszelkiego poznania religijnego i osobistego uświęcenia (Ewangelia Jana 1, 9). Biblia nie jest dla nich ostateczną wytyczną i regułą w sprawach wiary. Są jednak przekonani, że ten sam Duch Boży, który inspirował autorów Pisma Św., oświeca także dzisiaj każdego człowieka, o ile ten gotów jest poddać się Jego inspiracji”.
Nie zawsze łączy wreszcie (last but not least – rzecz nie mniej ważna) stosunek do Światowej Rady Kościołów, ba, do ruchu ekumenicznego: „Zdecydowana większość wspólnot zielonoświątkowych ma negatywne, a w najlepszym razie obojętne nastawienie do dążeń ekumenicznych”. Karski zaznacza wszelako: „Niemniej jednak dochodzi coraz częściej do kontaktów zielonoświątkowców z innymi Kościołami chrześcijańskimi”. Tu moja ważna uwaga: książka nie jest jednak raczej o Kościołach w ogóle, tylko o ich staraniach o Jedność. Przy każdej charakterystyce związku wyznaniowego jest podrozdział o jego zaangażowaniu ekumenicznym. W sumie jest o tym dużo, ale nie mogę napisać o wszystkim. Jest to zaangażowanie różnej mocy — ale na koniec stwierdzenie: jak wynika również z omawianej książki, wyżej wymienione związki wyznaniowe w ogóle wiążą słabiej lub mocniej: czasem poszczególny zbór jest całkiem autonomiczny. W sprawach ekumenii również.
Różnicują między innymi czas, problemy, które stawia przed Kościołami. Aborcja, eutanazja, homoseksualizm — to sprawy, które nieraz radykalnie (Kościoły anglikańskie) dzielą chrześcijan. Omija to dotąd niemal prawosławnych, ale różnicuje protestantów potężnie. I tylko jedna wiadomość: protestanci „drugiej” reformacji (ci „ciepli”) są w tych sprawach bardziej zachowawczy niż pierwszej.
Większy niż cała reszta
Na koniec tej charakterystyki — Kościół rzymskokatolicki (KRK) Karski umieszcza na końcu swoich informacji eklezjologicznych; nie wynika z tego jednak żadna deprecjacja mojej wspólnoty wyznaniowej. Zaczyna od wiadomości arytmetycznej: to wspólnota najliczniejsza. „Mniej więcej na trzech chrześcijan przypada dwóch katolików. Według Annuario Pontificio (Rocznik Papieski) za 2006 rok, w 2004 r. było na świecie 1 miliard 98 milionów katolików, co stanowiło 17,1 proc. ludności świata”. To fakt, a oceny? Karski pisze podręcznik akademicki, nie uprawia publicystyki, więc tutaj — jak i poprzednio — stara się nie polemizować. Nie przedstawia np. KRK tak, jakby był taki, jak przed Vaticanum Secundum (łatwy sposób spostponowania). Przykład z dziedziny dogmatycznie nie najważniejszej, ale uważanej potocznie za najistotniejszą („czy Jehowy wierzą w Matkę Boską?...”): „Odnośnie do mariologii współczesna teologia katolicka powiada: wiele krytycznych ocen traci na znaczeniu, jeśli nie będzie się jej widzieć w sposób wyizolowany, lecz w kontekście chrystologii, nauki o zbawieniu, chrześcijańskiej antropologii, nauki o Kościele jako wspólnocie wierzących, w której Maria spotyka nas jako świadek wiary. W kwestii pobożności maryjnej istnieje wiele różnic i wariantów, w zależności od krajów, kultur i mentalności. Z drugiej strony nikogo nie zmusza się do przyjęcia określonych form pobożności maryjnej”. Komentarz staruszka pamiętającego polską historię: z tym zmuszaniem było różnie. Prymas Wyszyński był wielkim mężem stanu i w sprawach politycznych nieomylnym przywódcą Kościoła (nie uległ watykańskim pomysłom, żeby zawarł zgniły kompromis z komuną), ale pomysły religijne miał dziwne, co gorsza, narzucał je groźnie. Chodzi mi o „oddawanie się Maryi w niewolę”. Księża rymowali: „żebyś został kanonikiem, musisz zostać niewolnikiem”, ale mało kto się odważał wychylić: Wojtyła tylko łagodził rzecz stylistycznie, był bardziej dyplomatyczny od innego wielkiego duszpasterza młodej inteligencji, bp. Jana Pietraszki, który sprzeciwiał się wyraźnie idei niewolnictwa.
Trwa w jednym
Przepraszam za powyższą dygresję, ale to felieton, nie recenzja ani tekst naukowy. Co zaś do dialogu: dzisiaj „gorącym żelazem” w sporze między „papistami” a resztą wyznawców Chrystusa jest nie tyle prymat papieski (on na drugim albo trzecim miejscu), ile sprawa fundamentalna: czy owa reszta to Kościoły w całym tego słowa znaczeniu, czy w niecałym albo i właściwie w żadnym. Piszę to w połowie lipca br., kiedy słychać ostrą krytykę, ale oczywiście i obronę watykańskiego dokumentu pt. „Odpowiedzi na pytania dotyczące niektórych aspektów nauki o Kościele”. Otóż Kościół mój na swoim reformatorskim Soborze Watykańskim II orzekł, że jeden Kościół Chrystusowy „trwa” w Kościele katolickim. Użyto wyrażenia „trwa” (subsistit) zamiast „jest” (est), bo nastawieni ekumenicznie teologowie soborowi chcieli w ten sposób „zdemonopolizować” kościelną formułę. Mogło ją też poniekąd osłabić coś, co mi przypomniał Karski: że kolejne watykańskie dyrektorium ekumeniczne z r. 1993 przyznało, iż po stronie katolickiej nie zawsze były spełniane wymogi dotyczące pełni. No, ale też że świadomość jej posiadania nigdy nie została utracona (grunt to dobre mniemanie o sobie?).
Otóż najnowsza wypowiedź watykańska podważa tamte dobre chęci ekumenistów, negując różnicę między owymi wyrażeniami: „Według doktryny katolickiej można wprawdzie powiedzieć, że Kościół Chrystusowy jest obecny i działa w Kościołach i Wspólnotach kościelnych nie będących w pełnej komunii z Kościołem katolickim — dzięki elementom uświęcenia i prawdy, które są w nich obecne; tym niemniej pojęcie «trwa» (subsistit) może być przypisane wyłącznie Kościołowi katolickiemu, ponieważ dotyczy jego charakteru jedyności, wyznawanego w Symbolu wiary («Wierzę w jeden Kościół»), i ten «jeden» Kościół trwa w Kościele katolickim”.
Wynika z tego co innego wobec prawosławnych niż ewangelików: ci pierwsi cieszą się kościelnością, choć „zranioną”, ci drudzy muszą zadowolić się określeniem „Wspólnoty”. Prawosławnym brak uznania papieskiego prymatu, protestantom znacznie więcej, bo przede wszystkim sakramentalnego kapłaństwa, a także uznania realnej obecności Chrystusa w Eucharystii (anglikanie są tu gdzieś pośrodku tych dwóch rodzin kościelnych).
Można osłabić ten monopolizm, interpretując go tak, jak watykański szef ekumenizmu kardynał Kasper: że są różne znaczenia słowa „Kościół”. Można też jednak — myślę — poprosić o ocenianie KRK tak jak prawosławnych: bo słyszałem wypowiedź, prywatną, ale chyba miarodajną, arcybiskupa i teologa prawosławnego: — My też uważamy, że Kościół Chrystusa jest tylko w naszym — ale się tym nie chwalimy... Mój komentarz: nie chodzi tu oczywiście o chwalenie się albo niechwalenie, tylko o rzymskokatolicką skłonność (rzymski jurydyzm!) do zamykania każdej sprawy w słownej szufladce.
Ostatni, obszerny (110 stron) rozdział książki to „Ekumenizm w Polsce”. O nim za dwa miesiące.
Jan Turnau