Dzisiaj: | 295 |
W tym miesiącu: | 2849 |
W tym roku: | 7960 |
Ogólnie: | 482363 |
Od dnia 21-09-2006
Ta postać zaprzecza naszym wyobrażeniom o prymitywnych Moskalach – zaborcach, którzy wyzyskiwali i gnębili Polskę. Warto wiedzieć, że były też chlubne wyjątki
Sokrat Iwanowicz Starynkiewicz (1820-1902) urodził się w portowym mieście Taganrog nad Morzem Azowskim w guberni rostowskiej. Dzięki ojcu, zakochanemu w kulturze antycznej profesorowi gimnazjum klasycznego, późniejszemu senatorowi, uszlachconemu przez cara Mikołaja I, otrzymał imię greckiego filozofa i szansę nauki w Instytucie Szlacheckim w Moskwie. Następnie ukończył Wyższą Szkołę Artylerii i przez trzydzieści kilka lat wspinał się po szczeblach kariery wojskowej. Zanim w 1875 r. został prezydentem Warszawy, doszedł do rangi generała.
Łagodny generał
W burzliwych latach sześćdziesiątych XIX w. służy w armii okupującej Polskę, ale nic nie wskazuje na to, że był zwolennikiem trzech osławionych narzędzi represji: knuta, kibitki i szubienicy. Przeciwnie, musiał mieć niezwykłe, jak na generała carskiego skrupuły, skoro w jednym z raportów napisał: „przykre jest, że wypadło ukarać cieleśnie siedmiu włościan, ale jeżeli dzięki temu osiągnięto przywrócenie porządku w pięciu gminach, 18 wsiach i 647 osadach, ofiara ta nie wydaje się wielka”.
Modernizator
Stanowisko prezydenta Warszawy mogło być dla niego wygodną, dobrze płatną synekurą. On potraktował je jak wyzwanie, najważniejszą misję swojego życia. Natychmiast po objęciu urzędu powołał komisję do zbadania stanu zdrowotnego i higienicznego miasta. Uznano pilną potrzebę założenia sieci kanalizacji i wodociągów. Po kilku tygodniach we Frankfurcie nad Menem oglądał świeżo oddany do użytku system kanalizacyjny i spotkał się z ich projektantem i budowniczym angielskim inżynierem Williamem Lindleyem, u którego natychmiast zamówi projekt podobnej inwestycji dla Warszawy. W ciągu kilku lat uzyskał akceptację władz carskich, zgromadził pieniądze i przekonał do tej idei wpływowe warszawskie środowiska. 13 października 1883 r. wbito pierwszą łopatę, a już po siedmiu latach wybudowano 42 km tuneli kanalizacyjnych i położono przeszło 100 km rur wodociągowych. Dzięki takiemu tempu Warszawa została szybciej skanalizowana niż Petersburg. Realizacja tej wielkiej inwestycji trwała jeszcze wiele lat. Starynkiewicz starał się nadzorować ją nawet po przejściu na emeryturę – z czystego poczucia obowiązku.
Drugim ważnym przedsięwzięciem modernizacyjnym podjętym z inicjatywy prezydenta Starynkiewicza było utworzenie sieci tramwajów konnych. Pierwszą linię otwarto w październiku 1881 r. (o tym wydarzeniu pisze Bolesław Prus – patrz na stronie obok). Po ośmiu latach Warszawa miała siedemnaście linii tramwajowych. W mieście układano nowe bruki i instalowano nowoczesne dwupalnikowe latarnie gazowe. Prezydentowi marzyły się piękne bulwary nadwiślańskie, nie zdążył – może dlatego nie mamy ich w Warszawie do dziś.
Starynkiewicz był inżynierem, pasjonowała go nowoczesna infrastruktura miejska, ale nie zaniedbywał też pamiątek polskiej kultury: doprowadził do odnowienia uszkodzonej kolumny Zygmunta, poparł budowę pomnika Mickiewicza. Jako gorliwy wyznawca prawosławia i wierny poddany cara był zwolennikiem wystawienia na Placu Saskim monumentalnego Soboru św. Aleksandra Newskiego, ale przyzwoitość i szacunek dla warszawiaków nakazywały mu dotować z kasy miejskiej także remonty świątyń katolickich: katedry i kościoła św. Anny.
Ten zapał, jaki wkładał w pracę na rzecz stolicy podbitego kraju, musiał budzić nieufność jego zwierzchników: przez dwadzieścia lat urzędowania nie otrzymał formalnej nominacji na prezydenta, był tylko pełniącym obowiązki. Odszedł na emeryturę w 1892 roku, ale nadal troszczył się o sprawy miasta, a jego warszawskie mieszkanie nazywano „gabinetem prezydenta bez urzędu”.
„Grosza miejskiego jak Cerber strzeże”
Sokrat Starynkiewicz był człowiekiem wielkich przymiotów ducha i kultury osobistej. Uczciwość, odpowiedzialność i poczucie obowiązku tego Moskala powinny inspirować, a często niestety też zawstydzać samorządowców niepodległej III Rzeczypospolitej. Któż by teraz, tak jak on, zwrócił do kasy miejskiej z posagu własnej córki pieniądze za jedno z urządzeń systemu kanalizacyjnego, które okazało się nietrafioną inwestycją? Kto by z własnej kieszeni oddał kwotę zdefraudowaną przez jednego z podwładnych w magistracie?
Starynkiewicz należał do Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności; przez wszystkie lata prezydentury wspierał finansowo kilka polskich rodzin.
O tym jak wielkim szacunkiem cieszył się wśród warszawiaków świadczą relacje najświetniejszych publicystów tamtych czasów: „Człowiek to uczciwy, porządny – pisał Antoni Zaleski – grosza miejskiego jak Cerber strzeże i trwonić go nie pozwala. (…) Uczynny, a co ważniejsze, odczuwający nędzę Warszawy i ubogich potrzeby, (…) tyle lat stojący na czele zarządu miasta, zżył się z Warszawą i z jej interesami, i naturalnie przyrósł trochę do nich. Można więc go nazwać »owarszawionym«”
„Był to człowiek bardzo czysty, do którego złe pokusy nawet nie śmiały się zbliżyć” – wspominał Aleksander Świętochowski.
***
Prezydent Sokrat Starynkiewicz nie miał polskich korzeni ani koligacji rodzinnych. Nawet nie mówił biegle po polsku. „Był czystym Rosjaninem” który uważał, że „najpewniejszym środkiem do wyrównania sporów narodowych i połączenia się dwóch narodowości jest szlachetne sumienie, uczciwe i serdeczne pełnienie obowiązku o dobro miasta” – napisała, broniąc brata przed zarzutem polonofilstwa, Olga Starynkiewicz. Zmarł 23 sierpnia 1902 roku. Spoczywa na wolskim cmentarzu prawosławnym w Warszawie.
Jacek Giebułtowicz
Opracowane na podstawie hasła autorstwa Stanisława Konarskiego w: Polski Słownik Biograficzny, tom. XLII/3, s. 376-381
Kronikarz Bolesław Prus o otwarciu pierwszej linii tramwajów konnych i mądrej polityce prezydenta Warszawy Sokrata Starynkiewicza
22 października 1881 r.
Do wypadków warszawsko-społecznych należy przede wszystkim doniosły fakt otworzenia komunikacji tramwajowej1 albo, jak chce mieć p. Prószyński, kolej-nicowej. Wyraz ten wydaje mi się o tyle trafny, że istotnie nasza konna kolej była nicowana przez prasę. (...). Szczęściem, zażegnano burzę i pewnego dnia świat ujrzał budzące szacunek figury przedstawicieli prasy w objęciach wagonów konnych, przystrojonych w wieńce i chorągiewki, symbole sławy i niewzruszoności zasad.
Cała ta olimpijska grupa była naprzód podziwiana przez Żydków na Muranowie, później przez tak zwanych „łobuzów” na placu Zygmunta, następnie przez kamelie2 z Nowego Światu i wreszcie – utonęła w znanych ze słowiańskiej gościnności salonach Doliny Szwajcarskiej, gdzie już do szczętu rozwiały się chmury nieporozumień.
Od tej chwili tramwaje oddają usługi publiczności, choć co prawda, nie zdarzyło mi się jeszcze spotkać osoby, która by się do nich docisnęła. Jest to znak, że towarzystwo będzie robiło dobre interesa, gdy w zadawalniający sposób rozwiąże dwa następne zagadnienia arytmetyczne: Jeżeli 56 wagonów nie wystarcza do obsłużenia Warszawy, to ile jeszcze potrzeba ich sprowadzić z zagranicy? Jeżeli na 56 wagonów przypada 47 koni, to ile koni można użyć do jednego wagonu?
W każdym razie p. prezydent Warszawy robi wrażenie wytrawnego szachisty, który grał od razu trzy partie i grał je znakomicie. Pierwsza dotyczyła tramwajów vel „kolejnic” i tę wygrał najłatwiej, choć „wież” jest za mało, a „konie” kiepsko chodzą. Drugą partię, trudniejszą, bo z Towarzystwem Gazowym Desauskim3, także wygrał. Trzecia z kanalizacją jest w połowie wygrana, ale – trzeba ją prowadzić do końca, bo może być remis!
Partia z Towarzystwem Desauskim była z tego względu ciekawą, że polegała na wprowadzeniu w błąd strony przeciwnej. Prezydent zapowiedział: „dam ci mata” przez dorabianą „królowę”, czyli za pomocą nowej fabryki gazu, w co Towarzystwo Desauskie z góry – uwierzyło!
Wysunął tedy prezydent „pionka” nazywającego się: zerwaniem kontraktu, ale Towarzystwo Desauskie wzięła go „pionkiem” nienaruszalności kontraktu. Wysunął drugiego „pionka” w postaci specjalisty z Frankfurtu czy z Kolonii, tego pod eskortą policyjnych „laufrów” wpakował aż do fabryki Towarzystwa Desauskiego, a następnie pchnął naprzód całą czeredę „pionków” i „koników” w postaci komisji gazowej. Towarzystwa Desauskie traci głowę i „roszując” w „Gazecie Polskiej” ogłasza chęć zniżenia ceny za gaz. Prezydent z komisją i dyrektorem oblicza koszta nowej budowy, ogląda plan, a nareszcie: „szach królowi” – posyła ultimatum żądając zniżenia ceny za gaz. Towarzystwo – oddaje za przegraną.
Tak więc nie dostało Towarzystwo „mata” za pomocą nowej fabryki gazu, ale podpisał lepsze dla miasta warunki, o co właśnie chodziło.
(Bolesław Prus Kroniki Tygodniowe, „Kurier Warszawski”, )
nr 238, w „Kroniki” tom 5, Warszawa 1955, s. 168-170
1. Pierwsza linia tramwajowa prowadziła z Muranowa do rogatki mokotowskiej;
2. kamelie – kobiety lekkich obyczajów od „Damy Kameliowej” Aleksandra Dumasa;
3. Desauskie Towarzystwo Gazowe — niemiecka firma oświetlajaca, ulice i gmachy warszawskie, która, korzystajac ze swej pozycji monopolisty, starała się dyktować wysokie ceny za gaz.