Dzisiaj: | 84 |
W tym miesiącu: | 4713 |
W tym roku: | 15847 |
Ogólnie: | 490250 |
Od dnia 21-09-2006
Mieszkaliśmy przy ulicy Zygmuntowskiej 6 – obecnie jest to numer 10 domu na tej ulicy. Z okien naszego pokoju roztaczał się widok na jezdnię i chodniki, a za nimi płynącą Wilię. Pamiętam powódź, jak podpływało się łódką do parapetu parterowego okna, by tą drogą wejść do mieszkania. W tym czasie płynąca pod Katedrą podziemna rzeczka – Koczerga – zmieniła bieg, co umożliwiło dotarcie do królewskich grobów: Barbary Radziwiłłówny, Aleksandra Jagiellończyka, królowej Elżbiety. O tym wydarzeniu mój ojciec – Stanisław Mackiewicz napisał w „Słowie” piękny artykuł.
Był to rok 1931. Do redakcji „Słowa” redagowanego przez mego ojca, szło się przez park „Cielętnik” do ulicy Zamkowej 2, gdzie mieściła się redakcja, administracja i drukarnia „Słowa”. Pewnego razu, gdy mój ojciec wracał z redakcji nocą, ktoś nagle napadł na niego z drągiem. Okazało się, że napastnikiem był „wróg polityczny”. Rzecz skończyła się polubownie – no cóż, ostrość wypowiedzi politycznych i polemiczny temperament Cata wywoływał czasem gwałtowne reakcje. Był nawet i taki wypadek, że pod oknem naszego pokoju ktoś podłożył bombę, musiała to być nędzna bomba, bo jej wybuch obudził tylko moją siostrę, a ja w tym naszym pokoju spałam dalej, co rozbawiło domowników bardziej niż fakt podłożenia przez kogoś ładunku wybuchowego. Takie to były między innymi metody walk politycznych w publicystyce. Nie było telewizji, radio dopiero zaczynało swoją działalność.
W niedzielne i świąteczne wieczory ojciec czytał nam głośno, mama w tym czasie coś szyła lub robiła na drutach, a myśmy słuchały. Niekiedy czytanie wymagało od ojca ustnego komentarza. Miałam 7 lat, jak w moje życie wtargnęła Sienkiewiczowska Trylogia, a z nią tak bardzo w pokoleniu walk o Polskę niepodległą przekonanie, że najważniejszą w życiu sprawą jest walka w obronie wolności Ojczyzny. Opowieści rodzinne przepełnione były historiami o przodkach poległych w boju lub na dalekiej Syberii. Zresztą atmosfera w szkole była podobna. Stąd nic dziwnego, że tacy ofiarni w walkach byli ci, co jeszcze nie całkiem dorośli walczyli w nadchodzącej drugiej wojnie światowej.
Wracając do opowieści domowych nie mogę pominąć osoby Marianny, naszej kucharki Litwinki – co było oczywiście szanowane pod każdym względem. Marianna miała duży wpływ nie tylko na potrawy, ale i na różne wydarzenia domowe. Dotąd pamiętam jej opowieści religijne, czerpane z Pisma św. i mocno powiązane z życiem. Nic w nich nie było sprzecznego z nauką katechizmu. Marianna cieszyła się również poważaniem moich rodziców. Jak mój ojciec zbyt hałaśliwie wypowiadał swe uwagi – Marianna stawała przed nim i spokojnie mówiła: „Czy panu nie wstyd, panie redaktorze”... skutek był natychmiastowy.
Mama także liczyła się z Marianną. Kiedyś, gdy ojciec głośno czytał, mama nie robiła swoich ulubionych robótek. Spytałam: „Dlaczego dzisiaj nie robiłaś?”, a mama odpowiedziała: „Bo Mariannę gorszy, jak pracuję w niedzielę” – „Przecież nie robisz nic na zarobek” – „To nie ma znaczenia – odpowiedziała mama – jak Mariannę to gorszy, to muszę to uszanować”.
Innym najmilszym z moich wspomnień było zwiedzanie Wilna z ojcem. On też bardzo lubił pokazywać mi piękno Wilna i opowiadać różne historie. W tym co mi mówił, zawsze była historia danego obiektu, a także opowieść o charakterystycznych cechach stylu, w jakim został wybudowany. W wypadku zwiedzanych świątyń: katolickich, prawosławnych, synagog czy karaimskich obiektów religijnych – zawsze z szacunkiem (tak właśnie z szacunkiem) wyjaśniał mi podstawy danego wyznania. Mój ojciec, agresywny, ostry w wypowiadaniu swoich przekonań, uczył mnie, małą dziewczynkę, szacunku do innych narodowości i wyznań.
W naszym domu wiele do powiedzenia miała babcia Maria z Pietraszkiewiczów Mackiewiczowa. Gromadkę dzieci zgromadzonych w naszym domu w małą szkółkę, babcia uczyła, że najważniejsze w życiu jest pomaganie bliźnim – zorganizowała nawet „Kółko Radość”, którego celem było niesienie pomocy innym. My, dzieci, miałyśmy z posiadanych przez nas (ofiarowanych przez rodziców) własnych pieniędzy składać się na pomoc dla biednych. Moja starsza siostra w dniu swej Pierwszej Komunii św. dostała w upominku jakąś dużej wartości monetę z pouczeniem: „Ponieważ w dniu tym przyjęłaś do serca Jezusa Miłosiernego, daj ten pieniądz pierwszemu spotkanemu żebrakowi”. Po wielu latach, po śmierci mojej siostry, dostałam od jej towarzyszki z łagru – (w którym siedziały) – list z następującymi słowami: „siostra pani, Basia, dzieliła się zawsze wszystkim, co dostała”.
No cóż, mój agresywny, nie przebierający w słowach w stosunku innych osób ojciec, często atakujący w „Słowie” i gdzie indziej przeciwników, pod koniec życia, już na emigracji, napisał: „Jestem zdania tych, którzy głoszą, że odrodzić narody moralnie będzie można tylko przez powrót do nauki Chrystusa”.
No cóż, jestem świadoma zgiełku i sporów wzniecanych przez Stanisława Mackiewicza, ale to nie przeszkadza mu mieć racji.
Aleksandra Niemczykowa