Dzisiaj: | 294 |
W tym miesiącu: | 2015 |
W tym roku: | 40927 |
Ogólnie: | 467978 |
Od dnia 21-09-2006
Ksiądz Jan Twardowski był poetą wyjątkowym. Pisał mało, a pozostawił po sobie imponujących rozmiarów bibliografię. Sam o wydawanie kolejnych tomików z kolejnymi wyborami swoich wierszy wcale nie zabiegał. Raz do roku wysyłał swój „urobek poetycki” do „Tygodnika Powszechnego”, reszty skwapliwie dokonywali wydawcy oraz pewna bardzo operatywna pani redaktor.
Tysięczne nakłady tej poezji to fenomen wykraczający poza obszar literatury, a wchodzący w dziedzinę religii, a nawet, można by rzec – psychologii. Nie umniejsza to w żaden sposób rangi tej twórczości. Wystarczy powiedzieć, że z pozoru naiwnym, ale pełnym paradoksów i tajemnic językiem poetyckim Twardowskiego zafascynowany był ateusz i antyklerykał, znakomity krytyk Artur Sandauer.
Oddziaływanie tej twórczości na sferę religijną życia współczesnych Polaków jest trudne do zbadania. Intuicja podpowiada mi, że było ono wielkie i dodam z całą mocą – było błogosławione! Ksiądz-poeta kierował bowiem swoje proste i wyzbyte tonu kaznodziejskiego słowa do tych, którzy błądzą „ciemnymi dolinami”, mniej zajmowali go zaś ci szczęśliwcy, którym wszelkie wątpliwości wyjaśnia „jedyny katolicki głos w twoim domu”.
Ma w końcu ta poezja silne działanie terapeutyczne. Do języka potocznego przeszło przejmujące wezwanie: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. Bo Twardowski umiał mówić bez fałszu o największych ludzkich lękach: o kruchości życia i nietrwałości uczuć, jak choćby w zakończeniu wiersza „Śpieszmy się”:
„i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą”.
Jan Twardowski był mędrcem, który skrywał się pod maską dobrodusznego, naiwnego klechy. Unikał salonów warszawskich, bo wiedział, że potrzeby splendoru nie da się na dłuższą metę pogodzić z serio traktowaną rolą księdza. Stronił też od wszelkiego rodzaju religijnych i patriotycznych obchodów, ponieważ nie w każdym towarzystwie czułby się najlepiej. Żył w skromnym mieszkanku otoczony ładnymi drobiazgami.
To czego unikał za życia, dopadło go po śmierci.
Został wbrew swej woli „udostojniony” pochówkiem w luksusowej, ale – obawiam się – mało gustownej krypcie powstającej monumentalnej świątyni Opatrzności Bożej.
Zabolał nas, kochających poezję Twardowskiego, ten urzędowo-kurialny nietakt, ale nie przesadzajmy z gniewem. Lepiej posłużyć się teksem jednej z piosenek Włodzimierza Wysockiego i powiedzieć: wszyscy się zmartwili, „z wyjątkiem Tego, który w trumnie już był”.
Jacek Giebułtowicz