Facebook
Bunt Młodych Duchem
Książki polecane:
Licznik odwiedzin:
Dzisiaj: 258
W tym miesiącu: 5990
W tym roku: 38804
Ogólnie: 513208

Od dnia 21-09-2006

Bunt Młodych Duchem

Trzy filary Rzeczpospolitej – refleksje o „białych strajkach”

Autor: Zbigniew T. Wierzbicki
28-04-2014

Wszystkie zawody wykonywane rzetelnie mają znaczenie dla rozwoju Rzeczpospolitej. Lecz jak się okazuje, są „równi i równiejsi” pod względem siłowego forsowania swoich postulatów, by wspomnieć tu o demonstracjach górników w Warszawie czy chłopskich bojówkach Leppera. By zrównać nieco szanse różnych grup zawodowych proponowaliśmy w „Buncie” powołanie ogólnonarodowej, ponadpartyjnej komisji, której członkowie cieszyliby się społecznym autorytetem i która, przy pomocy ekspertów, rekomendowałaby Władzom kolejność i wysokość podwyżek bądź obniżek zarobków dla poszczególnych grup zawodowych. Mogłoby to mieć społeczno-moralne znaczenie, łagodzące ostrość konfliktów społecznych.
W ostatnich 50 latach trzy grupy zawodowe nabrały szczególnego znaczenia w europejskim wyścigu do dobrobytu, zapewnienia praw człowieka i minimum sprawiedliwości społecznej; są one jednak dyskryminowane w Polsce przede wszystkim pod względem statusu materialnego. Grupy te można uznać za swego rodzaju filary współczesnego państwa. Są to: szeroko rozumiana edukacja, nauka łącznie z badaniami oraz Służba Zdrowia. Mają one u nas jedne z najniższych w Unii wskaźników w przyznawanych środkach budżetowych. A jednocześnie i najsłabszą siłę przebicia. Wstąpienie Polski do Unii i możliwości emigracyjne unaoczniły w sposób jaskrawy dysproporcje między zarobkami tych grup u nas i w krajach zachodnich, co dopełniło czary goryczy, wywołując żywiołowe protesty, przede wszystkim w „filarze” Służby Zdrowia, znoszącej dotąd w milczeniu swoje finansowe upośledzenie.
Znamienne, że ostatnie „białe strajki” nie tylko nie spotkały się z potępieniem społeczeństwa, co miało miejsce w przypadku awanturniczych manifestacji górników czy bojówek Leppera, lecz z życzliwością i poparciem większości społeczeństwa. „Ujazdowskie białe miasteczko” w Warszawie było masowo odwiedzane przez warszawiaków, oczywiście tych zdrowszych, którzy nie szczędzili słów poparcia dla strajkujących sióstr, przynosząc jednocześnie żywność i napoje; zapewne chorzy i cierpiący byli nieobecni, mając mniej życzliwy stosunek do „białych strajków”. I w tym tkwi ich narodowy tragizm, o czym niżej. Oczywiście, niektórzy politycy próbowali upolitycznić dla swoich celów strajkowe „miasteczko”, lecz siostry okazały się, na szczęście, odporne na te próby. Dobra natomiast organizacja życia w miasteczku: panowanie nad sytuacją, porządek i zorganizowanie nawet pewnej namiastki życia kulturalnego, np. wydawanie własnej gazetki czy sporadyczne wykłady (niżej podpisany zgłosił wykład o ruchu Alkoholików Anonimowych – przyjęty, lecz propozycja nie została wykorzystana przez organizatorów).
Poparcie warszawiaków dowodzi zarówno zrozumienia wagi Służby Zdrowia jak i jej nędznej sytuacji materialnej, oraz obaw spowodowanych exodusem „białego personelu” zagranicę i to zarówno młodych ludzi jak i starszych specjalistów. Przed nami pojawia się niepokojące pytanie: Dlaczego kolejne rządy dopuściły do obecnego stanu lecznictwa w Polsce? I w tej sytuacji maleją obawy, że konieczna reforma Służby Zdrowia zwiększy nasze obciążenia finansowe: pośrednio przez podatek, bezpośrednio – przez opłaty za niektóre co najmniej świadczenia medyczne. Piękne hasło socjalistyczne: bezpłatnego, masowego lecznictwa, przejęte z populistycznych względów przez postsolidarnościowe rządy, zaczyna się rozmywać w gospodarce wolnorynkowej. Coraz częściej mówi się o ograniczeniu bezpłatnego leczenia tylko do niektórych chorób społecznych czy działań opiekuńczych (alkoholizmu, gruźlicy, aids, cukrzycy, opieki nad dziećmi, szczepień ochronnych itp.). Wydaje się, że pełna bezpłatność wszystkich zabiegów i wszystkich chorych (np. dobrze finansowo sytuowanych) musi odejść w przeszłość, bo prowadzi do marnotrawstwa środków i sprzętu, czasu lekarzy i służb pomocniczych, a u pacjentów zmniejsza nawet poczucie odpowiedzialności i troskę o własne zdrowie, bo to, co się otrzymuje bezpłatnie, nie tylko się nie szanuje, lecz staje się źródłem rozlicznych pretensji i konfliktów, a roszczenia rosną. Lecznictwo zwane „społecznym” staje się finansowo workiem bez dna, bo pozbawione zostaje wewnętrznych samoczynnych regulatorów. A będąc z założenia realizacją sprawiedliwości społecznej, staje się częściowo jej zaprzeczeniem, bo w sposób nieunikniony obniża jakość leczenia, godząc w najmniej zarabiających, najuboższych. Zamożni pacjenci dają sobie na ogół radę w inny sposób. A że dokonuje się to często z naruszeniem prawa, a więc jest korupcjogenne, jest bardziej winą systemu i elit rządzących niż chorych czy usługodawców. I niewiele tu pomoże ostentacyjne karanie łamiących prawo, natomiast demoralizacja obu stron zarówno usługodawców jak i usługobiorców jest nieunikniona; a przestępstwa nabierają niekiedy wymiaru dotąd u nas niespotykanego (np. „handel skórami” w Pogotowiu łódzkim).
Zapobieżenie temu, by konflikt nie stał się „konfliktem dla konfliktu” i nie nabrał charakteru niszczącego, utrudniają czynniki natury psychologicznej, np. widoczne szastanie pieniędzmi publicznymi, zwłaszcza partyjnie bądź kumotersko motywowane. Oto nagradzanie wszystkich kierowników wydziałów w Zarządzie m. Warszawy wysokimi nagrodami pieniężnymi, i to nie wedle osiągnięć w pracy; cyniczne „rozdawanie” wysoko płatnych stanowisk bez względu na kwalifikacje zawodowe osób nominowanych; a ostatnio odprawy ponad półmilionowe (!) dla 4 panów z Telewizji po paromiesięcznym zaledwie okresie (a niekiedy i krótszym) pracy! Tłumaczenie, że sa to wybitni specjaliści (nie podając: czego?) nie wytrzymuje krytyki, bo po pierwsze za swą „specjalność” już otrzymywali b. wysokie pobory (20 i więcej tyś. mieś.), a po drugie, czy lekarz po 6 latach studiów i różnych dodatkowych szkoleniach (I czy II stopnia) nie jest wysokiej klasy specjalistą? A jego uposażenie rzadko przekracza 3 tys. zł miesięcznie. Można i trzeba wymagać od społeczeństwa „zaciskania pasa”, lecz, po pierwsze, nie może to trwać zbyt długo (bez określenia czasu trwania), a po drugie, musi obowiązywać również elity rządzące.
Strajkujący pracownicy Służby Zdrowia podkreślają, że walczą o swoją „godność”. Oczywiście, zbyt niskie relatywnie (w stosunku do innych zawodów) wynagrodzenie za pracę obniża godność pracownika i jego profesji (zawodu). Nie można jednak podobnej postawy uogólniać. Judymowie, Siłaczki czy pasjonaci nauki pracują często za przysłowiowe grosze, lecz godności nie tracą w swoich czy społeczeństwa oczach, a często są nawet otaczani szczególnym szacunkiem, niekiedy nawet kultem (zazwyczaj jednak dopiero po śmierci). Są, oczywiście, zjawiskiem wyjątkowym, lecz jakże potrzebnym dla zdrowia moralnego społeczeństwa.
I następne nasuwające się zastrzeżenie: są pewne zawody, nie tylko Służba Zdrowia, lecz również np.: nauczyciele, pracownicy wymiary sprawiedliwości, policjanci, straż pożarna czy inni funkcjonariusze służb bezpieczeństwa i porządku, których praca jest warunkiem koniecznym dla funkcjonowania, a może nawet istnienia społeczeństwa. Obowiązuje ich etos pracy nieco inny niż pozostałe zawody. Szczególnie pracownicy Służby Zdrowia nie mogą lekceważyć dobra swych podopiecznych! Strajk mogą podejmować tylko wówczas, gdy zawodzą wszelkie inne próby pokojowego rozwiązania sporu; zaś w strajku nie wolno im tracić z oczu moralnego obowiązku szukania kompromisowego załatwienia sporu ze stroną przeciwną, zgodnie ze starożytną maksymą: salus rei publicae suprema lex esto (dobro rzeczpospolitej najwyższym prawem).
Czy warunek ten jest przestrzegany w obecnych strajkach Służby Zdrowia? Póki trwają, trudno na to pytanie odpowiedzieć. Jak dotąd strajkujący wykazują dojrzałość i samodyscyplinę. A pielęgniarki z „białego miasteczka” zakończyły swą akcję z honorem, nie na tarczy, lecz z tarczą w ręku.
Zbigniew T. Wierzbicki