Dzisiaj: | 17 |
W tym miesiącu: | 1572 |
W tym roku: | 32614 |
Ogólnie: | 459665 |
Od dnia 21-09-2006
Odpowiada Bolesław Bill Biega ur. w 1922 r. w Warszawie, syn polskiego dyplomaty i Irlandki. Były Rydzyniak. Należał do AK, ukończył podchorążówkę. Tuż przed wybuchem Powstania warszawskiego w stopniu podchorążego został mianowany dowódcą pierwszego plutonu 2 kompanii Baonu „Kiliński”, brał udział w Powstaniu w rejonie Śródmieścia, został ranny przy natarciu na Pocztę Główną. Jego ślub z sanitariuszką Alicją był pierwszym ślubem powstańczym, z ogólnej liczby ok. 250 ślubów zawartych w czasie Powstania, i jedynym sfilmowanym.
Gdybym miał wymienić dwie osoby, które miały na mnie wpływ i na moje myślenie o życiu, to wymieniłbym mojego ojca – Bolesława Biegę i nauczyciela języka polskiego – Mariana Jasieńskiego* z gimnazjum w Rydzynie. Mój ojciec w czasie wojny był w podziemnym rządzie cywilnym; pamiętam z tamtych czasów, jak pomagałem mu tłumaczyć różne dokumenty na angielski. Nauczył mnie, że trzeba być uczciwym i pracowitym. Ojciec nienawidził kłamstwa, blagowania, tych polityków, którzy głoszą różne teorie obłudnie, a sami w to nie wierzą. On mnie nauczył, że jeżeli coś komuś mówisz, to powiedz, co naprawdę myślisz. Dam taki przykład: dwa dni temu, 1 sierpnia, udzieliłem wywiadu podczas uroczystości w Muzeum Powstania Warszawskiego, później przy murze pamiątkowym inna reporterka mnie zapytała: „Czy mogłabym Panu postawić tylko jedno pytanie: czy uważa Pan, że powstanie było słuszne?” Ja na to miałem bardzo prostą odpowiedź: ci, którzy twierdzą teraz, że powstanie nie miało sensu, nie żyli w tamtych czasach, nie wiedzą, jak to naprawdę było. Przez cztery lata myśmy się do tego powstania szykowali. Wiedzieliśmy, oczywiście, że stosunek Sowietów do nas jest nieprzychylny, ale wierzyliśmy, jak się okazało niesłusznie, że Churchill i Roosevelt mają jakiś wpływ na Stalina, i że z punktu widzenia militarnego, jeśli stworzymy przyczółek, to jest sens militarny, żeby to wykorzystać. Oczywiście to wszystko okazało się mylne, i to było tragedią powstania. Nie to, że myśmy zrobili powstanie, ale że zostaliśmy zdradzeni — to była tragedia. Reporterce nie podobała się moja odpowiedź. Widziałem po jej minie, że ona oczekiwała zupełnie innej opinii. Ale ja zawsze się staram, tak jak mi to przekazał mój ojciec, mówić to, co myślę, a nie to, co ktoś ode mnie oczekuje. Muszę przyznać, że ojcu z takimi przekonaniami było trudno pracować w dyplomacji. Ojciec pracował najpierw w ambasadzie w Londynie, a potem w Warszawie w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Przed wojną był w opozycji do Józefa Piłsudskiego, przyznano mu order Polonia Restituta za prace przy przygotowaniu układu handlowego między Polską a Stanami Zjednoczonymi, a trzy tygodnie później, go wyrzucono. Typowy przykład obłudy. Drugą ważną dla mnie osobą był prof. języka polskiego — Marian Jasieński. Przyjechałem do Rydzyny w 1935 r. ledwie mówiąc po polsku, bo od pierwszego roku życia mieszkałem w Anglii, a moja matka była Irlandką; umarła niestety bardzo młodo. Wychowywałem się na wsi u rodziców drugiej żony mojego ojca, Angielki. Rodzice myśleli, że byłoby bardziej korzystnie, gdybym mieszkał na wsi nad morzem, niż w ciasnym mieszkaniu w Londynie. Przez parę miesięcy przed rozpoczęciem nauki w szkole miałem nauczycielkę w Warszawie, która uczyła mnie polskiego, historii i geografii polskiej. Gdy przyjechałem do Rydzyny, mówiłem jednak słabo po polsku, a profesor Jasieński dawał mi zawsze dwa stopnie: jeden za twórczość, a drugi za język: za język najczęściej dostawałem dwójkę, a za twórczość — czwórkę. Z prof. Jasieńskim prowadziłem bardzo szczere, intymne rozmowy. Pamiętam, jak się go spytałem, jak to jest, że jeżeli malarz maluje nagą kobietę, to jest to sztuka, ale fotografia nagiej kobiety to już jest pornografia. Jasieński trochę się zaczerwienił, długo myślał i powiedział mi: różnica polega na tym, że sztuka wymaga twórczej myśli, a robienie fotografii tego nie wymaga. Taka była jego odpowiedź, do dziś to pamiętam. Daję przykład rodzajów rozmów, jakie miałem z profesorem Jasieńskim. Lubiłem też profesora łaciny — Bronisława Trepkę. Dzięki Trepce polubiłem muzykę klasyczną — organizował on w Rydzynie koncerty niedzielne: zbieraliśmy się w salonie profesorskim, a on puszczał z gramofonu różne nagrania. Później zetknąłem się z nim w czasie okupacji w Warszawie, Trepka mieszkał na Mokotowie; jak mogłem, próbowałem im pomagać. *** Nasz ślub odbył się 13 sierpnia — data była zupełnie przypadkowa. Byłem ranny, leżałem w szpitaliku w piwnicy, a Lili prowadziła drużynę łączniczek i sanitariuszek. Jak tylko miała chwilę wolną, przybiegała do mnie, do szpitalika. Znaliśmy się z Lili od 1939 roku. Obok mnie leżał ranny dowódca kompanii, który zapytał: — Dlaczego się nie pobierzecie? — To chyba teraz nie jest możliwe, jak to zrobić? — pytam. — Zaraz poślę gońca do dowódcy batalionu — powiedział. I natychmiast przyszło pozwolenie. Dowódca kompanii posłał znowu gońca na Pocztę do Lili: „Proszę się stawić jutro o 11. na swój ślub”. Na szczęście Lili miała koleżankę, która mieszkała bardzo blisko placu Napoleona i która jej wyszukała jakąś czystą bluzkę i czystą spódnicę. Był to pierwszy ślub powstańczy i jedyny, który był filmowany. To też był przypadek. Po drugiej stronie ulicy w przedwojennym nocnym klubie „Adria” mieściło się Biuro Propagandy AK i tam siedziała ekipa filmowa. Jak usłyszeli, że będzie ślub, to od razu przybiegli. Kapelan o pseudonimie Corda (ks. Wiktor Potrzebski), który zginął parę dni później, oczywiście nie był zadowolony z hałasu, który robił sprzęt filmujący. Na ślub dotarł mój ojciec, którego biuro było na ul. Mazowieckiej, blisko Poczty. Natomiast matka Lili dowiedziała się o ślubie swojej córki dziesięć dni później przez pocztę harcerską. Żaden z moich kolegów, włącznie z świadkiem Jankiem Nestrypke, byłym Rudzyniakiem, nie był na ślubie z powodu ataku niemieckiego. Dopiero wieczorem, jak atak został odparty, poszliśmy z żoną na „ucztę” na Pocztę Główną. Żal tych wszystkich kolegów, którzy zginęli w Powstaniu; najbardziej żal tych, którzy zginęli jak Poczta została zbombardowana. Nie pamiętam, kto z nas miał przeczucie, ja czy moja żona, w każdym razie powiedzieliśmy kolegom: „nie idźcie do schronu”. Ja wraz ze Staszkiem Brzosko i kilku innych schowaliśmy się dosłownie pod stołami, jak nadleciały „sztukasy”, a ci co poszli do schronu zginęli wszyscy — dwie bomby akurat trafiły w schron. Dzięki temu oboje z żoną żyjemy. Żal tych wszystkich kolegów, którzy zginęli, wielki żal i wielki smutek...
Wysłuchała Dorota Giebułtowicz Warszawa, 3 sierpnia 2014 r.
Na zdjęciu Bolesław Bill Biega z żoną Lili podczas uroczystości 70 rocznicy ślubu