Dzisiaj: | 87 |
W tym miesiącu: | 404 |
W tym roku: | 44068 |
Ogólnie: | 471120 |
Od dnia 21-09-2006
Te piękne, pełne symboliki słowa z wiersza Juliusza Słowackiego „Testament Mój” zacytował po polsku młody Izraelczyk do prof. Tadeusza Kotarbińskiego, stojącego wczesnym rankiem po wyjściu z hotelu przed witryną księgarni w Tel-Awiwie, gdzie miał gościnne wykłady*.
Słowa młodego, przypadkowego Izraelczyka dobrze pasują do późniejszego artykułu publicysty M. Cohena z Izraela, opublikowanego w „Rzeczypospolitej” (Plus-Minus z 31.07/1.08.2004) pt. „Dwa powstania, jeden los”. Mowa w nim o powstaniu kwietniowym w getcie warszawskim i sierpniowym w całej Warszawie. Autor pisze o wspólnocie losów dwóch narodów, polskiego i żydowskiego, o obojętności aliantów-sojuszników rzeczywistych i rzekomych (Sowieci) i wstępowaniu ukrywających się bądź więzionych Żydów (obóz na Gęsiówce) w szeregi walczącej AK itp. Czy oba te powstania – zapytuje M. Cohen – mimo różnych ciemnych i tragicznych wydarzeń w przeszłości, nie tworzą platformy dla współpracy polsko-żydowskiej?
Oczywiście, ciemne strony wzajemnych stosunków (np. Jedwabne) trzeba ujawnić i wyjaśnić ich kontekst historyczny i przyczyny, lecz jednocześnie ujawniać to, co łączy i co zbliża oba narody, a przykładów na to, na szczęście, nie brakuje, co przedstawi zapewne w sposób obiektywny projektowane Muzeum Kultury Żydowskiej w Warszawie.
Istotnym „podłożem” ciemnych stron polsko-żydowskiej przeszłości w II poł. XIX i I poł. XX w. były konflikty ekonomiczne i związany z tym polski nacjonalizm (R. Dmowski i inni). Konflikty, niestety, nieuniknione wobec przeludnienia i ubóstwa wsi polskiej i dominacji żydowskiej w handlu i rzemiośle w małych miastach i miasteczkach (wyjąwszy ziemie b. zaboru pruskiego). Lecz próby rozwiązywania tych konfliktów fizyczną siłą: bicie pałkami, wybijanie szyb w sklepach żydowskich, czy szerzej: pogromy, choć nieliczne (a przed I wojną prowokowane przez władze carskie spalały na panewce tam, gdzie silny był nielegalny PPS np. w Siedlcach), obciążają stronę polską; podobnie jak awantury na niektórych wyższych uczelniach i ów „numerus clausus” i „nullus”. Wolną od nich, co warto tu podkreślić, zgodnie ze swą nazwą była Wolna Wszechnica Polska w Warszawie i Łodzi! Trudno się dziwić, że część młodego pokolenia Żydów przystawała do komunistów, czego gorzkie owoce przejawiły się podczas okupacji sowieckiej wschodnich ziem II RP; jakby potwierdzając uniwersalną prawdę wyrażoną przez poetę T. S. Eliota: „Ze wszystkiego co uczyniliśmy w przeszłości, Jemy owoc zgniły lub dojrzały”.
W okupacji niemieckiej było – jak wiadomo – różnie: z jednej strony współczucie i wymagająca bohaterstwa pomoc obywatelom polskim pochodzenia zydowskiego; z drugiej strony zjawisko „szmalcowników” oraz donosy czy zabójstwa bardziej na tle rabunkowym niż antysemickim, lecz i reakcja polskich władz podziemnych – wyroki śmierci, jeśli było możliwe stwierdzenie podobnych faktów. Postawy czy działania antysemickie Polaków były popierane jawnie i niejawnie (w Jedwabnem) przez hitlerowskie władze okupacyjne. Dlatego na uroczystość uczczenia ofiar w Jedwabnem należało zaprosić ambasadora Niemiec w Polsce.
Z jasnych stron wzajemnych polsko-żydowskich stosunków można by przytoczyć wiele przykładów w ostatnich dwóch wiekach: solidarność z Polakami przed i w czasie powstania styczniowego (1863); udział ochotników żydowskich w powstaniu listopadowym i w Legionach Piłsudskiego; znaczny wkład Żydów do kultury polskiej, o czym piszemy stale w „Buncie...” w rubryce: „Wybitni Polacy – Z obcego ojca, obcej matki”.
Dopiero w l. 80-ych XIX wieku zaczęły się psuć stosunki polsko-żydowskie, w czym niemałą rolę odegrał zaborca rosyjski (prowokacje pogromów, wysiedlenie Żydów z etnicznej Rosji do Królestwa i Litwy, Żydów nie mówiących po polsku i niezwiązanych z kultura polską), a następnie polski nacjonalizm, nabierający w I poł. XX w. szowinistycznego charakteru pod wpływem czynników zewnętrznych (wpływy faszystowskie i obawa przed sowieckim komunizmem, który stereotypowo wiązano z mniejszością żydowską); nie bez znaczenia było zapewne silne osłabienie demokracji w Polsce po zamachu majowym w 1926 r., a w związku z tym dążność z obu stron: rządu i społeczeństwa, do rozwiązywania problemów społeczno-narodowych metodą faktów dokonanych, a więc siłą fizyczną.
Błędne koło wzajemnych uprzedzeń i pretensji powinny starać się eliminować obie strony, unikając przesady we wzajemnym oskarżaniu. O antysemityzmie Polaków łączonym z katolicyzmem, mówi się przesadnie dużo i głośno. O antypoloniźmie Żydów raczej tylko prywatnie i… cicho. Drugie jest gorsze niż pierwsze. Dlatego więcej uwagi należy poświęcić drugiemu, gdyż poważnie utrudnia eliminowanie antysemityzmu tam, gdzie jeszcze on występuje.
W II RP spółdzielnie „Społem” oskarżano o antysemityzm, choć w całej Europie spółdzielczość spożywców konkurowała z prywatnym handlem i nikt jej nie traktował w podobny sposób. Częściowe upaństwowienie handlu drzewnego za Sanacji również potraktowano za przejaw polskiego antysemityzmu (relacja m.in. Juliusza Poniatowskiego do autora z rozmowy prywatnej prezydenta I. Mościckiego z pierwszym prezydentem Izraela Ch. Weizmanem podczas jego prywatnego pobytu w Polsce). Przesada w oskarżeniach Polaków o antysemityzm po II wojnie można zrozumieć i częściowo usprawiedliwić niewyobrażalnymi i niezawinionymi w niczym cierpieniami Narodu Żydowskiego w okresie II wojny. Niemniej jednak, z racjonalnego punktu widzenia, utrudnia on walkę z pozostałościami antysemityzmu w Polsce, i zapewne w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej. Przede wszystkim nie należy czynić z pojedynczych małych wydarzeń czy krytycznych pod adresem Żydów wypowiedzi jednostek czy nawet dowcipów (nikt rozsądny nie traktuje poważnie np. „Polish jokes” w USA) jako rasizmu czy antysemityzmu, bez omówienia kontekstu i działalności osób, o których się pisze. Tytułem przykładu: poważne warszawskie pismo żydowskie „Midrasz” oskarża znanego przedwojennego publicystę Cata-Mackiewicza jako „wyznawcę antysemickiego rasizmu”, inspirowanego ponadto przez hitleryzm (art. Czy Dmowskiemu należy się pomnik?, nr 6/2006), za napisany artykuł w przedwojennym „Słowie” wileńskim („Nazwisko”, nr 45/1938, str. 1). Na pierwszy rzut oka ma „Midrasz” sporo racji, bo Cat rzeczywiście wymienia na początku artykułu ustawodawstwo hitlerowskie o czystości krwi niemieckiej, godzącej oczywiście w Niemców pochodzenia żydowskiego, lecz traktuje to „jako maskę”, nie powołując się na nie w sensie wzoru do naśladowania. Jemu chodzi o co innego: po pierwsze, o wywołanie szoku u czytelnika, a więc używa swoistego „chwytu” publicystycznego; po drugie, domaga się ochrony nazwisk szlacheckich, przez dodanie do nich herbu rodzinnego. Reprezentuje w tym snobistyczno-feudalnym podejściu klasowość i to minionej już epoki, a nie rasizm. Broni warstwy, która schodzi już ze sceny narodowej, a postulat jego, być może anachroniczny, godzi nie tylko w mniejszość żydowską lecz w ogóle w nuworyszów czy klasy wstępujące na arenę historyczną. Jednocześnie wyraża szacunek dla prostych chłopskich nazwisk, jeśli wskazują na lechickie czy piastowskie korzenie ich nosicieli, domagając się – tu powołuje się na ustawę hitlerowską – zapewnienie chłopom – Lechitom statusu, gwarantującego im szacunek i godność w polskim społeczeństwie. Jednocześnie z uznaniem wyraża się o inteligencji i zdolnościach polskich Żydów, których krew na pewno nie jest – jak twierdzili hitlerowcy – zanieczyszczona. Wreszcie nie wolno oceniać, a tym bardziej dyskredytować kogoś na podstawie kilku zdań czy jednego artykułu. Cat, więzień Berezy Kartuskiej (choć przebywał w niej tylko 3 tygodnie) był znany z obrony praw mniejszości narodowych czy wyznaniowych w II RP. Był ponadto prawdziwym enfant terrible (osoba o kontrowersyjnych poglądach, stawiająca pytanie i tezy kłopotliwe bądź dziwaczne dla otoczenia – Red.) polskiego dziennikarstwa, lecz w jego domu panowała atmosfera pełna tolerancji, w jagiellońskim rozumieniu tego słowa, a najlepszymi koleżankami jego dwóch córek były Żydówki; jedna z jego córek znalazła się w gułagu w Workucie, druga (A. Niemczykowa) brała bardzo czynny udział w pomocy Żydom jako współpracownik W. Bartoszewskiego w „Żegocie”, na co są niepodważalne dowody.
I ten przykład obszerniej tu omawiany, świadczy o zbyt częstym stosowaniu przesadnych oskarżeń o „polski antysemityzm” czy rasizm, co z kolei nabiera cechy antypolonizmu i utrudnia walkę z antysemickim ciemnogrodem, a w dalszej perspektywie godzi we współpracę Polski i Izraela. Sprawa wymaga na pewno głębszej refleksji.
* Opowiedziane autorowi artykułu osobiście przez prof. Kotarbińskiego w jego gabinecie w Pałacu Staszica w trakcie opracowywania statutu projektowanego „Towarzystwa Współpracy Naukowej Polska-Izrael”. Statut z pismem przewodnim złożono w odpowiednim wydziale Władz Stolicy; nie otrzymano odpowiedzi, prawdopodobnie z powodu wybuchu wkrótce wojny izraelsko-arabskiej (1967 r.)