Dzisiaj: | 73 |
W tym miesiącu: | 390 |
W tym roku: | 44054 |
Ogólnie: | 471106 |
Od dnia 21-09-2006
Życie w obozie
ZTW: A jak przedstawiały się w życiu obozowym warunki sanitarne, a więc mycie się, higiena jamy ustnej, odzież?
Z myciem i praniem było różnie, zależnie od obozu, lecz zawsze były większe lub mniejsze trudności. Na północy były jeziora, lecz temperatura nie pozwalała na porządne umycie się; w pierwszym obozie, w wielkim lesie, woda do mycia była wydzielana w bardzo małej ilości. W Kazachstanie myłyśmy się kawonami! lub jeszcze lepiej pomidorami z uprawianych przez nas plantacji; natomiast woda była tu półsłona, bo pod ziemią były złoża soli, które występowały na wierzch. Tak więc woda była słonawa i twarda. Beczki z wodą nagrzewano w czainie, to jest w dużym żelaznym kotle, a palono pod nim kamyszem – ostrą suchą trawą, która w mgnieniu oka się spalała, oraz karagannikiem, to jest lilipucimi drzewkami (czarne z ostrymi kolcami), a twardymi jak żelazo – raniły ręce i nogi, trzeba było je rąbać. Był to prawie jedyny opał, prawie, bo jeszcze wykorzystywałyśmy saksauł. Były to bardzo twarde powykręcane korzenie, które gdzieniegdzie wystawały z ziemi. Znalezione wykopywałyśmy i przynosiłyśmy do obozu. Bania do kąpieli była pleciona z łozek, obłożonych wikliną.
Mydła nikt z nas nie miał, lecz była tam duża miską z gliną i nią nacierałyśmy się. Gorzej było z włosami. Myłyśmy je wyjmując popiół z pieca i zaparzając gorącą wodą; i tym myłyśmy głowy. Wody było zawsze niewiele. W zimie robiono zapasy kamyszu, lecz wtedy zagrażały nam zamiecie tzw. burany. Klimat w tym regionie był kontynentalny, lecz najgorsze były owe burany właśnie zimą. Dużo ludzi ginęło, latem były to burze pyłowe, kurz w postaci jakby korkociągów. Nic się nie widziało, a jeśli buran złapał kogoś w polu, to oznaczało już śmierć. Nawet gdy ktoś wyszedł z baraku do tzw. naszej toalety w czasie buranu, to często nie mógł już trafić z powrotem do baraku i znajdowano go po paru dniach martwym, często tuż koło baraku. Buran nadlatywał znienacka, z olbrzymią siłą, trwał kilka dni. Wszyscy wtedy poza obozem, w pracy, rzucali się do ucieczki do obozu, a strażnicy w bezwzględny sposób popędzali więźniów.
A higiena jamy ustnej? Pasta i proszek do zębów można było kupić tylko w więzieniach: Butyrkach i na Łubiance; w obozie nie było żadnego sklepu, by można je było kupić. Dobrze jak ktoś miał czy „zdobył” sobie szczoteczkę do zębów. W tym obozie w Kazachstanie, w którym ja byłam, był dentysta – więzień, którego praca ograniczała się tylko do wyrywania więźniom zębów, oczywiście bez znieczulenia. O leczeniu nie było w ogóle mowy.
ZTW: A jak zaopatrywano się w odzież?
Tam, gdzie ja byłam, były obozowe ubrania, okropne (tzw. watnoje briuki i tiełogreiki) robione przez więźniów w niektórych obozach; trzewiki gumowo-skórzane, wszystkie w męskich rozmiarach. Natomiast w obozie w Kazachstanie były całe z gumy, lane bez sznurowadeł. A ponieważ ani skarpet ani pończoch nie dawano, w zimie wypełniałyśmy je słomą. Bielizny nie dawano, a więc trzeba było mieć własną. Niedzieli „nie było” tzn. była dniem pracy, ale były zmiany (co 12 godzin) w pracy, dzięki czemu można było również zrobić sobie pranie. W Ciemnikach (Mordawskaja ASSR) prałyśmy sobie same, ale były trudności z wodą, no i był ograniczony czas.
W Siegieży prałyśmy w jeziorze. W Kazachstanie było pod tym względem najgorzej: nie było nie tylko niedzieli lecz ani chwili wypoczynku, pracowało się od świtu do nocy, żadnej pralni. Można było umyć się i prać w arykach (kanałach nawadniających – Red.) . Wreszcie na skutek skarg więźniarek zaczęto w naszym obozie (w Kazachstanie) budować banię, strasznie prymitywną, w zimie bardzo zimno (drzwi nie do zamknięcia, a mrozy do ok. – 200), stało się bosą nogą na glinianej podłodze, no i trzeba było się rozebrać; ciało nacierało się gliną i ją zmywało.
ZTW: Jak przedstawiała się np. sprawa z więźniami, którzy musieli nosić okulary? W wielu obozach hitlerowskich nie wolno było ich nosić.
– Okulary można było nosić, lecz nie można było kupić. A więc jak się stłukły czy złamały – to była bieda...
Natomiast w więzieniu nie wolno było zatrzymywać na noc okularów, zabierali je wieczorem, lecz oddawali w dzień do czytania, gdy się o to poprosiło. Sądzę, że ten dziwaczny i kłopotliwy dla obu stron przepis był spowodowany obawą przed próbami samobójczymi (szkło!).
Praca niewolnicza dla frontu
Również i w tym obozie pracowałyśmy dla frontu. W lecie uprawiałyśmy ogrodnictwo (dynie, melony, pomidory i kawony). Ponieważ nikt z nas nie znał się na tej pracy, kierował nami agronom, również więzień. Ponadto zorganizowano dla nas obowiązkowe kursy agrotechniczne, nie tylko w zimie i w okresie przedwiośnia, lecz i w dnie, kiedy nie można było wyjść do pracy w pole. Prowadził je wybitny ukraiński agronom nazwiskiem Pidgajnyj, raczej jednak teoretyk niż praktyk. Kursy odbywały się w kantorze. I wydawało się nam, że są sami „swoi”. Ale nasz profesor miał nieostrożność krytycznie wyrazić się o celowości naszej pracy. Ja go, zresztą, sprowokowałam mówiąc: „Jeśli uprawiamy te ziemię tak długo, to może nasza praca nie pójdzie na marne”. On: „Jak tylko przestanie się uprawiać tę glebę tak wielkim wysiłkiem, to sól pod glebą podejdzie do gleby. Takie ogrodnictwo bez pracy więźniów nie kalkulowałoby się nikomu. W Kazachstanie powinno się hodować tylko owce, barany i wielbłądy”. A więc dał nam do zrozumienia, że to się opłaca tylko w przypadku pracy niewolniczej. Ktoś o tym doniósł naczelnikowi i po paru dniach Sawczenko wręczył mu wyrok na dalsze 10 lat obozu za uprawianie antysowieckiej propagandy! Gdy mu współczułam i mówiłam jak to może być, by za wyrażenie swojej opinii o sprawie gospodarczej otrzymywać nowy wyrok, on mi krótko odpowiedział: „Ja że ukraiński nacjonalista”. Wszyscy żyliśmy w obawie donosu i możliwości przedłużenia pobytu w obozie, Człowiek nigdy nie był niczego pewien.
ZTW – Czy więźniowie pracowali tylko na polach i w ogrodnictwie?
– Nie tylko, bo był jeszcze inny, bardzo ciężki dział pracy: budownictwo. Tu skierowywano nadchodzące stale transporty (tzw. etapy) więźniów różnych nacji: Polaków, Litwinów, Łotyszy, wielu Estończyków.
ZTW – Na czym polegało owo budownictwo w stepie? – Głównie na budowaniu nowych ziemianek i lepianek dla powiększającego się stale obozu. Robiło się dziurę w ziemi. Kopało się glinę, a na obozowej farmie zbierało się krowie placki (tzw. kiziaki), mieszało się je ze słomą i gliną i miesiło nogami w wykopanej dziurze. Było to coś strasznego: a jak się już dobrze umiesiło, to nakładało się ten półfabrykat do drewnianych skrzynek, w których wysychał, a wtedy wyrzucało się te bryłki ze skrzynek. Z tak uformowanych cegieł budowano domki. Jak nadchodził buran, to ziemianki i domki tak zasypywało, że nie można było z nich wyjść i trzeba było z zewnątrz je odkopywać.
Baraki w tym obozie były oddzielone od siebie drutem czy płotem. Ale każda męska „zona” była ogrodzona drutem kolczastym, w którym były co ileś tam metrów tzw. wyszki, a więc strażnice. Większość ziemianek i trochę baraków były budowane dla więźniów – mężczyzn. Byli to głównie Polacy, Łotysze i inne nacje oraz żołnierze radzieccy, którzy wrócili z niewoli niemieckiej. Natomiast kobiety miały większą swobodę, mogły przejść nie tylko z baraku do baraku, ale i wyjść w step. Lecz w naszym obozie, w środku, był także pleciony baraczek-szpitalik, aż na 8 łóżek! Był nawet porządniej urządzony, bo była pościel, koce oraz jakiś zagłówek.
Była w szpitaliku siostra, „lekpom”, a więc lekarski pomocnik. Lecz funkcje tę pełnili różni ludzie, również mężczyźni np. Kazimierz Ambrozajtis, który nic nie miał wspólnego z medycyną. A przed nim był ktoś z Rumunii (Bessarabii) nazwiskiem Gawrił Iwanowicz Dutko, chytry człowiek, który potrafił utrzymać się długo na tym ważnym stanowisku, a z zawodu był weterynarzem.
Wspomnienia spisał red. Z.T. Wierzbicki podczas jej pobytu w Warszawie
Ciąg dalszy wspomnień w nr 31.