Dzisiaj: | 68 |
W tym miesiącu: | 385 |
W tym roku: | 44049 |
Ogólnie: | 471101 |
Od dnia 21-09-2006
Rok 2006 jest rokiem Jerzego Giedroycia. Ma upamiętnić Jego myśli i czyny, choć rzadko działał praktycznie i bezpośrednio. Lecz wytyczając nowe ścieżki bądź odnawiając dawne (np. J. Piłsudskiego) nadawał im aktualną, choć często trudno akceptowalną przez Polaków wartość. Jego bolesna dla Polaków rezygnacja z pretensji do Wilna i Lwowa i nowe konsekwentnie realizowane podejście do sprawy niepodległości Białorusi, Litwy i Ukrainy, przy jednoczesnych przyjaznych stosunkach z Rosją (czy możliwe?), zaczęło powoli przynosić korzystne owoce.
Twórca Instytutu Literackiego i miesięcznika „Kultura” (1947 r. – w Rzymie) we Francji, w owym sławnym, niemal udzielnym księstwie „Laficie” (Maisons Lafitte pod Paryżem), określanym popularnie „dziuplą” lub „tratwą” (dla rozbitków polskich za burtą), a będącym właściwie „niszą” niemal klasztorną polskiej myśli politycznej, był zjawiskiem niezwykłym w polskiej rzeczywistości powojennej, zarówno historycznie jak i socjologicznie. Stworzyć z niczego, bo bez pomocy z zewnątrz, ośrodek pulsujący twórczą myślą, oddziałujący na kraj, a następnie na społeczeństwa wschodnich sąsiadów (znamienna deklaracja rosyjskich dysydentów o niepodległości republik związkowych), który wydał do 2005 r. 511 tomów w ramach własnej Biblioteki, w tym 132 Zeszyty Historyczne, a ponadto 636 numerów „Kultury”, to plon zaiste imponujący. Lecz nie w ilości znaczenie tej narodowej „niszy”, a w odwadze propagowanych nowych treści i w morale ludzi ją tworzących, oraz w ukształtowaniu dla kraju wzorca niezależnej myśli. Jedni, nazwali Giedroycia, głównego tej niszy twórcę, „niezłomnym księciem” (S. Lem), inni „ogrodnikiem literatury polskiej” (G. Herling-Grudziński), a sam siebie określił kiedyś „zwierzęciem politycznym”. Łagodny, kulturalny człowiek o stałych zasadach, choć zmiennych poglądach (stosownie do zmieniającej się rzeczywistości) miał „lwi pazur polityczny”, polityka „służebnego wobec wyższych wartości”, lecz uznającego silne państwo za konieczność, choć „nie samoistny cel” (K. Pomian).
Lecz sukces tego zjawiska tkwił nie tylko w osobistych cechach charakteru Giedroycia, lecz w równej mierze w jego zdolności skupienia wokół siebie grona nieprzeciętnych, głęboko ideowych ludzi: Józef Czapski (artysta-malarz i pisarz), jego siostra Maria (pisarka), Gustaw Herling-Grudziński (pisarz), Zygmunt i Zofia Hertzowie oraz Henryk Giedroyć (serca i mózgi administracyjne Lafitu), Kot Jeleński (absolwent Szkoły Rydzyńskiej, eseista i poeta); o ostatnim Miłosz napisał: „jedyne potwierdzenie wartości tego, co robię, znajdowałem w listach Jeleńskiego. Jeden czytelnik – ale jaki!”. Oczywiście byli i inni dobrowolnie służąc przy różnych okazjach pomocną dłonią jak np. Marek de Monfort, adwokat paryski (i absolwent Szkoły Rydzyńskiej).
Trudno byłoby znaleźć w naszej historii podobny przykład „świeckiego zakonu”, w którym rezygnowano z życia osobistego (wszyscy mieszkali w tym samym domu, dzieląc się wspólnie posiłkami i kłopotami), by w twórczym napięciu myśli i woli realizować krok po kroku, utopijny – jak się wydawało – cel: obalenie sowieckiego komunizmu i odzyskanie niepodległości przez Polskę. I coś więcej: by ta „wolna Polska promieniowała przykładem na Europę, co najmniej Środkowo-Wschodnią” (K. Pomian). A jeśli ktoś nazwałby to imperializmem, to byłby to imperializm moralny najwyższej próby i oby cechował również inne narody.
Być może pojawiał się u Giedroycia pewien rys egotyzmu. Gdy poinformowałem go o zamiarze założenia czasopisma (dwumiesięcznika) pod tytułem „Bunt Młodych”, napisał do mnie (12.08.96):
...bardzo mi pochlebia, że chciałby Pan wzorować się na „Buncie Młodych”. Chętnie służę pomocą.
Lecz już w drugim liście (z 13.08.97) wysunął pewne zastrzeżenia natury osobistej:
Jeśli idzie o sprawę wznowienia „Buntu Młodych”. Szczerze mówiąc, widziałbym to dość niechętnie, bo to było pismo specjalne – powoli wyrastające z pisma akademickiego, by stać się pismem o charakterze społeczno-politycznym. Ma to dla mnie dużą wartość sentymentalną, czego zupełnie nie miałem przy tytule „Polityka”, bo to jest tytuł dość popularny i to nie tylko w Polsce. Wolałbym więc, jeśli nie będzie to dla Pana kłopotliwe, by znaleziono inny tytuł do projektowanego pisma.
Zmieniając nieco tytuł nawiązaliśmy jednak do głównych idei „Pana na Laficie”.
Stosując określenie Tadeusza Łopuszańskiego (Tezy 2001) życie grona podparyskiego „klasztoru” można nazwać śmiało „pięknym”. Lecz gdyby zapytano mnie, czy z moich kontaktów z Jerzym Giedroyciem (niestety rzadkich) nie było spraw budzących krytyczne wątpliwości czy znaki zapytania, wymieniłbym dwie: po pierwsze, jego pewien kult dla Józefa Piłsudskiego, skoro był zasadniczo przeciwnikiem dyktatur i na pewno znał słabe czy ciemne strony rządów pomajowych. Nie miałem okazji, a może krępowałem się zapytać go o to bezpośrednio.
Druga moja wątpliwość dotyczy jego stosunku do sprawy edukacji, a więc wychowania narodowego. Wprawdzie, na moja prośbę obiecał pomóc w reaktywowaniu rolnej Fundacji Sułkowskich i opartej na niej średniej szkole eksperymentalnej typu rydzyńskiego, pisząc do mnie dwukrotnie w tej sprawie (dn. 8.12.1999 oraz 12.07.2000): Jeśli idzie o Rydzynę, to postaram się tę sprawę poruszyć w numerze styczniowym „Kultury”. Jedna rzecz mnie tylko interesuje, a mianowicie przywrócenie Fundacji Sułkowskich. A następnie jakby się usprawiedliwiając:
Przepraszam, że do tej pory nie zamieściłem notatki o potrzebie reaktywowania Fundacji Sułkowskich i liceum typu rydzyńskiego. Zrobię to niebawem... ale najważniejsze, że spodziewam się spotkania z prezydentem Kwaśniewskim i paroma decydentami i chciałbym te sprawę z nimi poruszyć żywym głosem...
Niestety, już nie zdążył; umiera 14 września 2000 r.
Z kolei gdy próbowałem go zainteresować problemem pijaństwa i alkoholizmu w PRL, natrafiłem na całkowitą obojętność. Odpowiada mi w paryskiej kawiarence: „To jest sprawa Kościoła”. Na moją uwagę, że wobec znieczulicy naszej inteligencji na ten problem, Kościół jest zbyt słaby, by mógł w ówczesnych warunkach postawić tamę potopowi alkoholowemu, tym bardziej że sam ma kłopoty z przypadkami alkoholizmu wśród księży, zgadza się na zamieszczenie w „Kulturze” krótkiego na ten temat artykułu. Piszę go szybko w Bibliotece polskiej na Quai d’Orleans, lecz artykuł ten nie ukazuje się w „Kulturze”.
Podobnie, gdy zawiozłem do „Lafitu” maszynopis pracy Łopuszańskiego o naszym 20-leciu sub specie pedagogiki narodowej, rychło mi maszynopis zwrócił, nawet z gestem pewnego zniecierpliwienia, kwestionując przytoczony w pracy fakt nadużywania alkoholu przez jednego z sanacyjnych ministrów, którego zapewne osobiście znał.
Sądzę, że mamy tu do czynienia, zwłaszcza ze strony polityków liberalnych, często osobiście prawych i bezinteresownych, z niedocenianiem w Polsce sprawy wychowania młodzieży i samowychowywania społeczeństwa, a tym samym tworzeniem koncepcji będących przysłowiowymi zamkami na lodzie. Natomiast dla ludzi typu Łopuszańskiego sprawa edukacji jest czynnikiem najważniejszym dla niepodległości i przyszłości Polski, podobnie jak jest dla naszego „Buntu...”. I w tym jesteśmy zapewne bliżsi pierwszemu Giedroyciowemu „Buntowi Młodych” niż jego późniejszej „Polityce”.
Zbigniew T. Wierzbicki