Dzisiaj: | 85 |
W tym miesiącu: | 402 |
W tym roku: | 44066 |
Ogólnie: | 471118 |
Od dnia 21-09-2006
Wspomnienia z zesłania w ZSRR w czasie II wojny światowej
Milicja uniemożliwia dołączenie w pociągu do sierżanta z armii Andersa
Niedługo potem dowiedziałam się, że ze sztabu Armii Polskiej przyszła lista osób, które miały wyjechać z konwojem do Jang-Julu i ja byłam na tej liście. Listę przywiózł sierżant w polskim mundurze i to on miał nas konwojować do miejsca przeznaczenia. Już zaczęłyśmy się przygotowywać do wyjazdu, ale nagle sprawy się komplikowały, władze sowieckie wynajdywały trudności i ostatecznie nie wydały zezwolenia na nasz wyjazd. Właśnie w tym okresie działalność delegatury była bardzo utrudniana przez NKWD.
Kobiety z dziećmi nie chciały ryzykować takiej podróży bez urzędowego razreszenija (postanowienia, zezwolenia). Obawiały się aresztowania po drodze, rozdzielenia z dziećmi. Ja się nie wahałam, wydawało mi się, że nie mam innego wyjścia i nic do stracenia; bałam się ponownego aresztowania, kolejnych prześladować. Zdecydowałam się – jadę! Pożegnałam się z Mamą i bratem; było to smutne pożegnanie, miałam uczucie, że może nigdy więcej się nie zobaczymy – w tym kraju wszystko mogło się stać z ludźmi. Z ciężkim sercem ruszyłam w daleką drogę.
Bilety miał sierżant, który miał się mną opiekować w podróży. Bez przeszkód dotarliśmy do Pietropawłowska, gdzie za parę godzin mieliśmy przesiadkę. Mój opiekun chciał wykorzystać ten czas na wykupienie kartkowego przydziału chleba, a ja zostałam na dworcu, przycupnięta przy bagażach. Długo nie wracał, aż go zobaczyłam – legitymował go patrol, on był blady jak śmierć i wyraźnie mocno przestraszony. Zarzucano mu przewinę kupowania chleba na kartki innych osób – gdy się okazało, że ma do tego prawo, to go puścili… W asyście milicjantów podszedł do naszej ławeczki, milcząco wziął swój bagaż i został odprowadzony do stojącego już na stacji naszego pociągu, nakazano mu natychmiast wsiadać. Mnie tylko wylegitymowano i puszczono wolno, ale pociąg odjechał z naszym sierżantem, biletami, kartkami – a nawet z moim przydziałowym chlebem! Zostałam sama w obcym mieście, gdzie nikogo nie znałam, daleko od Akmolińska. Było to w lipcu 1942 r.
Samotna w obcym mieście
Kompletnie się załamałam, nie wiedziałam, co robić, dokąd iść, kogo i gdzie prosić o pomoc. Pytałam się przygodnych przechodniów o polską Delegaturę, ale oni nie byli w stanie zrozumieć, o czym ja mówię – jaka delegatura!? Szłam bez celu przed siebie, ściemniało się, na przedmieściach Pietropawłowska zabłądziłam. Było już całkiem ciemno, gdy zobaczyłam przed sobą jakąś, jak mi się wydawało, drogę równą i oświetloną. Ale to był ściek fabryczny, wpadłam w jakiś olej, powalałam sobie spódnicę. Szłam dalej przez pole, sama już nie wiedziałam, czego szukam, czy przed czym uciekam.
Wstawał blady świt, doszłam do jakiś glinianek. Trochę otrzeźwiałam, byłam zmęczona, brudna i głodna. Nieco przeprałam spódnicę, rozłożyłam ją na trawie do przeschnięcia, sama się umyłam i pomału zaczęłam dochodzić do siebie. Już w miarę spokojnie zaczęłam się rozglądać dookoła i z przerażeniem zobaczyłam po drugiej stronie glinianek jakiegoś mężczyznę, przyglądał mi się zza krzaków, gardło mam już ściśnięte – jak uciekać bez spódnicy!? Ale w pewnym momencie domyśliłam się, że on też ucieka czy też ukrywa się, może jest takim samym zagubionym i zastraszonych człowiekiem, jak ja. Ale może mnie śledził i byłam w pułapce?
Gdy spódnica wyschła, ruszyłam z powrotem do centrum Pietropawłowska w poszukiwaniu Delegatury. Tylko tam mogłam oczekiwać jakiegoś ratunku i realnej pomocy. Tylko z Delegatury mogłam rozpocząć ponownie moją anabasis (wyprawę, od Anabaza, gr. Anabasis – nazwa opowieści Ksenofonta o powrocie zwycięskiej armii greckiej z Azji Mniejszej w IV w. p.n.e. - Red.) do armii gen. Andersa. Długo błądziłam po ulicach, aż ze łzami radości i biciem serca dostrzegłam flagę biało-czerwoną! Jestem uratowana!
Znowu aresztowana i znowu w więzieniu
Radośnie weszłam do budynku przekonana, że tu na pewno mi życzliwie pomogą – i zostałam ponownie aresztowana! W Delegaturze był kocioł, aresztowano wszystkich, spisano personalia, odprowadzono do więzienia, Delegatura została zamknięta!
Umieszczono mnie w celi, gdzie siedziały same kryminalistki za morderstwa, pobicia, kradzieże i rozboje, ale także i osoby oskarżone o lżejsze przestępstwa, jak kradzież chleba czy innych artykułów spożywczych. Cela oczywiście przepełniona, więzienne warunki, upokarzające rygory.
W Delegaturze w Akmolińsku byłam przyzwoicie już ubrana, miałam porządne buty z pomocy zagranicznej, lecz na trzeci dzień jeden but mi zaginął. Ogarnęła mnie rozpacz, nie wyobrażałam sobie zwłaszcza horroru wejścia boso do ustępu, gdzie po betonowej podłodze wiły się wszędzie obrzydliwe białe robale. Jedna z uwięzionych Polek szepnęła mi, że to Murka – bandytka. Wiedziała, że jeden but będzie mi bezużyteczny, więc go na pewno zostawię…
Podeszłam do Murki, próbując po dobroci odzyskać swoją własność:
– Murka bądź dobra, oddaj mój but, jakże ja pójdę do ustępu, przecież sama wiesz, jak tam jest wstrętnie!
A ta od razu ze wstrętnym, chamskim krzykiem:
– Ja się w więzieniu urodziłam i wiem bardzo dobrze, że współtowarzyszom nie wolno kraść, to niehonorowo – jak ty śmiesz posądzać mnie o taką podłość!!!
Była w furii, rozcapierzonymi palcami godziła w moje oczy, wywrzaskiwała najgorsze przekleństwa. Chwyciła za wieko od kibla i ruszyła groźnie na mnie. Twarz miała strasznie zmienioną, robiła wrażenie szalonej, niepoczytalnej. Przewróciła mnie na podłogę, zaczęła walić tą pokrywą, a odpychałam ją nogami, krzyczałam. Inne więźniarki rozbiegły się po kątach celi, na korytarzu słychać było gwizdki strażników więziennych – wpadają do celi. Murka histerycznie wrzeszczy, że to ja zaczęłam ją bić, ale nie puszcza z rąk tej pokrywy od kibla, a ja leżę bezbronna na betonie. Byłam w szoku, nie byłam w stanie wykrztusić jednego słowa na swoją obronę – zabrano nas obie do naczelnika.
Najpierw Murka opowiada swoją wersję, ale naczelnik dał je parę raz w twarz i powiedział: „– Ona napadła, a jest pobita? Dziesięć dni karceru”.
Zrobiło mi się słabo, upadłam na podłogę i zemdlałam.
A mój but oczywiście się odnalazł w łachach Murki, gdy siedziała w karcerze. Taka z tej awantury była dla mnie korzyść, że naczelnik zażądał moich akt. Wtedy okazało się, że w moich papierach nie ma wskazania paragrafu, na podstawie którego aresztowano mnie wtedy, w Delegaturze. Niedopatrzenie? Omyłka? Zaniedbanie? Naczelnik wydawał się rozsierdzony, przez zaciśnięte usta wycedził cicho jakieś przekleństwo i kazał przenieść do innej celi, gdzie siedziały Rumunki o arystokratycznym pochodzeniu. Przyjechały z osławionego moskiewskiego więzienia Butyrki i miały jechać dalej na wschód, do jakiegoś łagru. Jakiś czas siedziałam z tymi Rumunkami i każdego dna miałam obawy, że któraś z nich umrze w nocy, takie były słabe. Były potwornie wychudzone, dosłownie żywe trupy – takie wynędzniałe, zapadłe oczy, sine twarze… Nawet mówić nie miały siły. Jestem niemal pewna, że nie dojechały na miejsce kaźni, że zmarły w drodze do łagru…
Mnie po paru dniach zapakowano do wagonu z okratowanymi oknami i powieziono dalej – i dokąd? Znowu do Akmolińska, a tam zapakowano mnie z powrotem do więzienia NKWD i taki był koniec mojej wyprawy do armii gen. Andersa! Koniec marzeń o wyrwaniu się z tego okropnego kraju – a tam, na granicy z Iranem, nasi już przekraczają granicę. Zapakowano mnie do pojedynczej celi. Rano słońce rzucało cień kraty na ściany, wieczorem stale się paląca okratowana żarówka dawała podobny efekt – stale czułam się jak w klatce, działało to strasznie deprymująco. Od razu ostry reżim więzienny, cały czas podglądał mnie klawisz i gdy tylko zmęczona przysiadłam na pryczy – walił w drzwi i budził mnie ze snu, który był jednak bliższy odrętwieniu. Trzeźwiałam wtedy na moment, wracała upiorna rzeczywistość.
W dzień nie pozwalano mi przysypiać, a w nocy, gdy inne więźniarki spały, mnie zabierano na przesłuchania. Wciąż te same zarzuty, stale te same pytania, monotonne oskarżenia o szpiegowanie na rzecz USA i Wielkiej Brytanii, a ja nawet angielskiego nie znałam… Kręciło mi się już od tego w głowie, a oni tylko cierpliwie czekali na załamanie. Po paru dniach takiej męki opadłam z sił, z trudem logicznie odpowiadałam na pytania. Nieraz zastanawiałam się, czy oni wierzą rzeczywiście w to moje szpiegostwo, bowiem mnie nawet do głowy nie przychodziło, co też ja mogłabym wyszpiegować w tym pustym stepie, potem w Delegaturze – i jak przekazać te rewelacje o sporządzaniu samanów (cegieł z gliny zmieszanej ze słomą i trzciną – Red.), o upadku dwóch krów, metodach grabienia siana, itd. – do Londynu czy Waszyngtonu?
Szpieg w celi i życzliwy strażnik
Nauczyłam się spać na jawie – oczy otwarte, tylko umysł wyłączony. Ale może odpowiadałam wtedy na pytania? Potem przez wiele lat miałam zaburzenia snu i musiałam się stale leczyć.
Po dwóch tygodniach przeniesiono mnie do aresztu NKWD. Tym razem była to duża cela, ale poza mną siedziała tam tylko jedna młoda więźniarka, Rosjanka. Od razu mi opowiedziała, tego samego dnia (co było dosyć niezwykłe, jak na zwyczaje więzienne), że siedzi za spekulację. Kupiwszy kostkę masła uczciwie wystaną w długiej kolejce – od razu sprzedała za wyższą cenę, za co ją aresztowano i osadzono w więzieniu. Była bardzo ciekawska, dociekliwa, o wszystko pytała, koniecznie chciała wiedzieć, za co siedzę, o co jestem podejrzana. Jej natręctwo i wścibstwo w końcu wzbudziło moją niechęć i uprzedziłam się do niej. Na jej uporczywe pytania odpowiadałam tylko, że siedzę z paragrafu 56 („polityczny”), żeby dała mi spokój, że boli mnie głowa i jestem zmęczona. Odsuwałam w dalszą perspektywę rozmowy – jutro, jutro – mówiłam i zasnęłam. Rano po wydaniu śniadania też Rosjankę wzywają na śledztwo. Po chwili wizjer uchyla się, widzę wąsatego strażnika, który powiada:
„– Ona poszła z twoim śledczym!” i już go nie ma…
Zrozumiałam, po co ona z moim śledczym? Podaje się za spekulantkę, ale jej zadanie to szpiegowanie mnie, pewnie by namawiała na jakieś wypowiedzi antysowieckie, na krytykę ustroju i samego Związku Sowieckiego. Uprzedzona przez ludzkiego strażnika, życzliwego ludziom, jak widać, postanowiłam, że stale będzie mnie boleć głowa (o co zresztą tam naprawdę nie było trudno), że nic nie powiem, nie wydusi ze mnie jednego słowa, aby nie mogła czegoś przeinaczyć, przekręcić wypowiedzi – przecież to szpieg.
Ryzykowna miłość
Po dziesięciu dniach zabrano mnie z tego aresztu i ponownie osadzono w więzieniu NKWD. Cela ponownie była jednoosobowa, ale dodano mi lokatorkę, Zrobiło się ciasno, na tej jednej pryczy musiałyśmy spać mocno do siebie przytulone, aby nie pospadać…Dusia była też podejrzana o szpiegostwo, jak się okazało. W domu, z babcią, zostawiła dwoje dzieci w wieku szkolnym. Zaczęłam ją pocieszać, że my tu wszystkie jesteśmy oskarżane o szpiegostwo, że mnie też stawiają takie bezpodstawne zarzuty. Wszystko będzie dobrze – tylko się nie przyznawaj do niczego i nie załamuj; tak chciałam ją uspokoić i dodać otuchy. Słuchała moich słów smutna i zamyślona. Zamartwiała się o dzieci, o to, co będzie z nią dalej. Ukradkiem ocierała łzy. Nawiązały się między nami dobre stosunki, łączyło nas wspólne nieszczęście, czułyśmy się sobie bliskie. Gdy Dusia dostała paczkę z domu, jej skromną zawartością podzieliła się ze mną.
Ciągle wzywano nas na przesłuchania, obie byłyśmy strasznie zmęczone i niewyspane. Trwało to z dziesięć dni i znowu przeniesiono mnie do innej celi, znowu pojedynki. Sama ze sobą półprzytomnie rozmawiałam po rosyjsku, czasem po polsku, już nie wiedziałam, kiedy kończy się sen i zaczyna przesłuchanie, traciłam rachubę czasu
Znowu mnie przeniesiono, tym razem do celi, gdzie już siedziała Dusia, ale prawie jej nie poznałam, tak była zmieniona: twarz szara, oczy wpadnięte...
– Dusia, co oni ci zrobili? Ty jesteś chyba ciężko chora, masz gorączkę!
A biedna Dusia powiada:
– Przyznałam się! Do wszystkiego się przyznałam!
– Dusiu, co ty opowiadasz?! Coś ty zrobiła?! Jak mogłaś zrobić taką głupotę? Przecież ty nie mogłaś być szpiegiem?! Rozum postradałaś!
Dusia na to:
– Gena – ja naprawdę byłam szpiegiem…
Mnie zamurowało:
– Jakim ty szpiegiem mogłaś być?
To jej wyznanie było dla mnie absurdem, przecież ona myślała tylko o dzieciach i matce…
– Widzisz Gena, to wszystko prawda – tłumaczy mi Dusia – Jestem wdową, pracowałam w sklepie na węzłowej stacji kolejowej Borowoje, zakochałam się w sowieckim Niemcu. On mnie namówił, abym była skrzynką kontaktową…
Miałam w ostatnich latach wiele „mocnych wrażeń”, ale kto wie, czy to akurat nie było najsilniejsze. Jej opowieść, chaotyczna i przerażająca, była jednak logiczna. Służyła za skrzynkę kontaktową, stacja węzłowa była miejscem idealnym, klienci – kurierzy w sklepie zwracali się do niej z hasłem i pozostawiali albo odbierali tajemnicze przesyłki, listy, wiadomości ustne… Dusia beztrosko nie myślała o tym, co się stanie, gdy to wszystko się wykryje. Kochała tego Niemca i sądziła, że on też ją kocha i obroni w razie jakiejś wpadki; takie zwyczajne babskie rojenia i marzenia o tym swoim mężczyźnie. Któregoś dnia przyszli z samego rana, siłą oderwali od płaczących dzieci i zawodzącej matki. „– Boże, co ja zrobiłam, co ze mną teraz będzie, co się stanie z moimi dziećmi?” – łkała cichutko. Patrzyłam na Dusię z przerażeniem, nie umiałam znaleźć odpowiednich słów pocieszenia, po głowie kołatała mi tylko jedna myśl – czy kiedykolwiek zobaczy jeszcze swoje dzieci? Jakie będą jej dalsze losy – jaki wyrok?
Fałszywa polska piękność i wolność
Mnie też nie dawano już spokoju. Teraz oskarżała mnie wspomniana piękna Iza Oskierko, dawna koleżanka z pracy w Delegaturze. W czasie konfrontacji siedziała przede mną piękna, elegancka, ze złotymi bransoletkami na przegubach wypielęgnowanych rąk, na palcach pierścienie. Patrzyła na mnie z pogardą. Gdy ją zapytano, czy może powtórzyć swoje oskarżenia, rzekła: „– To ona wykupywała z kiosków «Widnokręgi» – pismo Wandy Wasilewskiej”. Oskarżenie zupełnie pozbawione sensu. Tego pisma na oczy nie widziałam, niczego nie wykupywałam, bo mnie to zupełnie nie interesowało, a poza tym nie miałam pieniędzy.
A piękna Iza kontynuuje: „– To pismo kazał jej wykupywać sekretarz Delegatury, żeby pozbawić ludzi możliwości przeczytania prawdziwych informacji!”. Oskierko najwyraźniej była pewna doniosłej dla śledztwa wagi tych bredni. Wzgardliwie sobie na mnie popatrywała, gdyż kompletnie nie uwzględniano moich odpowiedzi. Na tym konfrontację zakończono.
Czego jeszcze ode mnie mogą chcieć w tym NKWD, co jeszcze wymyślą – kogo przyprowadzą „na konfrontację”?
Pewnego razu kazano mi się zabierać z celi „z rzeczami”. Myślałam, że to jak zwykle, przenosiny do innej celi, ale zaprowadzono mnie do gabinetu naczelnika Grigorijewa, zajmującego się sprawami polskimi. Kazano mi usiąść z drugiej strony biurka i podpisać jakiś dokument. Gdy go przeczytałam, z wrażenia zrobiło mi się gorąco: tam czarno na białym było napisane, że na mocy postanowienia specjalnego posiedzenia (sowieszczanija narady) oczyszczona jestem z przedstawianych zarzutów i wychodzę na wolność. Kazano mi to przeczytać głośno – przeczytałam, a naczelnik Grigorijew powtórnie kazał podpisać. Żeby treść w pełni do mnie dotarła, musiałam przeczytać dokument raz jeszcze, słowo po słowie, szukając jakiegoś kruczka, ręce mi wprost latały, ale jakoś podpisałam. Byłam wolna! CDN